Wielki powrót

Już samo pojawienie się na ulicach miast zwracającego uwagę, ogromnego bilbordu - plakatu reklamującego premierę "Don Carlosa" w Operze Śląskiej, było wydarzeniem pozwalającym przypuszczać, że mamy do czynienia z nową jakością! Właśnie plakatu - znakomitego dzieła przedstawiającego umęczonego młodego mężczyznę, o twarzy pełnej cierpienia, którego umięśniona sylwetka opada jak ciało skazańca na krwistoczerwony napis - tytuł opery Verdiego

To świetny, plastyczny zapis tego, co w dniu premiery widz miał odnaleźć najpierw na scenie bytomskiej, a następnie katowickich deskach Teatru Śląskiego. Zatem pierwszy wielki punkt dla wieńczącej sezon artystyczny 2010/2011 Opery Śląskiej!

Zaraz potem zrodziło się pytanie: kto zaśpiewa w tym niebywale trudnym przedsięwzięciu muzycznym? W uszach brzmią największe głosy światowych scen – a komu tu, w Bytomiu, dyrektor Tadeusz Serafin, powierzy te niebywale odpowiedzialne zadania? Ponad pół wieku temu, w 1955 roku, kiedy to „Don Carlos” po raz pierwszy pojawił się w repertuarze bytomskiej sceny ówczesny dyrektor Włodzimierz Ormicki zaangażował do przedstawienia w reżyserii Jerzego Zegalskiego i ze scenografią Józefa Szajny, których posiadał w zespole, najlepszych solistów: Jana Łukowskiego do partii Filipa, Natalię Stokowacką obsadził w partii Elżbiety, Don Carlosa kreował Zbigniew Platt, markiza Posę – Czesław Kozak, księżną Eboli była legendarna Elżbieta Szczepańska. Spektakl został bardzo dobrze przyjęty przez krytykę muzyczną i zaliczony w poczet reprezentacyjnych spektakli Opery Śląskiej.

Na afiszu niedawnej premiery „Don Carlosa” pojawiła się i tym razem plejada znakomitych nazwisk (w niektórych rolach nawet po pięciu wykonawców). Partia Filipa to po pierwsze Aleksander Teliga – bas, którego potęgi głosu i zdolności aktorskich nie trzeba rekomendować. Tuż obok niego nazwiska Bogdana Kurowskiego, Grzegorza Szostaka i młodego śpiewaka Cezarego Biesiadeckiego – dotąd obsadzanego w rolach epizodycznych. Don Carlos to zapowiedź wokalnego popisu tenorów Macieja Komandery i Sylwestra Kosteckiego. Elżbieta de Valois to świetne soprany, m.in.: Joanna Kściuczyk-Jędrusik, Dorota Laskowiecka, Anna Wiśniewska-Schoppa. Księżna Eboli to mezzosoprany: Katarzyna Haras, Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak i fascynująca Ewa Vesin. Kolejne trzy znakomite nazwiska to obsada partii markiza Posy: Adam Szerszeń, Paweł Kajzderski i Adam Woźniak. Wspomniani już Bogdan Kurowski, Cezary Biesiadecki, Grzegorz Szostak, Aleksander Teliga oraz Zbigniew Wunsch są wymienieni w obsadzie partii Wielkiego Inkwizytora. Obsada dalszych ról to także lista uznanych śpiewaków. Za pulpitem dyrygenckim stanął dyrektor Opery Śląskiej Tadeusz Serafin, który objął kierownictwo muzyczne, a reżyserię i scenografię spektaklu powierzył Waldemarowi Zawodzińskiemu – niezwykłemu twórcy, realizatorowi autorskich widowisk operowych i teatralnych.

Dzień premiery na scenie Opery Śląskiej w Bytomiu – w obsadzie głównych partii Aleksander Teliga, Maciej Komandera, Anna Wiśniewska-Schoppa, Ewa Vesin, Ewa Majcherczyk, Adam Szerszeń i Grzegorz Szostak. Od pierwszego taktu, od pierwszego scenicznego światła przeszywającego (przezroczystą!) trumnę ze zmarłym cesarzem Karolem V, ojcem Filipa, od pierwszego obrazu (bo każde kolejne przedstawienie sceny to pięknie skomponowane obrazy!) spektakl wydaje się z minuty na minutę stawać dziełem wybitnym. Zachwyca wszystko: oszczędna, bardzo nowoczesna, lecz niezwykle funkcjonalna scenografia, w której podesty i schody z każdą chwilą zmieniają swe przeznaczenie, prowadzenie postaci i budowanie nastroju światłem, wreszcie rodem z epoki, ale jakże indywidualnie zaprojektowane kostiumy poszczególnych postaci – symboliczne, przerysowane, narzucające surowość czasów, w których rzecz cała się dzieje. Każda scena, fraza sceniczna mogłaby zostać poddana odrębnej analizie w wielu wymiarach: historycznym, muzycznym, plastycznym, symbolicznym. Nie pojawia się żaden zbędny element, każdy gest, ruch znajduje swoje głębokie uzasadnienie. Każda postać określona jest nie tylko poprzez swoją pozycję społeczną, partię wokalną i aktorską, kostium, ale także przynależny jej koloryt światła, sposób poruszania się, mimikę.

Obrazy, w jakie Zawodziński zamienił „Don Carlosa” namalowane zostały światłem – niebywała jest „czerwona scena” z krzyżem i Wielkim Inkwizytorem, w której padają słowa o ukorzeniu się tronu przed ołtarzem, także przepojone szarością i granatem sceny cmentarne i zbiorowe z prostym ludem. Symboliczne są kwiaty miłości i śmierci zarazem – naręcza kalii rozrzuca Don Carlos pod stopy rzekomej Elżbiecie, by za chwilę znalazły się w rękach ciemiężonego i zbuntowanego ludu, wypowiadającego słowa uwielbienia dla panującego. A „scena biała” z Elżbietą unoszoną na ramionach zakonnic i opadającymi na podest dziesiątkami migających czerwonymi językami ognia świec…
 
W to scenograficzne bogactwo kolorystyczno-symboliczne znakomicie wpisali się odtwórcy głównych partii. Przejmujący Aleksander Teliga – z jednej strony bezwzględny, wielki władca, z drugiej bezsilny wobec miłości i osamotnienia mąż – trudno dziś wyobrazić sobie w Polsce lepszego odtwórcę tej postaci. A przecież godną uwagi kreację wokalną i aktorską stworzył w tej roli Bogdan Kurowski. Duża rozpiętość skali głosu, niepowtarzalna głębia i barwa, a przy tym precyzyjne aktorsko budowanie postaci Filipa to ogromna siła artyzmu Teligi. Przy tak dominującej osobowości Maciej Komandera – odtwórca partii Don Carlosa – zdawał się być zbyt powściągliwy w dozowaniu ekspresji głosowej, choć w górnych rejestrach jego głos miał wiele blasku. Jak się przy okazji tej premiery okazało, Opera Śląska ma do dyspozycji więcej dobrych – bądź dobrze zapowiadających się basów (dołączył do nich Cezary Biesiadecki) niż tenorów. Siłą i ekspresją głosu dorównywali Telidze tylko AdamSzerszeń, a wśród ról kobiecych – śpiewająca gościnnie pełna wyrazu, prześwietna Ewa Vesin. W bytomskiej premierze bardzo dobrze zaprezentowali się mlodzi soliści Opery Śląskiej. Anna Wiśniewska-Schoppa – wyśpiewała wielką tragedię zakochanej w infancie kobiety zachwycająco, z wielką subtelnością ale też wielką mocą. W tej samej roli w drugim spektaklu Joanna Kściuczyk-Jędrusik kreowała partię Elżbiety jak zawsze z pasją, zdawać by się mogło na skraju swych możliwości wokalnych.

Na osobną refleksję zasługuje z pierwszej obsady Grzegorz Szostak w roli Wielkiego Inkwizytora – stworzył dramatyczną postać hierarchy Kościoła, jednocześnie będącego Pierwszym po Bogu Sprawiedliwym tego świata jak i karykaturę samego siebie i czasów, w jakich przyszło sprawować dany jemu i królowi Filipowi urząd. To wielka scena! Kiedy na chwilę świat Wielkiej Inkwizycji od świata „zwykłego człowieka” oddziela metalowa kurtyna, widzimy świat hierarchów Kościoła w swych purpurowych po części groteskowych strojach odgrodzonych od pustej komnaty Filipa, w której nie ma nie tylko sprzętów, prócz królewskiego fotelu, ale także nikogo z bliskich – jest samotność, opuszczenie, rozdarcie, żal, wzruszenie i smutek., To dwa obrazy tego samego świata – ten drugi nie może być udziałem bliskich i pospólstwa – dla nich jest okrucieństwo i bezwzględne posłuszeństwo – jednak czyhający za przesłoną Wielki Inkwizytor oczekuje tego samego od władcy połowy Europy.

Nie można nie wspomnieć o świetnie brzmiącym chórze, dzięki kierującemu zespołem Krzysztofowi Martyniakowi. I jeszcze słowo o ruchu scenicznym i choreografii autorstwa Janiny Niesobskiej – precyzja, nowoczesność, perfekcja – tylko i aż tyle! Bez tych współtwórców „Don Carlosa” ten spektakl nie byłby tym czym jest.

Perełkami premierowego bytomskiego spektaklu były też Swietłana Kaliniczenko jako „głos z nieba” oraz przykuwająca uwagę plastyką ruchu i wyrazem scenicznym, pełna uroku Ewa Majcherczyk w roli pazia królowej.
Intrygujące były też niezwykłe rozwiązania scenograficzne Zawodzińskiego w postaci... żywych postumentów (urodziwi młodzi mężczyźni w powłóczystych sukniach) z efektownie dymiącymi misami w rękach, niczym posągi w starożytnych świątyniach – także spełniający specjalne zadania, jak ułożona z tancerzy „żywa” fontanna – czy magiczne połyskujące światełkami naczyńko – czyżby niczym kula magiczna, w której Elżbieta przegląda się w swym dzieciństwie i młodości?

I jeszcze jedno: sposób inscenizacji dzieła Verdiego przez Waldemara Zawodzińskiego na niewielkiej przecież scenie Bytomia pokazał, że zastana przestrzeń teatralna i przestrzeń wyobrażona mogą wzajemnie się dopełniać, przekraczając realne granice fizycznych możliwości.
Wszystko to sprawia, że „Don Carlos” obok takich spektakli jak „Carmina Burana” czy nieco odleglejszy „Tanhäuser” bądź kameralny „Orfeusz i Eurydyka” zasługuje na miano wielkiego przedstawienia, godnego scen krajowych i zagranicznych. Powstało zachwycające, jednorodne, dopracowane w każdym calu autorskie dzieło reżysera, dopełnione ręką szefa muzycznego spektaklu.



Wiesława Konopelska
Śląsk 7/11
23 sierpnia 2011
Spektakle
Don Carlos