Wielkie piosenkarki są dość głupie

Takie wrażenie można przynajmniej odnieść po obejrzeniu ostatniej premiery teatru Korez "Dietrich i Leander". Autorka tekstu Beatrice Ferolli sprowadziła dwie diwy do plotkarek z bazaru opowiadających sobie, która z kim spała. W dodatku obdarzyła je głupotą bijącą po oczach - Marlena Dietrich i Zarah Leander nie wiedzą, że jeśli klamka wypadnie z drzwi, aby je otworzyć, wystarczy ją ponownie umieścić w drzwiach.

Fikcyjne spotkanie dwóch legend odbywa się w pokoju hotelowym. Dietrich (Maria Meyer) przybywa do niego, by przygotować się do kolejnej schadzki z kolejnym kochankiem. Leander (Ewa Leśniak) - aby popełnić samobójstwo. Jednak Leander przez przypadek wyrywa klamkę z drzwi, przez co kobiety skazane są na swoje towarzystwo, dopóki nie nadejdzie pomoc. 

W ciągu godziny początkowo wrogie sobie aktorki stają się przyjaciółkami. Zbliżają je do siebie wzajemne zwierzenia, w dużej mierze związane z tematami łóżkowymi. Cała sztuka oparta jest na schemacie: historia o kochanku/kochance, piosenka, historia o kochanku/kochance, piosenka. Erotyczne zwierzenia przerywa jedyny interesujący moment przedstawienia - rozmowa o postawie kobiet wobec hitleryzmu. Dopiero w tej scenie spotykamy się z prawdziwymi kobietami, doświadczonymi przez życie artystkami, postawionymi wobec trudnych wyborów moralnych. Jednak już po chwili czar pryska i na scenę wracają głupie aktoreczki rodem z prasy brukowej.

Resztki psychologicznego prawdopodobieństwa znikają, kiedy na scenie pojawia się trzecia bohaterka tego kiepskiego dramaciku, dziennikarka Erna Findeisen (Barbara Lubos-Święs). Kobieta w zaawansowanej ciąży ukryła się w toalecie, aby zdobyć sensacyjny materiał z życia Leander. Do wyjścia z ukrycia zmuszają ją niepokojące bóle, niosące niebezpieczeństwo przedwczesnego porodu. I tu pojawia się największa perełka przedstawienia - bóle znikają pod wpływem piosenek śpiewanych dziecku przez Dietrich i Leander. Ostatecznie wszystko kończy się dobrze - Findeisen nie ujawnia wstydliwych sekretów gwiazd, w zamian za co te zostają matkami chrzestnymi dziecka. 

Na pewno należy pogratulować całej trójce aktorek. Jeśli publiczność nie ucieka w popłochu z tego sztuczydła, to tylko dzięki nim. Tylko z oglądania ich i słuchania czasami brawurowo wykonanych piosenek można czerpać jakąkolwiek przyjemność. Na resztę należy spuścić kurtynę milczenia. 

Nie ma nic złego w traktowaniu teatru jako formy zabawy, pod warunkiem że towarzyszy jej wysoki poziom artystyczny. Gorzej, jeśli rozrywka zostaje sprowadzona do poziomu tabloidu. Spektakl "Dietrich i Leander" jest tym smutniejszym faktem scenicznym, że zaistniał na deskach katowickiego Korezu - teatru dotychczas gwarantującego rozrywkę na najwyższym poziomie. Widać, że nawet najlepszym zdarzają się upadki. Mam nadzieję, że Korez szybko ponownie stanie na nogi.



Anna Wróblowska
Gazeta Wyborcza Katowice
22 kwietnia 2009
Spektakle
Dietrich i Leander