Wielka scena vs. kameralny spektakl.
"Once" to amerykański musical z roku 2011 stworzony na podstawie irlandzkiego filmu Johna Carneya o tym samym tytule. Akcja dzieje się w Dublinie i opowiada o relacji Dziewczyny ( imigrantki z Czech) z Facetem ( Irlandczykiem). Film "Once", który jest inspiracją dla musicalu, zdobył popularność na całym świecie. Swoją prostotą urzekł miliony widzów i krytyków.Przedstawienie również uzyskało wiele nagród, zarówno w USA jak i innych krajach. Teraz dzięki reżyserowi Wojciechowi Kępczyńskiemu możemy zobaczyć "Once" na deskach warszawskiej Romy.
W parę głównych bohaterów wcielili się tym razem Marta Masza Wągrowska (Dziewczyna) i Paweł Mielewczyk (Chłopak). Zaprezentowane przez nich aktorstwo było poprawne. Mam jednak wrażenie, że tłumaczenie libretta, z jakim przyszło im pracować, nie dało im wielkiego pola do popisu. Dialogi weń były nienaturalne a żarty często żenujące. Pomimo to dało się poznać, że Wągrowska ma większe doświadczenie w aktorstwie dramatycznym niż towarzyszący jej Paweł Milewczyk. On natomiast w roli Chłopaka zaprezentował się przeciętnie. Grę aktorską w jego wykonaniu momentami można by nazwać niezręczną. Jednak w musicalu najważniejsze są umiejętności muzyczne, i co do nich nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Głosy obojga aktorów świetnie się ze sobą komponują, a wykonane przez nich utwory wzruszają, nawet do łez.
Musical "Once" definiuje nowatorskie podejście do orkiestry. W opisie spektaklu można znaleźć takie zdanie: "Niezwykłego charakteru nadaje temu tytułowi fakt, że wszyscy występujący na scenie aktorzy spełniają jednocześnie funkcję orkiestry. " Lepszym sformułowaniem jest zdanie, że to orkiestra spełnia jednocześnie funkcję aktorów.
Dzięki niej doświadczamy widowiska, gdzie muzycy tańczą skomplikowane układy, śpiewają, grając jednocześnie na własnych instrumentach. Wszystkie grane utwory są wielką uciechą dla widza, jednakowo z muzycznego jak i wizualnego punktu wiedzenia. Przy tworzeniu choreografii, dopasowanej do możliwości np.: aktorów grających na skrzypcach, Agnieszka Brańska wykazała się niebywałą pomysłowością. Zarówno dla niej jak i dla pozostałych artystów wielkie brawa.
Scenografia, z jednym dużym prostokątnym wyjątkiem, utrzymana została w minimalistycznym stylu i nie przytłaczała widowiska. Co więcej, była na tyle przemyślana i wkomponowana w przedstawienie, że świetnie dzieliła przestrzeń i ułatwiała przenoszenie się do coraz to nowych pomieszczeń: od zwykłego pokoju, przez sklep muzyczny, po brzeg morza. Mariusz Napierała, odpowiedzialny za scenografię w "Once" wie, że czasami mniej znaczy więcej. Poza jednym wyjątkiem - wielkim telebimem. Przeszkadzał on w odbiorze, rozpraszał, był zwyczajnie zbędny. Ekran wyświetlał zdjęcia pomieszczeń, w których mieliśmy się właśnie znajdować. Jednak tę kwestię świetnie spełniała pozostała scenografia. Również libretto było napisane tak, aby informować widza, gdzie się dzieje akcja. Telebim pozostawił jedynie niesmak i poczucie tandetności.
Jeśli "Once" to tylko na małej scenie. Nie nadaje się on na wielką estradę i nie na nią został stworzony. To nowe wymogi sanitarne wymusiły na Teatrze Roma zmianę miejsca, na której musical był wystawiany. Niestety charakter spektaklu wymusza atmosferę kameralności i bliskości z widzami. Trudno jest się wczuć w świat przedstawiony, gdy nie siedzi się twarzą w twarz z aktorami. Pomimo tak ambiwalentnych odczuć uważam, że warto zobaczyć ten spektakl, chociażby przez nowatorskie podejście do orkiestry. Na pewno nie będzie to stracony wieczór.
Natalia Klimiuk
Dziennik Teatralny Warszawa
10 lipca 2020