Wieczór wspomnień

Odsłaniana wraz z opadaniem kolejnych plandek scenografia Justyny Łagowskiej przedstawia swoisty składzik z wyposażeniem mieszkania. Z elementów tych stopniowo powstaje dom - zapewne obiekt nostalgii każdego emigranta.

W nim odbywa się sylwestrowa kolacja, podczas której spotykają się polityczne uchodźczynie za ocean, przez Internet próbujące łączyć się z tymi, które zostały w kraju. Tytułowe kobiety mają rzeczywiste pierwowzory - to żony i córki działaczy. Jednak niewiele dowiadujemy się o ich aktywności. Twórcy spektaklu zdecydowanie preferują to, co zdaje im się "osobiste" i zarazem "uniwersalne" - a nie polityczno-społeczny konkret. Najzabawniejszy jest tu mężczyzna - bohater i kombatant, motyw przewodni drugiego wątku przedstawienia. Postać Adama Biedrzyckiego przechadza się i wspomina, jak drzewiej bywało. Jak to dżinsy symbolizowały wolność, jak to szmuglowało się je od polskich robotników z mińskiego hotelu w radzieckiej epoce, jak to krzyczało się na manifestacjach. Można współczuć jego córce - w tej roli Marta Kurzak - która za bardzo nie ma tu co grać, leży na materacu, słucha anegdot i śmieje się z tatusinych żartów. W Teatrze Polskim w Warszawie wszyscy stajemy się trochę postacią graną przez Martę Kurzak.

Słuchamy znów tej samej historii, której okazać lekceważenie byłoby grubym nietaktem, wręcz skandalem - bo sprawa słuszna, a stoi tu za nią przecież życiowa prawda. Mówiąc brutalnie: wiemy, że na Białorusi są więźniowie polityczni. Jednak jeśli nasze myślenie o tym kraju ma się zmienić, potrzeba czegoś więcej niż sentymentalny wieczór, kiedy warszawska publiczność z zadumą pochyla się nad barbarzyństwem ościennego reżimu. Po przeszło 20 latach od polskiego przełomu opozycja "Zachód - kraina wolności" kontra "zniewolony Wschód" to za mało, by opowiadać przekonująco o świecie. Skoro na Białorusi trwa impas, może czas przemyśleć coś na nowo? Jakie błędy popełniają białoruscy opozycjoniści i dlaczego są tak słabi? Czym różni się (a różni) ich sytuacja od polskiej "Solidarności", a czym od twórców pomarańczowej rewolucji? Dlaczego niesfałszowane wybory Łukaszenka i tak by wygrał? Co zrobić, by kiedyś "wolna" Białoruś nie stała się peryferyjną kolonią zachodniego kapitału? Im szybciej Polacy i Białorusini zaczną się nad tym razem zastanawiać, tym lepiej. 

I kluczowa dla teatru sprawa - nie wystarczy zrobić spektaklu "na faktach", nie wystarczy spisać z taśmy dla aktorów "prawdziwych historii" - nawet wstrząsających - ani też "spotkać" wykonawców z pierwowzorami ich postaci. To tak nie działa. Sztuka, nawet dokumentalna, zawsze posiada jakąś formę; forma ta nie jest neutralnym workiem na treść, tylko wydatnie wpływa na przekaz. Na tę formę Chalezin jest wybitnie niewrażliwy i nie ma na nią pomysłu; nie zaznacza swojej pozycji względem snutej opowieści. To przecież oczywiste - siedząca na krześle kobieta opowiada straszną historię, zatem jej współczujemy. Gdzie tu miejsce na myślenie?

"Czas kobiet" Nikołaja Chalezina to zapis doświadczenia ofiar represji Łukaszenki. Ale czy reżyserowi oraz współtwórczyni tekstu - Natalii Kaladzie - udało się przekuć przeżycia w teatralną opowieść i polityczny komunikat?



Witold Mrozek
Przekrój
12 lipca 2012
Spektakle
Czas kobiet