Wiecznie samotny Frankenstein

Kto wie, czy marcowa premiera spektaklu „Frankenstein – reportaż" w reżyserii Zbigniewa Lisowskiego, powstałego na motywach powieści Mary Shelley „Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz", nie spuentuje jubileuszu 80-lecia Teatru Baj Pomorski w Toruniu w sensie artystycznym, a przede wszystkim w filozoficzno-moralnym, bo ten ostatni najbardziej chwyta za serca wszystkich widzów tego teatru, niezależnie od wieku i pokoleń.

Czy spektakl, tak jak powieść, wydobędzie na światło dzienne najtajniejsze emocje ludzkiej wrażliwości, potrzebę bycia kochanym, akceptacji oraz odwzajemnienia miłości? A przede wszystkim czy pokaże mechanizm narodzin Zła w człowieku odrzuconym przez innych? Czy odsłoni ciężar odpowiedzialności za Istotę, którą powołuje się na świat i daje jej życie? Czy jest granica między odpowiedzialnością a ucieczką od niej?

W każdym razie, dobrze dzieje się w teatrze, kiedy reżyserzy sięgają po literaturę.

Ale od początku.

To, że ponownie wydany w ubiegłym roku przez Wydawnictwo „Vesper", "Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz" Mary Shelley działa na czytelnika niczym wielki literacki wybuch może mieć swoje odniesienie tylko do kosmosu światowej literatury. A zawdzięczamy go Maciejowi Płazie, znakomitemu tłumaczowi specjalizującemu się w literaturze anglojęzycznej, także i prozaikowi oraz wybitnemu humaniście, dzięki któremu czytamy najważniejsze dzieła H. P. Lovecrafta.

Maciej Płaza nie tylko dokonał znakomitego przekładu, ale jest również autorem opracowania całości, ponieważ w książce, po opowieści Mary Shelley o Wiktorze Frankensteinie i stworzonym przez niego Demonie, umieszczono w Aneksie również i pozostałe opowiadania, które powstały latem 1816 roku w czasie pobytu grupy pisarzy w Szwajcarii.

Najpierw jednak sama Mary Shelley w tekście „Wstęp do trzeciego wydania Frankensteina (1831)" objaśnia, dlaczego na prośbę wydawców w związku z wznowieniem powieści, opisuje dokładnie okoliczności jego powstania. I tu – każde jej słowo objaśnienia jest ważne. Kolejnym tekstem „Aneksu" jest fragment opowieści „Pogrzeb" autorstwa George Gordona Byrona. Dalej jest „Wampir" Johna Williama Polidori oraz „Dziennik z Genewy. Opowieści o duchach" autorstwa Percy Bysshe Shelley'a.

Po przeczytaniu wszystkich historii, nieuchronne staje się odniesienie do nich całej struktury i tkanki literackiej „Frankensteina" Mary Shelley. Zarówno jej zamysł, jak i konstrukcja, a przede wszystkim stworzenie głębokich psychologicznie dwóch głównych postaci Wiktora Frankensteina i Demona obrazuje jej wybitną inteligencję, erudycję, wyobraźnię twórczą oraz konstruowanie i prowadzenie fabuły, w tak skomplikowanym odbiorze, jaka jest forma epistolarna. Z kolei trzy pozostałe opowieści można potraktować jako suplement, dodający kolorytu atmosferze, w której powstało wybitne pod każdym względem, opowiadanie Mary Shelley.

Idźmy jednak dalej. „Posłowie" Macieja Płazy nosi tytuł „Galwaniczna alchemia i niebyt utracony". Wiem, należy je czytać zgodnie z chronologicznym porządkiem, ale w tym przypadku potraktowałam Posłowie jako Przedmowę. Poznanie kontekstu powstania „Frankensteina", fantastycznie swobodne modelowanie tekstu z ujęciem ważnych faktów historycznych, z osiągnięciami naukowymi czasów współczesnych autorce, liczne dygresje, wtrącenia, uzupełnienia, kulturowe i obyczajowe skojarzenia oraz fakty, obrazują fantastycznie zbudowaną przez Macieja Płazę linię narracyjną tego eseju. A przede wszystkim wyjaśniają okoliczności powstania tej opowieści. Odniesienia postaci Demona do pop kultury, do filmografii, do mitów, do dzieł literackich poruszających podobny problem „stworzenia człowieka", sprawiają, że przed czytelnikiem otwierają się kolejne bramy do zrozumienia świata filozofii, etyki, który stworzyła Mary Shelley. I Maciej Płaza prowadzi do niego fantastycznymi tropami, sprawiającymi, że opowieść Shelley kształtuje w nas zupełnie nowy obraz „Potwora", który powołał do życia Wiktor Frankenstein.

Dlatego „Frankensteina, czyli nowego Prometeusza" w przekładzie i opracowaniu Macieja Płazy traktuję jako książkę absolutną, skonstruowaną z kilku segmentów, oddających najpełniejszy obraz zamysłu literackiego autorki oraz pozostałych pisarzy, umieszczony w kontekście europejskich i światowych wydarzeń, poprzedzających jej czas napisania oraz mu towarzyszących.

A były one nader ciekawe. Bo gdyby w roku 1815 na wyspie Sumbawa w holenderskich Indiach Wschodnich nie wybuchł wulkan Tambora, w wyniku którego chmura popiołu niesiona wiatrami spowodowała zmniejszenie słonecznej energii, w wyniku której średnia temperatura znacznie opadła, a świat cały nawiedziły zdumiewające i katastrofalne anomalie klimatyczne, a skuty lodem rok 1816 nazwano „rokiem bez lata", to kto wie, czy grupa przyjaciół wraz z Mary Shelley, opuszczając mroczną Anglię, w poszukiwaniu klimatycznej i kulturowej odmiany, nie dotarłaby do podnóża Alp szwajcarskich, pomimo że i tam ogłoszono stan klęski żywiołowej, to można założyć, że Mary Shelley tylko w tak osobliwej atmosferze mogła napisać budzącego grozę „Frankensteina".

No i jeszcze Maciej Płaza w bardzo interesujący sposób pisze o rozwoju nauk przyrodniczych, o ówczesnych poglądach środowiska naukowego na temat „pierwiastka życia". O tym, że za powstawanie życia odpowiedzialna jest „witalna iskra" wywodząca się z Bożej potencji stwórczej, mającą „coś wspólnego" z elektrycznością, którą konfrontowano z poglądami nowoczesnymi i radykalnymi, w myśl których życie postrzegano jako „czysto materialny system funkcjonujący dzięki połączeniu części składowych". Mary Shelley zafascynowana pogłoskami o tajemniczych eksperymentach, celem których było wytworzenie życia, interesowała się modnymi w jej czasach poglądami na temat ożywiania materii organicznej elektrycznością. A kiedy w roku 1803 „podłączono ogniwa Volty do ciała niejakiego Thomasa Fostera, mordercy powieszonego w londyńskim więzieniu Newgate", co opisano w dzienniku „The Times", „– żuchwa trupa zaczęła drżeć, mięśnie twarzy napinały się, otwarło się lewe oko; gdy do ogniw podłączono kciuk, zacisnęła się dłoń".

I czy nie są to wystarczające powody, by z takiej atmosfery narodził się w głowie Mary Shelley pomysł napisania „Frankensteina"?

List Roberta Waltona z Sankt Petersburga do siostry Małgorzaty, jak i późniejsze, wprowadzają w klimat opowieści, wymagającej od czytelnika koncentracji i cierpliwości, zwłaszcza w kwestii detali budujących świat przedstawiony oraz osób w nim żyjących. Budzą one ciekawość w ich poznawaniu i każą się zastanowić, do jakiego celu podążają w swym łańcuchu zdarzeń. Im głębiej wkraczamy do świata dalekiej i skutej lodem Północy, tym większy płonie ogień ciekawości, skutecznie topiąc skute lodem śnieżne połaci. Świat, jaki opisuje w listach do siostry brat Robert, stając się narratorem w pierwszej osobie, zmienia się, i to pod wpływem nieznajomego podróżnika, który przed niechybnym zamarznięciem, zostaje uratowany przez załogę statku i teraz on przejmuje funkcję narratora, by opowiedzieć swoją historię.

A jest nim sam Wiktor Frankenstein, który opowie mrożącym krew w żyłach połączeniu, pozszywaniu z resztek trupich ciał, Istoty, którą nazwał Demonem. A potem przerażony jego odrażającym widokiem, porzuci go. Przestraszony tym, co zrobił ucieknie. Nie porzuca go jednak autorka. Daje mu szansę na opowiedzenie tego, co przeżywał, opuszczony przez swego Stwórcę. I tutaj jest taki ciąg zdarzeń, kiedy to Demon spragniony kontaktu z ludźmi, nie mieszcząc się w granicach swej samotności, obserwuje z daleka w dzień i noc wiejską wielopokoleniową rodzinę. Zafascynowany łączącymi ich relacjami pełnymi szacunku, miłości i opiekuńczości, postanawia się do niej zbliżyć. Sądzi, że „przyjmą" go do chaty, do swego grona. Tymczasem jego odrażająca fizyczna potworność sprawia, że zostaje przepędzony w brutalny sposób. To scena budząca wzruszenie, bo opisana emocjami Demona, w którym od tej chwili zaczyna rodzić się Zło...
To bardzo porywające psychologicznie momenty, kiedy odkrywa swoją inność, kiedy ma żal do swego stwórcy, Wiktora Frankensteina, że dał mu taką fizyczność. Trudno zliczyć wszystkie rodzące się dygresje, dylematy moralno-etyczne, pytania i przemyślenia, które powstają podczas czytania tego rodzaju scen.

I kiedy czytelnik już pozostaje sam na sam z Demonem, dochodzi do prawdziwej erupcji emocji, spowodowanej wizją rozpalenia ognia, który ma oczyszczającą siłę.

I na koniec. Jak zapowiadają realizatorzy na stronie internetowej Teatru Baj Pomorski, na której znajdziemy więcej szczegółów o tej inscenizacji, „Frankenstein-reportaż" będzie punkowym teatrem partycypacyjnym, w którym widzowie zostaną zaproszeni do współtworzenia Potwora i, co ważne, wzięcia za niego odpowiedzialności. Czy w jego postaci, tak samo jak w obrazie skutej lodem XIX-wiecznej Europy, dostrzeżemy nasze współczesne lęki i dylematy?"



Ilona Słojewska
Dziennik Teatralny Kujawy
11 lutego 2025