Wiśniewski: Być Bachusem? Czarujące przeżycie

Co czuje Marcin Wiśniewski, gdy zakłada koronę Bachusa?. Nie zawsze ma fajnie. Niekiedy musi stawić czoło człekowi upojonemu.

Paulina Nodzyńska. - To już twoje trzecie "bachusowanie". Nie znudziło ci się? 

Marcin Wiśniewski, zielonogórski Bachus. Na co dzień aktor Teatru Lubuskiego: - Absolutnie nie. Przyjąłem rolę znowu z trzech powodów. Po pierwsze, uwielbiam przebywać wśród ludzi. Mnóstwo frajdy daje mi obcowanie z nimi. Po drugie, jestem aktorem i to jest część mojej pracy. Mam szansę się zawodowo wykazać. Wreszcie po trzecie, bardzo mi się podoba to zajęcie. Czuję się swobodnie, pływam jak ryba w wodzie. To ogromna przyjemność, być przez tydzień twarzą reprezentacyjną miasta. Ludzie to kupują. Lgną do mnie, krzyczą z daleka, pozdrawiają. Widać, że cieszą się na mój widok. Proszą o wspólne zdjęcie. To właśnie dla nich wcielam się w tę rolę. Robię to całym sercem i staram się być w tym jak najlepszy. Mam nadzieję, że zostanę Bachusem jeszcze po raz czwarty, może nawet po raz trzydziesty... 

Nie obawiasz się etykietki? Tego, że będziesz kojarzony wyłącznie z Bachusem, a nie z ról teatralnych? 

- Nie... Granie różnych postaci to moja praca. I moje życie. Raz jestem faszystą, innym razem bosmanem ze statku w bajce dla dzieci. Powiem więcej. Jest mi bardzo miło, jak ludzie rozpoznają mnie za Bachusa nawet wtedy, gdy Winobranie już dawno minęło. Nie boję się szufladki. 

Bycie Bachusem to dla ciebie wkładanie służbowego uniformu i odbębnianie roboty? 


- W żadnym wypadku. Ani jednej z moich ról nie traktuję w ten sposób. Zawsze poświęcam się tak mocno, jak to możliwe. Daję się z siebie wszystko i w pełni wykorzystuję moje umiejętności. Z pewnością nie jest to dla mnie jak włożenie munduru, odfajkowanie i pójście do domu. 

Jakich ludzi spotyka Bachus? 

- Przeróżnych. Od władz, po zwykłych mieszkańców i turystów. Zdarzają się momenty, kiedy trzeba sobie poradzić z tymi, którzy już za bardzo się zabawili. Jestem jednak spokojny, potrafię szybko wybrnąć z nieprzyjemnych sytuacji. Najczęściej natrafiam na tych sympatycznych, otwartych ludzi. Każde wyjście w miasto lub wyjazd ze świtą przynoszą nowe, ciekawe przygody. O, na przykład dzisiaj. Udzielałem wywiadu dla telewizji. Reporterka zdradziła mi, że poszukują mnie dwie turystki z Łodzi. I nagle słyszę donośne: ,,Ooo, jest!". I te panie wyskakują zza ekipy telewizyjnej. Były wniebowzięte. Rzuciły mi się na szyję, przytuliły. Porozmawialiśmy, zrobiliśmy zdjęcia. Poczułem się tak, jakbym witał się z rodziną. Dla takich chwil warto być Bachusem.



Paulina Nodzyńska
Gazeta Wyborcza Zielona Góra
8 września 2009
Portrety
Janina Klave