Wielkomiejscy

Jeżeli artystom wystarczyło post-operowych pomysłów na około godzinę, to chyba lepiej by było, gdyby się na nich skupili i jeszcze bardziej je dopracowali, aniżeli brnęli w nieodkrywcze rozważania o (nie-)skuteczności teatru.

Zgodnie z uchwałą przyjętą przez stołecznych radnych w lutym tego roku aktualna nazwa instytucji przy Madalińskiego 10/16 to "Międzynarodowe Centrum Kultury Nowy Teatr". Jednak i bez tego pierwszego przymiotnika widać, że perspektywa oddziaływania, jaką próbuje się tam objąć, jest szersza niż kontekst lokalny, krajowy czy - ostatnio nadgorliwie propagowany - narodowy. Gościnne spektakle z zagranicy, pokazy dzieł światowej kinematografii, czytania obcych dramatów - to zaledwie kilka przykładów codzienności w Nowym Teatrze. Podobna różnorodność istnieje wśród widzów. W rozmowach w przestronnym foyer słychać wiele języków. Produkcjom własnym towarzyszą napisy w języku angielskim. Wymieniam to wszystko, ponieważ kiedy wychodziłem z "Erazma / Erasmusa", nurtowało mnie zasadnicze pytanie: jaki sens ma tutaj to przedstawienie? Białystok, Rzeszów, Płock, Gorzów Wielkopolski... Można by wymieniać miejscowości, w których działają publiczne teatry i gdzie tego typu międzynarodowy projekt, w tym przypadku polegający na współpracy i wymianie artystów z teatrami z Niemiec i Chorwacji (Schauspiel Stuttgart oraz Zagrebačko kazalište mladih), mógłby mieć niebagatelne znaczenie dla tamtejszych pracowników, dla zespołów aktorskich, wreszcie dla widzów. Niemal w centrum Warszawy spotkanie na scenie wielonarodowego kolektywu nie było dla publiczności Nowego czymś zajmującym. Nie było pewnie też szczególnie niezwykłe dla Jaśminy Polak i Jana Sobolewskiego, grających płynnie po angielsku, podobnie jak czwórka pozostałych uczestników projektu. Całkiem zwyczajnie przedstawiała się zapewne praca dla urodzonej we Francji Anny Smolar. Niewiele prawdy o braku otwartości i ksenofobii naszych rodaków poznali również artyści zagraniczni, mając kontakt tylko z jedną z niewielkich enklaw na coraz bardziej oddalającej się od Europy Zachodniej mapie Polski.

To wątpliwości natury ogólnej, które być może nie zajmowałyby mnie tyle, gdyby spektakl był sam w sobie porywający. Chociaż zaczyna się obiecująco, taki jednak nie jest. W wypowiedziach poprzedzających premierę Smolar wspominała o myśleniu twórców w konwencji postopery. Można było się więc spodziewać wiodącej roli muzyki przy jednoczesnej próbie rozsadzenia czy odświeżenia sztywnej konwencji. Początek zdaje się to potwierdzać. W kostiumie z epoki pojawia się Tomasz Morus (Adrian Pezdirc), w monologu skierowanym do publiczności przedstawia założenia twórców, jakie przyjęli wobec postaci Erazma z Rotterdamu. Mówi, że niderlandzki myśliciel jest fundamentem dzisiejszego (podawanego w wątpliwość) sposobu myślenia o Europie jako wspólnocie. To on miałby być prototypem współczesnego humanisty, widzącego kluczową rolę w edukacji. Wreszcie na czasy jego działalności można wyznaczyć jeden z umownych końców średniowiecza. Brzmi jak ambitna próba ponownego odkrycia bohatera, o którym zapomnieliśmy. Mają tego dokonać wspomniany Morus, Katedra Notre-Dame (Claudia Korneev), malarz Quentin Metsys (Tenzin Kolsch) - portrecista autora "Pochwały głupoty", Błazen (Tina Orlandini), Muzyczka (Jaśmina Polak) oraz sam Erazm (Jan Sobolewski) w białej, szerokiej koszuli i obcisłych rajtkach, na którego pojawienie się czekamy najdłużej. Dopóki twórcy podejmują dialog z formą operową a sceny dialogowe (długie mycie łydek Notre Dame z dwuznaczną rozmową o architekturze, między innymi o wspaniałości jej "kolumn", ciężkie dowcipy Błazna na życzenie degustujących wino postaci, czy ręczne "przenoszenie" Katedry) były przedzielone quasi-operowymi ariami i duetami, dopóty przedstawienie miało zabawne fragmenty i utrzymywało energię na niezłym poziomie. Duża w tym zasługa świetnego Jana Sobolewskiego, który obdarzył postać powracającą jak bumerang niepewnością Allenowskich neurotyków - ci, którzy pamiętają jego piosenkową scenę z bydgoskiego "Dybuka", wiedzą z jaką swobodą potrafi bawić się różnymi formami wokalnymi. W tym przypadku wykonuje bez zająknięcia morza tekstu i to głównie za jego sprawą pierwsza część trzyma się w ryzach.

Nie wiedzieć czemu, ten sposób prowadzenia narracji zostaje zarzucony. Jaśmina Polak, do tej pory wykonująca na keyboardzie niełatwą, wykorzystującą dysonansowe współbrzmienia, muzykę Jana Duszyńskiego, zaczyna sprzątać scenę. Zostaje z nią tylko Morus, który próbuje zwrócić uwagę Muzyczki rozmową o napisanej przez siebie "Utopii". Muzyczność spektaklu schodzi na dalszy plan. Przestaje mieć znaczenie scenografia Anny Met, w której dominował złożony z wielkoformatowych fotografii górski krajobraz. A tak celnie oddawała jedno ze stereotypowych wyobrażeń o operowej przestrzeni, jednocześnie podbijając absurdalny humor początkowych fragmentów - w końcu trudno wypatrywać wysokich skał w okolicy Rotterdamu czy Paryża. Przedstawienie coraz bardziej traci tempo i zaczyna zajmować się samym sobą. Od nieśmiesznej, pełnej trudnych zwrotów "gry w paradygmaty", mającej zapewne poruszać zagadnienie hermetyczności języka, przez rozmowę o widzach i o marzeniu o prawdziwym spotkaniu z nimi ('real moment of wonder'), po finałowy monolog Polak o spektaklu, kiedy po długich dwóch godzinach przez kilka minut z coraz większą zaciętością zarzuca - skądinąd słusznie - "Erazmowi / Erasmusowi" wszystkoizm. Przykładem mogą być fragmenty wideo, na których zarejestrowano niby-prywatne rozmowy aktorów o migrujących z różną intensywnością po Europie kryzysach liberalnych demokracji.

Jeżeli artystom wystarczyło postoperowych pomysłów na około godzinę, to chyba lepiej by było, gdyby się na nich skupili i jeszcze bardziej je dopracowali, aniżeli brnęli w nieodkrywcze rozważania o (nie-)skuteczności teatru. Nie udało się Smolar, jak w przypadku przygotowanej w Nowym przed dwoma sezonami "Henrietty Lacks", zbudować wokół historycznej postaci gęstej sieci dopełniających się wątków. Tak jednoznacznie wskazana na starcie istotność Erazma gdzieś się po drodze rozmyła, jak gdyby ktoś zapomniał początek wypowiadanego zdania.



Jan Karow
e-teatr.pl
3 września 2019
Spektakle
Erazm/Erasmus
Portrety
Anna Smolar