Wierzę w kosmos

Atrakcyjność wampira polega głównie na tym, że swoim potencjalnym ofiarom daje nieśmiertelność. W tym tkwi istota mitu o wampiryzmie. W pewnym momencie życia zaczynamy zdawać sobie sprawę, że śmierć jest czymś nieuchronnym. Doszedłem do półmetka życia, patrzę na siebie, na ludzi w moim otoczeniu i dochodzę do wniosku, że bardzo intensywnie gonimy za pozorami w imię zabicia strachu przed śmiercią. Artyści, politycy, naukowcy - wszyscy mają silną potrzebę stworzenia czegoś niezwykłego, czegoś ponadprzeciętnego, co zostanie zapamiętane przez innych. To ma nam zapewnić ułudę nieśmiertelności, ma być śladem po naszym istnieniu. - mówi Grzegorz Jarzyna, reżyser "Nosferatu"

Widziałeś film "Zmierzch" albo serial "Czysta krew"? Świat oszalał na punkcie wampirów. Nastolatki zakochują się w aktorach grających w sagach wampirycznych. Też zostałeś ukąszony?

W pokoju 12-letniej córki mojego brata wisiał plakat z Robertem Pattinsonem. Pewnego popołudnia poszliśmy do kina na "Zmierzch" z nią i z moją mamą. I okazało się, że wampir w wydaniu Pattinsona podoba się zarówno mojej bratanicy, jak i mamie. Ten wampir to cukiereczek, idealnie nijaki towar, który może trafić do każdego.

Kultura masowa przeżuła wampira i wypluła towarek, ale tym mitem zajmowała się pani profesor Maria Janion, autorka biografii symbolicznej wampira.

Książka Janion parę lat temu zainspirowała mnie do zrobienia spektaklu o Draculi. Zaskoczyło mnie, że ktoś tak naukowo podchodzi do tego mitu.

A wcześniej myślałeś, że to ludowa bajka bez głębszych treści?

Wcześniej chłonąłem filmy o Draculi. Robiły na mnie ogromne wrażenie, choć nie bardzo wiedziałem dlaczego. W pamięć zapadł mi szczególnie film Toda Browninga z Belą Lugosim w roli głównej, a właściwie sam Lugosi. Charyzmatyczny aktor kreuje postać kogoś zawieszonego pomiędzy życiem a śmiercią. Ten ktoś wygląda jak człowiek, mówi jak człowiek, ale już nie jest człowiekiem. To działa na wyobraźnię. Wilkołaki, zombie i inne potwory mnie śmieszą, a wampir intryguje.

Ale ty swojemu Nosferatu nie oszczędziłeś śmieszności. Mrugasz do widza, nie stronisz od kiczu, a chwilami od dosłowności.

Szczególnie w pierwszej scenie, kiedy pojawia się Nosferatu. Widz wie, że ma do czynienia z bajką, z czymś nieprawdziwym, a to w teatrze bywa bardzo podejrzane. Pomyślałem, że gdybym ja szedł na taki spektakl, to najpierw chciałbym rozładować moje wyobrażenie na temat tego, kim jest Dracula, uczynić go potocznym, dowcipnym, trochę zdegradować i dopiero wtedy zacząć budować tę postać. W serialach i filmach, które tak są teraz popularne, wampiry są wcieleniem marzeń o wiecznej młodości. Tymczasem twój Nosferatu jest stary, zmęczony, zgorzkniały.

Jest przede wszystkim zmęczony powtarzalnością. Atrakcyjność wampira polega głównie na tym, że swoim potencjalnym ofiarom daje nieśmiertelność. W tym tkwi istota mitu o wampiryzmie. W pewnym momencie życia zaczynamy zdawać sobie sprawę, że śmierć jest czymś nieuchronnym. Doszedłem do półmetka życia, patrzę na siebie, na ludzi w moim otoczeniu i dochodzę do wniosku, że bardzo intensywnie gonimy za pozorami w imię zabicia strachu przed śmiercią. Artyści, politycy, naukowcy - wszyscy mają silną potrzebę stworzenia czegoś niezwykłego, czegoś ponadprzeciętnego, co zostanie zapamiętane przez innych. To ma nam zapewnić ułudę nieśmiertelności, ma być śladem po naszym istnieniu. A przecież nawet jeśli coś niezwykłego uda nam się stworzyć, to i tak będzie to tylko głuchy jęk przytłoczony hałasem innych, którzy też chcą coś po sobie zostawić. To jest problem każdego z nas, problem indywidualny, ale szczególnie mocno widać go w takim mieście jak Warszawa, które jest dla mnie wyznacznikiem nowych czasów. Tutaj, ze względu na przemiany zachodzące w polskim społeczeństwie w ostatnich 20 latach, dynamika aspiracji, dążeń jest dużo większa, bardziej progresywna niż w innych miastach europejskich. W Warszawie czuje się ogromny pęd. Indywidualne poszukiwania przelewają się na zbiorowość. Tworzymy pewne grupy, manifestujemy swoją odmienność, szybko osiągamy założone cele, które szybko przekształcają się w modę, trend i w tym samym momencie tracą swoją wyjątkowość, nie mogą więc zapewnić nam już upragnionej nieśmiertelności. Natychmiast wyznaczamy sobie następne. I tak bez końca. Kiedyś nazywałem to kreatywnością, dziś uważam, że jest to sposób na zagłuszanie lęku przed śmiercią. Jesteśmy więźniami czasu, podświadomie boimy się go. Mój wampir jest zmęczony przede wszystkim świadomością powtarzalności.

To chyba jest najbrutalniejsza prawda, która przychodzi wraz z dojrzałością. Rolę Nosferatu gra u ciebie aktor wiedeńskiego teatru. Chciałeś podkreślić jego obcość? Wątek narodowościowy był dla ciebie ważny?

Temat "obcego" przewija się w moich spektaklach. Wampir jest obcym, jest księciem ciemności, który wchodzi w krainę światła, czyli naszego bezpieczeństwa. Informacja, że Niemiec gra w moim spektaklu, rozniosła się błyskawicznie. Po zamieszkach li listopada zaczęto dopisywać spektaklowi znaczenia, które nie przyszły mi do głowy. A dlaczego? Bo "obcy" uderza w nasze lęki, wchodzi w szczelinę, w nasze pęknięcia, uprzedzenia i my go natychmiast rozprowadzamy w sobie, zaczyna w nas promieniować, rozpychać się.

W powieści Brama Stokera Dracula jest tajemniczym przybyszem ze Wschodu. Jest wyzwaniem dla zachodniego racjonalizmu. U ciebie jest odwrotnie. Dracula przybywa z zachodniej, wyższej cywilizacji do katolickiego kraju. Możemy się domyślać, że chodzi o Polskę.

Postawiłem tezę, że wampir jest w nas. Stąd w moim spektaklu duża koncentracja.na poszczególnych postaciach, a trochę mniejsza na samym Draculi, który jest emanacją tego, co tkwi w bohaterach. Temat "obcego" nie jest dla mnie sprawą społeczną, tylko bardzo osobistą. Sam odczuwałem obcość w różnych środowiskach. W okresie dojrzewania to był dla mnie temat wstydliwy. Czułem się gorszy, stąd moje wyprawy na Wschód, do Azji, gdzie byłem Europejczykiem, czyli z definicji kimś lepszym, przedstawicielem jakiegoś wyższego porządku. To mnie miejscowi chcieli pokazywać swoją kulturę, chwalić się tym, co mają najlepszego. W czasie tych podróży nabrałem pewności siebie. Przekroczyłem kompleks gorszego "obcego".

Akcja powieści Brama Stokera dzieje się na przełomie XIX i XX wieku i opisuje świat na chwilę przed wielkim cywilizacyjnym przyspieszeniem. Twój spektakl natomiast jest pełen współczesnych przeczuć i intuicji. Pomieszanie naukowości z chęcią przekraczania granic, dotknięcia czegoś tajemniczego, zrobienia

Każdy ma w sobie coś z wampira. Czerpiemy energię od innych, to jest część naszej natury. Ale jednocześnie sami coś oddajemy wyłomu w świecie, który nas coraz bardziej otacza i uprzedmiotawia, to znak czasu.

W tym spektaklu próbowałem utkać tak subtelną tkankę, jak chyba jeszcze nigdy dotąd. Interesuje mnie to, co jest pomiędzy ideą a rzeczywistością, pomiędzy koncepcją a kreacją, pomiędzy światłem a cieniem. Wszystko to, co jest, jest pomiędzy. Chciałem pokazać graniczne doświadczenie, balansując na pograniczu prawdy, kiczu, nudy i atrakcyjności. Próbowałem pokazać to, co niewyrażone, nienazwane, pewien rodzaj niebytu, zatrzymania w czasie, spowolnienia, nie chciałem podawać widzom gotowych interpretacji. Mnie samego zawsze fascynuje to, czego nie rozumiem. Samo poznanie jest pociągające. Nie chodzi mi o oryginalność, ale o to, czy mogę mieć swój udział w kreacji, w poznawaniu. W "Draculi" chciałem, żeby widzowie kreowali rzeczywistość, by dzięki swoim skojarzeniom budowali własną interpretację spektaklu. Nie chcę, żeby utożsamiali się z konkretnymi postaciami, ale aby odnajdowali sensy dzięki własnej wyobraźni. Ten spektakl to rodzaj delikatnego szkicu, który każdy, kto wejdzie w tę historię, może uzupełnić swoimi rysunkami. Podczas pierwszych pokazów spektaklu niewielu widzów miało ochotę podjąć wyzwanie i dopełnić twój szkic. Śmiechy na widowni rozlegały się w najmniej odpowiednich momentach. Po premierze przeważały głosy, że nie wiadomo, co chciałeś powiedzieć, że się pogubiłeś, że "Nosferatu" nie wnosi nic oprócz pięknych obrazów.

"t.e.o.r.e.m.a.t." według Pasoliniego też początkowo był źle przyjmowany. Byłem zszokowany, kiedy słyszałem, że publiczność śmieje się w naj dramatyczniejszych chwilach. Kiedy po raz pierwszy obejrzałem ten spektakl w całości razem z publicznością, wprowadziłem drobne zmiany, przesunięcia i w końcu osiągnąłem lepszą komunikację z widzem. Teraz, z tego, co wiem, spektakl uznawany jest za kultowy. Musiał dojrzeć, podobnie jak i widzowie. Po premierze "Nosferatu" już poprzesuwałem niektóre akcenty, w pewnych miejscach polikwidowałem pauzy, a w niektórych jeszcze bardziej spowolniłem działania. Moim marzeniem jest, aby spektakl stał się dla widza hipnotycznym seansem. W tym przedstawieniu nie jest dla mnie ważna akcja, lecz kontemplacja.

Początek "Nosferatu" przypomina "t.e.o.r.e.m.a.t.". Rodzina pogrążona w rutynie codzienności, nudy, banału. Aż pewnego dnia zjawia się nieznajomy i świat wypada z szyn.

To taki rodzaj uwertury. W pierwszej scenie widzimy ludzi, którzy wszystko mają, a mimo to czegoś im brak, na coś czekają.

Najbardziej czeka Lucy (Sandra Korzeniak), jak dla mnie zbyt ostentacyjna w swojej seksualności.

Lucy jest otoczona przyjaciółmi, adorującymi ją mężczyznami, miłością narzeczonego, który bardzo się o nią stara i jest dobrym człowiekiem. Ma wszystko, o czym można marzyć. I wtedy właśnie budzi się w niej tęsknota za czymś nienazwanym, niedopowiedzianym, za czymś, co jest słodkie i gorzkie zarazem. Pragnienie, którego nie można sprecyzować i które nie ma nic wspólnego z konkretem, dobrobytem, miłością, seksem. Jest przeczuciem.

I dlatego Nosferatu pojawia się po raz pierwszy w postaci złotego pyłu?

Pojawia się pod postacią mgły, która nabiera kształtu dopiero w zetknięciu ze swoją ofiarą, z jej pragnieniami.

Podobał mi się powolny rytm spektaklu.

Chciałem uzyskać efekt retardacji, opóźnienia, rozciągnięcia czasu. Pokazać momenty, kiedy naprawdę nic się nie dzieje. Gdy wyobrażałem sobie ten spektakl, najważniejsze były dla mnie chwile zatrzymania. Zdarzało mi się wstawać w nocy kiedy wszyscy w domu spali, gdzieś z daleka słychać było szczekanie psów. Miałem wtedy poczucie, że jestem poza czasem, że to jest moment jakiejś prawdy. Tak też buduję swój spektakl. "Nosferatu" zaczyna się od zawieszenia, od chwili poza czasem, a potem bardzo powoli wtłaczam kolejne sceny. Oczywiście mam świadomość, że przez taki początek tracę wielu widzów, ale ci, którzy dadzą się uwieść, przeżyją dziwny, niejednoznaczny seans. Van Helsing, pogromca wampirów, wyrasta w twojej inscenizacji na jedną z najważniejszych postaci dramatu.

Może Nosferatu jest jego alter ego?

Van Helsing przez całe życie tropi wampiry Jest przekonany, że istnieją. To treść jego życia. Dlatego na końcu nie jest w stanie zabić Draculi, bo zabijając wroga, podważyłby sens swojego istnienia. Van Helsing jest opętany chęcią poznania. Nieważne, jakimi metodami, ważne, żeby odkryć, na czym polega fenomen Draculi. Jest on dla mnie trochę naukowcem, trochę szamanem pozbawionym wrażliwości na innych ludzi, bo liczy się przede wszystkim jego cel. On nie zawaha się użyć ludzi jako narzędzi, poświęcić ich, byleby posiąść tajemnicę. Jest w nim coś z Sherlocka Holmesa, z postaci charakterystycznych dla gotyckich powieści grozy, gdzie liczyło się rozwikłanie zagadki. Im straszniejsza i bardziej krwawa była prawda, tym lepiej. W kluczowej dla spektaklu scenie chce poznać tajemnice Nosferatu. Ale kiedy wampir mówi mu, że jest do niego podobny, i proponuje, by szedł razem z nim i sam spróbował nieśmiertelności, Van Helsing odmawia. Uświadamia sobie, że bycie Nosferatu w niebycie też jest napędzane pragnieniem, pożądaniem czegoś więcej, a więc czymś niedoskonałym, ludzkim. Dociera do pustki. Cel, za którym się uganiał przez cale życie, okazał się ułudą.

Ważny był też dla mnie motyw znaków. Renfield, uczony, widzi znaki, ale nie umie ich odczytać. Nie rozpoznaje Nosferatu, kiedy ten przychodzi na kolację. Takie historie często przytrafiają się nam w życiu. Przechodzimy obok tego, co najważniejsze, nie zdając sobie sprawy, że coś istotnego straciliśmy.

A ty masz w sobie wampira?

O wielu ludziach mówi się, że są wampirami, że wysysają energię, pomysły talenty z innych ludzi. A przecież w mniejszym lub większym stopniu robi to każdy z nas. Nie jest to tylko przywilej artystów, twórców, despotów. Każdy ma w sobie coś z wampira. Czerpiemy energię od innych i to jest część naszej natury. Ale zabierając komuś, jednocześnie sami coś oddajemy Nową energią zapełniamy pustkę. Ulegamy przemianom, zmieniamy innych, ale i inni nas zmieniają. Po pracy nad tekstem Pasoliniego zrozumiałem, że lepiej być wyssanym przez wampira, niż żyć pozorami, ułudą, konwenansami. Lepiej zejść na dno, dotknąć pustki, a potem się odbić, podnieść i próbować być sobą.

A jeśli wampir, kimkolwiek on będzie, odbierze nam coś najbardziej osobistego, jeśli wyssie naszą istotę, to stracimy szansę na to, by być sobą?

Nikt nie może zmienić ani odebrać komuś tego czegoś, co decyduje o naszej niepowtarzalności. Mówi się, że ktoś kogoś wykorzystał, zniszczył, odebrał to, co najistotniejsze. W rzeczywistości można nam zabrać tylko to, co w nas jest słabe, co chcemy, żeby zostało wyssane. Istota człowieka nie może się zmienić. Tkwi w nas jak rdzeń, którego czasem nie umiemy nazwać, zdefiniować, ale on istnieje. Jest rzeźbiony przez nas samych i przez rzeczywistość. Każda istota żywa ma zapisany swój kod. Drzewo albo rośnie wysoko w górę, albo się rozgałęzia, albo przechyla w którąś stronę. Dużo zależy do tego, jaka jest gleba, nasłonecznienie, poziom wilgoci, ale pewien typ rozwoju jest zapisany w genach.

Z ludźmi jest podobnie. Ciągle szukamy przestrzeni, w której moglibyśmy się najpełniej wyrazić. Tylko ci, którzy szukają, którzy próbują i upadają, mogą poczuć istotę i tajemnicę naszego bycia na ziemi.

W spektaklu nie ma happy endu.

W powieściowym pierwowzorze jest walka między Księciem Ciemności a Księciem Jasności, między Bogiem a tym, co pogańskie, pomiędzy naszą żądzą, pragnieniami a ustalonym porządkiem wartości. Te antagonizmy były siłą napędową powieści i filmów. Ale dziś straciły na znaczeniu. Przeciwności ukryte są w nas samych.

Twój Nosferatu umiera?

Można różnie interpretować tę scenę. Nosferatu mówi, że zawsze czekał na zachody słońca, a teraz marzy, żeby zobaczyć wschód. To jest jego owoc zakazany, tego nie może mieć. W ciągłej powtarzalności rzeczy i zdarzeń to byłby wyłom, przekroczenie.

Okazuje się, że zawsze tęsknimy za tym, czego nie możemy mieć. Jeżeli w ten sposób mówi o tym człowiek, który żyje 400 lat, to znaczy, że ta tęsknota jest częścią naszej natury. W ostatniej scenie Nosferatu idzie w kierunku słońca, bo wierzy, że dzięki temu osiągnie spełnienie. Może staje się światłem, a może prochem? "Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz" - to dla mnie jedna z głębszych prawd o świecie, który nas otacza.

Boisz się tego momentu?

Coraz mniej. Zdecydowanie bardziej bałem się śmierci jako nastolatek. Wtedy ta myśl wywoływała we mnie panikę. W opanowaniu lęku przed śmiercią pomagała mi religijność rodziców i moja własna.

Wciąż jesteś religijny?

Wierzę w Absolut. Odczuwam jego istnienie w sobie, w wiecznym rozszerzaniu się wszechświata. Wierzę w kosmos, czyli w porządek wpisany w chaos.

Grzegorz Jarzyna
43 lata, szef TR Warszawa, jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów teatralnych. Jego "Bzik tropikalny" według Witkacego w warszawskich Rozmaitościach (1998) dał mu sławę enfant terrible polskiej sceny, którą potwierdziły kolejne spektakle: między innymi "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie i prawdziwa natura miłości", "Iwona, księżniczka Burgunda", "Magnetyzm serca", "Zaryzykuj wszystko". Z początku swe przedstawienia podpisywał pseudonimami (Horst d\'Albertis, Das Gemuse, H7), po jakimś czasie porzucił tę zabawę. Po ostatnich inscenizacjach ("t.e.o.r.e.m.a.t." Pasoliniego i "Między nami dobrze jest" Masłowskiej w TR) krytycy orzekli, że zmienił styl, dojrzał. Niektórzy uważają go dziś za nowego klasyka polskiego teatru. Sporo pracuje za granicą (Berlin, Amsterdam, Wiedeń, Essen). Ostatnio połączonymi siłami TR i Teatru Narodowego wystawił "Nosferatu" z inspiracji powieścią Brama Stokera.



Katarzyna Janowska
Przekrój
1 grudnia 2011
Portrety
Grzegorz Jarzyna