Więcej odwagi
Do "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa przywarła, reprodukowana również przez szkołę, wizytówka powieści o sile wielkiej miłości, która pokona wszelkie przeciwności losu. Jej tytułowi bohaterowie nie tylko stali się uosobieniem mitycznych kochanków, ale podobnie jak Woland ze swoją świtą na stałe wkroczyli w orbitę popkultury. Dla wielu osób powieść Bułhakowa to wciąż jedna z najważniejszych książek przeczytanych w młodości. Nie bez powodu wielokrotnie wygrywała plebiscyty wśród czytelników na najlepszą powieść XX wieku. Skoro tak, to nie bez racji wydaje się pytanie, czy Mistrza i Małgorzatę da się dzisiaj wystawić na scenie nie tylko bez szwanku dla tej literatury, ale również dla teatru? Czy wytrzyma próbę czasu? A jeśli tak, to o czym miałby to być spektakl? O sile uczucia? Absurdach totalitarnego państwa? Obecności zła w świecie? Złym świecie, który wykoleił się tak bardzo, że ocalić go może tylko ingerencja ciemnych mocy? A może o funkcjonowaniu powieści rosyjskiego pisarza we współczesnej kulturze, jej miejscu w świadomości przeciętnego człowieka? Wydaje się, że ambicją bielskiego spektaklu było dotknięcie wszystkich tych tematów po trochu i udowodnienie, że powieść rosyjskiego autora w dalszym ciągu może pełnić rolę metafory współczesnościRobert Talarczyk przeniósł akcję opowieści w czasy współczesne. Na pierwszym planie pojawia się Moskwa, teatr Variete i rosyjski show-biznes, który produkuje wciąż nowe gwiazdy. W tle toczy się wojna czeczeńska, terroryści wkraczają do teatru na Dubrowce, pojawiają się ofiary: terroryzmu, wojny, ale i zwykłego zagubienia w świecie pozbawionym wyraźnych drogowskazów. Mistrz to Iwan (Sławomir Miska), który jest scenarzystą i wielbicielem prozy Bułhakowa. Przygotował adaptację Mistrza i Małgorzaty do widowiska, które odniosło sukces. Książka Bułhakowa to jego ulubiona powieść, zabierają ze sobą nawet na wojnę, na którą zaciąga się jako ochotnik. Sceniczna wersja Mistrza i Małgorzaty przyniosła sukces również odtwórczyni tytułowej roli - Nataszy (Anna Iberszer), ukochanej Iwana, celebrytce i telewizyjnej gwiazdce. Historia kochanków nie kończy się happy endem. Umierają oddzielnie: Mistrz na wojnie, ginie w czeczeńskiej zasadzce, Małgorzata, zmęczona popularnością i pustym życiem, popełnia samobójstwo. Plan realny przeplata się w spektaklu ze scenami z książki Bułhakowa, współcześni bohaterowie odnajdują się w powieściowych postaciach. Toteż nawet Jeszua (Tomasz Lorek) okazuje się czeczeńskim jeńcem.
Melodramatyczny wątek spektaklu, uproszczenie przedstawionego świata, postaci i zarysowanie wyraźnych relacji między bohaterami przypominają produkcje musicalowe. Pewnie nie bez powodu tytuł spektaklu Mistrz & Małgorzata Story nawiązuje do musicalu West Side Story, który również był adaptacją, tyle że Romea i Julii Shekaspeare\'a. Szkoda, że w tej inspiracji reżyser nie poszedł dalej. Konsekwentne trzymanie się musicalowej konwencji uchroniłoby ten tytuł przed zarzutem powierzchowności. Tymczasem bielski spektakl dotyka również kwestii wojny i terroryzmu, ale nie jest to głos intelektualnie ważny czy choćby emocjonalnie poruszający. Scenografia spektaklu naśladuje wnętrze zdewastowanego teatru, a właściwie widowni z powyrywanymi fotelami, połamanymi oparciami i wystającymi spod niedbale zarzuconych szmat kikutami zniszczonych teatralnych dekoracji. Ta wielofunkcyjna scenografia pełni również rolę okopów, polowego szpitala, odsyła do mitycznej przestrzeni i czasu, w którym żyli Jeszua i Poncjusz Piłat. Jednak przede wszystkim jest teatrem po ataku terrorystycznym. Podczas spektaklu bielscy widzowie również zostaną zaatakowani jak kiedyś widzowie teatru na Dubrowce. W pewnej chwili na scenę wbiegają zamaskowani mężczyźni z bronią wymierzoną w publiczność. Niestety, efekt zaskoczenia tym razem nie zadziałał. Teatralni terroryści bardziej śmieszą niż przerażają. Aktorzy są mało przekonujący, nieautentyczni, jakby wyrwani z innej sztuki. Trudno ulec emocjonalnemu szantażowi, skoro wiadomo, że to tylko konwencja, gra popularnymi znakami, zwłaszcza gdy w tyle sceny zapala się napis "Dubrowka".
Można by się zastanawiać, na czym polega fiasko tej sceny i scen wojennych. Temat wojny i terroryzmu zdaje się wykraczać poza konwencję dobrze i zmontowanego, ale w dalszym ciągu teatralnego widowiska. Nie wyraża się w realistycznej grze aktorskiej, która ; mimo wszystko jest udawaniem. Pewnie nie od rzeczy jest wybór konwencji, w którą się ten temat oprawia. Gładka forma, która ułatwia widzom odbiór, nie wywołuje emocji, gdy mowa o ekstremalnych doświadczeniach. Może w takich chwilach pozostaje ucieczka w dystansującą metaforę, w odkształcającą świat groteskę?
Trzynaście lat temu w bielskim teatrze odbyła się premiera "Mistrza i Małgorzaty" w reżyserii Andrzeja Marczewskiego z Henrykiem Talarem w roli Wolanda i Piłata, której wspomnienie ciągle jeszcze kręci łzę w oku niektórych widzów i recenzentów. Wydaje mi się, że Robert Talarczyk padł ofiarą tych prognozowanych sentymentów i oczekiwań. Z jednej strony chciał zrobić spektakl, który w nowoczesny sposób zreinterpretuje powieść Bułhakowa i udowodni ponadczasową pojemność zawartej w niej metafory, a przy okazji stanie się krytycznym komentarzem współczesnego świata i dominującej w nim kultury medialnej. Z drugiej - nie wystraszy miejskich urzędników i konserwatywnych bielskich widzów, którzy w teatrze - świątyni sztuki, unikają radykalnych gestów niczym diabeł święconej wody. W wyniku tych kompromisów powstał spektakl pozbawiony wyrazistości, tradycyjny w formie i niezbyt odkrywczy w interpretacji, jakby zatrzymany w pół drogi. Spektakl, który z jednej strony może nie zadowolić widzów wymagających, bo jest zbyt powierzchowny, dotyka wielu tematów, ale nie przepracowuje ich głębiej, z drugiej - pewnie znajdzie się niemała grupa wielbicieli teatru konserwatywnego, którym -jak można sądzić z internetowych komentarzy - nie przypadł do gustu, bowiem poza wulgaryzmami na scenie (pewnie mam ucho mniej wrażliwe, bo na to akurat w ogóle nie zwróciłam uwagi), o palpitacje serca przyprawiał obnażony biust Małgorzaty (Anna Iberszer). Sodoma i Gomora. Nie jest łatwo rozwiązać taką kwadraturę koła. Toteż zarówno reżyserowi, jak i bielskim widzom życzę więcej odwagi w tworzeniu i odbiorze sztuki teatralnej.
Aneta Głowacka
Śląsk
2 maja 2011