Wielki powrót

"Grotowski - próba odwrotu" to spektakl trudny i niewygodny. Od samego początku zaskakujący swoją bezpośredniością. Najpierw na scenę wychodzi reżyser Tomasz Rodowicz, by przybliżyć genezę powstania sztuki i wyjaśnić potrzebę zmierzenia się z Grotowskim. Po tym krótkim wprowadzeniu oddaje już scenę aktorom

Jest tak, jak chciał Grotowski; „Domagam się od aktora pewnego czynu, w którym zawiera się stosunek do świata, akt ten można osiągnąć jedynie na gruncie własnego życia – ów akt, który ogołaca, obnaża, odsłania, objawia, odkrywa. Aktor nie powinien tu grać, ale penetrować obszary swego doświadczenia ciałem i głosem.”

Na scenie jest trochę może jak w laboratorium – o tym przypominają stroje aktorów, a więc białe fartuchy, i z pewnością jest to odniesienie do słynnego teatru Grotowskiego. Jest również trochę jak w szpitalu. Z boku, po prawej stronie sceny na wózku inwalidzkim znalazł sobie miejsce reżyser, jest podłączony do kroplówki. Przypatruje się aktorom, śledzi z uwagą, ich poczynania. Jest może jak Grotowski, trochę może jak Kantor – w chwilach kiedy przechadza się po scenie.

Spektakl poraża wyznaniami, wydobywa namiętności, wzruszenia, lęki. Aktorzy mówią o sobie. Zdobywają się na to, aby opowiedzieć nam o tym, czego się boją, czego pragną, o tym, czego nie udało im się zrobić w życiu, a co można jeszcze zrobić, o dzieciństwie, wielkich traumach i kompleksach. Każdy kolejno się obnaża, i każdy mówiąc to wszystko, jest w tym tak bardzo samotny. W nieskładne, urywane słowa, w których widać lęk i samotność, w ten słowny ekshibicjonizm, wplecione zostają umiejętnie teksty Grotowskiego. Nie dostrzegam tej granicy – co mówi aktor, a kiedy przechodzi do słów mistrza. Co istotne, każdy wybierał „swoje” teksty. Wszystkie te wypowiedzi, tak oderwane od całości, układają się w dziwną logiczną wypowiedź. Tak jak w bardzo ciekawej scenie gdy jedna z aktorek powtarza pojedyncze słowa kolegów, dopóki nie ułoży z nich pełnego zdania. Przekaz nie ginie wśród tego pozornego chaosu, wśród urywanych zdań i szeptów.

Równie ważnym elementem u Grotowskiego jest ruch, ciało aktora, i tego nie brakowało u Rodowicza. Opowiadając o sobie, czy też „mówiąc Grotowskim” aktorzy tworzą dziwne układy, grupy przepychają się między sobą, by za chwilę w pojedynkę, samotnie coś nam opowiedzieć o sobie.

 Jest w tym dziwnym tańcu walka chyba głównie każdego z nich z samym sobą, z swoją niedoskonałością, kompleksem, lękiem. Mam wrażenie, co wydaje się nieprawdopodobne, że każda z ułomności aktorów, którą tak bezkompromisowo obnażał, pod koniec sztuki staje się jego mocną stroną.

Końcówkę spektaklu wieńczy piosenka „Niech żyje bal”, która odśpiewana przez półnagich aktorów i reżysera symbolizuje jak bardzo są teraz nadzy przed nami, gdy znamy już ich wszystkie tajemnice.

Wielki spektakl i wielki eksperyment.



Blanka Hasterok
Teatr dla Was
17 października 2011