Witamy w piekle

W musicalu o polskiej szkole nie ma lekkości Broadwayu. Spektakl jest co prawda skonstruowany jak amerykański film. Jak "Beverly Hills 90210" i jak "Zmierzch". Ale jest koślawy, śpiewany nieczysto, tańczony niesynchronicznie. Bo to jednak polska szkoła, a nie american dream. Ludzie, którzy do niej chodzą są z różnych sfer: Emo, Kicia, Głąb, Grzeczna i Bestia - Michał, który robi ludziom zdjęcia i wrzuca na Facebook. Te wpisy są powodem napiętnowania sfilmowanych, bo migawka chwyta wstydliwe momenty ich życia. Wstydliwe, ludzkie, ale odzierające z pozy, odsłaniające.

Nowa w klasie, nazwiskiem Wanda Sandał (Joanna Wąż), dystansuje się wobec reszty, a Bestia (Robert Kuraś) jest dla niej łatwym do rozpracowania chłopakiem, który nosi skarpetki do sandałów. Chce więc, zgodnie z założeniem amerykańskich produkcji, stworzyć front: Sandał & sandał przeciwko światu. Ale sandał nie chce. Co więcej sandał oskarża ją o kradzież, którą sam sprokurował, podrzucając kasę do plecaka. Sroga kara stu godzin czyszczenia stołówki rodzi chęć zemsty. Wanda idzie tropem ofiar Michała, chce stanąć w ich obronie. Czeka ją rozczarowanie, ale i drogocenna nauka.

Atmosferę budują elementy scenografii - proste krzesła i ławki, globus, przede wszystkim zaś wykorzystane w każdej scenie wizualizacje z odwiecznymi portretami wielkich Polaków, wiszące na ścianach każdej szkoły. Zmiany miejsc akcji zaznaczane są zmianą obrazka na ścianie: miejsce przy śmietniku, stołówka, sala gimnastyczna. W dużej części nastrój szkolny buduje również nauczycielka zwana Placówką (Tatiana Kołodziejska). Smukła sylwetka podkreślona jest obcisłym strojem, spódnicą ze zbyt wysokim rozpięciem i niebotycznie wysokimi obcasami. Z dziennikiem pod pachą to wszechwiedzące, najlepsze mniemanie o sobie, wchodzi do klasy namiętnym krokiem. Myśli o sobie, że jest archetypicznym symbolem pożądania, obiektem marzeń sennych Głąbów, Emo i Bestii.

Każdego z uczniów wbito w mundurek, każdy nosi go na swój sposób. Kicia (Joanna Koc) - naiwnie wyzywająco, Emo (James Malcolm i Radosław Walenda) - depresyjnie, Głąb (Aleksander Stasiewicz) - niedbale, Grzeczna (Alicja Stasiewicz)- bez właściwości, Wanda - zwyczajnie, Bestia - dyskretnie ekstrawagancko. Fryzury wystylizowane, plecy wyprostowane, amerykańskie uśmiechy. Disney Channel byłby dumny. Zantagonizowani, bezceremonialni w wytykaniu inności, okrutni we wzajemnych ocenach. A z drugiej strony cudownie zjednoczeni wobec zagrożenia; gdy jest klasówka, podpowiedzi słychać ze wszystkich stron. Każda scena "Bestii" jest innym odcinkiem serialu dla młodzieży. - mamy więc o inicjacji seksualnej i rozczarowaniu, o dysfunkcyjnych rodzinach, w których dzieci tęsknią za szacunkiem i miłością, o osamotnieniu wobec zmieniającego się ciała, psychiki i świata.

Wanda Sandał jest kwintesencją odczuć, które pojawiają się w procesie dorastania: niepewności, ciekawości, odwagi, dobroci, potrzeby akceptacji, szczerości i honorowych zachowań. A zderza się ze światem, który nigdy nie jest jednoznaczny. Zły chłopak jest tak naprawdę maltretowanym w domu dzieckiem, cicha i potulna dziewczyna terroryzowana w domu przez matkę, klasowe seksbomby po prostu marzą o miłości. A Emo to emo. Każdy typ pokazany na scenie jest stereotypem. Z nich złożona jest historia, o której czytamy gazetach, o okrutnych dzieciach, które niszczą rówieśników przy pomocy zdjęć i materiałów zamieszczonych w internecie.

Siłą spektaklu jest dystans. Skoro jesteśmy w teatrze, wszystko jest możliwe. Nawet musicalowe wstawki, które sprawiają, że czujemy się jak w filmie "Grease": Wanda tańczy z mopem, odklejając gumy z blatów ławek i śpiewa pieśń zagrzewającą do walki o sprawiedliwość. Każda postać ma interludę muzyczną prezentowaną w swoim stylu - Kicia disco, Emo bluesa, Głąb rock. Scena przemocowej rozmowy Wandy z dyrektorką zostaje wyśpiewana w stylistyce osiemnastowiecznych menuetów. Wydaje się, że za chwilę na scenę wskoczy Olivia Newton John i zatańczy z Johnem Travoltą standardy o letniej miłości. Ale to jest Polska tu i teraz. I polska szkoła, gdzie gimnazjaliści przybierają stereotypowe role, ukrywając swoje prawdziwe, nieoczekiwane oblicza. U Maliny Prześlugi takie zdjęcie masek bywa bardzo dyskretne, ujawnia się czasem w jednym zdaniu, czasem w zawieszeniu głosu. Ale to wystarczy, żeby obnażyć naiwne wyobrażenia Wandy Sandał, uczyć rozumienia złożoności ludzi i jej akceptacji.

Przesłanie spektaklu - bądźcie dla siebie wyrozumiali i dobrzy - szczególnie mocno przebija w finale. Aktorzy zdejmują peruki, ukazują własne, cokolwiek przerzedzone włosy. To "obnażenie się" morduje niestety spektakl. Niszczy elementarne zaufanie zbudowane między sceną a widownią. "Bestia" nie starała się przecież przypodobać publiczności przez całe półtorej godziny. A w ostatnich pięciu minutach schlebia jej, nawołuje do odpuszczenia wszystkiego, do "dania sobie siana". Aktorzy śpiewają o tym finałową piosenkę, potem ją bisują i jeszcze schodząc ze sceny podczas oklasków z tym morałem na ustach.

Można widzieć w tym finale kolejny stopień obnażenia ról: myślicie, że my dorośli twórcy spektaklu jesteśmy tacy fajni, bo mówimy wam, jak jest naprawdę i traktujemy was poważnie. Tak naprawdę jesteśmy i pozostaniemy zrzędliwymi staruchami. Gimnazjum skończyliśmy dziesięć lat temu. Albo też Przemysław Jaszczak, reżyser przedstawienia, postanowił rozdmuchać scenę finałową do granic tolerancji moralizatorskiego tonu zaproponowanego przez Prześlugę. Tak czy inaczej - twórcy spektaklu finałem zniszczyli pracę, którą efektownie i sensownie wykonali.



Ewa Hevelke
e-teatr.pl
27 stycznia 2016
Spektakle
Bestia