Władza, miłość i... władza

Jak odbierać w XXI wieku singspiel Mozarta, skomponowany w czasach oświecenia? Jako moralistyczną bajkę o walce dnia z nocą, dobra ze złem, z wolnomularskimi poglądami w tle? Opowieść o wielkiej miłości, która przezwycięży wszystkie przeszkody? Przypowieść o poddawaniu człowieka trudnym próbom? Baśń o dobrych i złych czarach? A może przykład bezwzględnej walki o władzę?

Jacek Jekiel jest dyrektorem Opery na Zamku w Szczecinie od 2013 roku. Niedawno stanął do konkursu i wygrał, otrzymując kontrakt na kolejne 5 lat. Musiał więc udowadniać przed komisją, że nie jest wielbłądem. Na szczęście udało się i szczecińska scena operowa ma zagwarantowaną stabilność działania. Premiera „Czarodziejskiego fletu" Mozarta pokazała, że kondycja teatru jest dobra i ten tytuł może być sztandarową produkcją przez kilka sezonów.

Wiele realizacji pozostawia sporo do życzenia, łącznie z warszawską w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej (powtórką słynnej wersji Barriego Kosky'ego z Komische Oper w Berlinie). Tam połączenie konwencji kina niemego z filmem animowanym sprawiło, że orkiestra gra do filmu i nie może ani na chwilę się zatrzymać, a śpiewacy przypominają marionetki. Fragmenty mówione zamieniono na napisy, wyświetlane na ekranie. Muzyka Mozarta została sprowadzona do akompaniamentu czy udźwiękowienia filmu. Natomiast szczeciński spektakl wciąga od strony inscenizacji, treści i muzyki, dającej pole do popisu śpiewakom i czas na oddech. Jedynie filmik o rodzince i mężczyźnie na wózku inwalidzkim, któremu kobiety podsuwają kolejne talerze, a on udaje, że je. Zupełnie nie wiem, po co to było, tylko rozbijało napięcie, a niewiele wnosiło. Podobno te filmowe scenki miały pokazać, że Sarastro był kiedyś kochankiem Królowej Nocy, a ich syn to Papageno... Przekombinowane.

Miejsca akcji przypominają jakieś zaświaty w kosmosie. Na początku widzimy plątaninę krętych schodów, z trupimi czaszkami i szkieletami węży. Królowa Nocy i Trzy Damy w niesamowitych czarno-srebrnych sukniach, przypominają baśniowe stwory. Trzej chłopcy w srebrnych kostiumach, ze srebrnymi twarzami, wydają się przybyszami z innej planety.

Kiedy akcja przenosi się do Świątyni Mądrości Sarastra, kolor srebrny zmienia się na złoty. Królowa Nocy to władza księżyca, a Sarastro – słońca. Ale czy tak jest naprawdę? W tej inscenizacji mądry Sarastro nie wzbudza takiej sympatii jak w tradycji wystawiania Mozartowskiej opery. Skoro jest wszechwiedzący, to dlaczego pozwala Monostatosowi na nękanie i molestowanie Paminy? Skoro jest taki dobry, to dlaczego przytula się do Paminy i pożądliwie wodzi swoimi dłońmi po jej brzuchu?

Na libretto opery miał wpływ tekst naukowy „Tajemnice Egipcjan" Ignaza von Borna, który był w loży masońskiej razem z Mozartem. Mowa między innymi o egipskiej bogini płodności Izydzie. Gdy oglądałem spektakl, przypomniał mi się kultowy, nominowany do Oscara film Jerzego Kawalerowicza „Faraon" na motywach powieści Bolesława Prusa. „Bestie" również były w „Faraonie", a do tego dużo złota i bieli.

Tamino zakochuje się w Paminie, widząc jej portret. Zakochiwanie się w wizerunku innej osoby albo po zobaczeniu jej na żywo od pierwszego wejrzenia – to częsty motyw w kulturze. Przypomina to tajemnicze zauroczenie. Gdyby Tamino się nie zakochał, może nie byłby skory do tak wielu poświęceń, aby wyzwolić ją z niewoli u Sarastra i nie poddawałby się próbom milczenia, poszczenia oraz zwalczenia lęku przed ogniem i wodą.

Spektakl Natalii Babińskiej wciąga i zaskakuje. Kiedy wypowiadają się Trzy Damy i Królowa Nocy, ich głosy słyszymy zwielokrotnione i z mocno opóźnionym echem. To sugeruje obecność światów równoległych. Rzeczywistość, w której żyjemy, nie jest jedyną realnością, a może ona jest fantazją? Takie dywagacje są obecne już od czasów Platona: czy rzeczywistość zmysłowa i materialna nie jest prawdziwym bytem?

Cóż by jednak dały te wszystkie ciekawe efekty i pomysły inscenizacyjne, gdyby warstwa muzyczna była słaba? Spektakl został przygotowany fachowo przez kierownika muzycznego i dyrygenta Kubę Wnuka, który od 2019 do 2024 roku był związany z Warszawską Operą Kameralną, gdzie Mozart jest od lat bardzo mocno obecny w repertuarze. 33-letni dyrygent, z dużym już doświadczeniem i pełen młodzieńczej pasji, porwał za sobą orkiestrę i solistów Opery na Zamku, współtworząc spektakl na wysokim poziomie z Natalią Babińską, która przecież jest również kompozytorką.

Już uwertura zabrzmiała jak w dobrej filharmonii, a nie należy do łatwych. Zwróciłem uwagę na precyzję wykonawczą i podążanie za rękami i dynamicznymi gestami Kuby Wnuka. Soliści śpiewacy zostali dobrani dość starannie, choć zdarzyła się ewidentna wpadka: obsadzenie pani Victorii Vatutiny w partii Paminy. Przykre to bardzo, ponieważ ta artystka ma duży dorobek, 20 lat na scenie. Jednak nieczystości i wibrato sprawiały, że słuchanie jej w tej partii sprawiało mękę. Śpiewająca 1 marca partię Królowej Nocy Joanna Sojka w pierwszej arii nie trafiła w górny dźwięk, a w drugiej nagle zabrakło jej oddechu. Dotarła do mnie informacja, że lepiej wypadła na próbach bez ciężkiego kostiumu, który ją „usadził" i ściskał jej przeponę. Przerobiono kostium w ostatniej chwili przed premierą, ale zabrakło pewnie jednej próby, aby wyćwiczyć śpiewanie w nim.

Warto śledzić rozwój jej kariery, ponieważ ma dobre warunki i duży talent. Tym razem lepiej wypadła śpiewająca następnego dnia Marta Mazanek-Matuszewska, choć na początku pierwszej arii można było wyczuć lekkie zdenerwowanie. Szybko je jednak opanowała i wyśpiewała pięknie wszystkie górne dźwięki oraz koloratury. Druga aria wypadła w jej wykonaniu jeszcze lepiej i była naprawdę popisowa. Ta artystka może zrobić dużą karierę, oprócz talentu i dobrego głosu ma osobowość i temperament.

Podziwiałem podczas dwóch wieczorów Pavlo Tolstoya, który świetnie śpiewał i stworzył przekonującą postać Tamina. Był w bardzo niekomfortowej roli, ponieważ z przyczyn osobistych (narodzin dziecka) Łukasz Ratajczak – idealny do tej roli – zrezygnował z występu. Największym jednak bohaterem spektaklu stał się Jędrzej Suska w charakterystycznej roli Papagena. Ten młody artysta występował już w Niemczech i we Włoszech, ma także doświadczenie aktorskie (grał Rzecznickiego w spektaklu „Fantazy" Słowackiego). Wzbudził wielką sympatię i wokalnie był bez zarzutu. Następnego dnia także bardzo dobrze wypadł w roli Papagena Mateusz Kulczyński.

Co do Sarastra, postać wykreowana przez Karola Skwarę była bardzo ciekawa, a wokalnie – wprost fantastyczna. W ciągu kilku ostatnich lat ten artysta zrobił wielkie postępy. Ma piękne, mięsiste i dźwięczne doły – w pierwszej arii zaśpiewał dolne C (którego nie ma w partyturze), ale również potrafi śpiewać górne dźwięki delikatnie brzmiącym barytonem. Ma więc sporą skalę. Dobrze wypadł również następnego dnia Krzysztof Borysiewicz, choć już nie tak popisowo, ale czuje się klasę wykonawczą i wielkie doświadczenie sceniczne.

Julia Pliś jako Pamina pokazała swoim głosem klasę i precyzję, stworzyła też miłą postać szczerze zakochanej dziewczyny. Obie Papageny (Maja Melchinkiewicz i Wiktoria Oskroba) zostały ustawione tak jak w bajce, udając staruszki w zakapturzonej głowie. Popisowy duet z Papagenem oczywiście wzbudził entuzjazm widowni. Pięknie zabrzmiały Trzy Damy pierwszego dnia (Aleksandra Bałachowska-Jagusz, Julita Jabłonowska, Anna Kopytko), drugiego również dobrze, choć już nie tak wspaniale (Tetiana Bilchak, Sandra Klara Januszewska, Katarzyna Nowosad). Partie Trzech Chłopców były lepsze 1 marca (Karolina Chomicz, Alicja Kondzioła, Karolina Misiorek). Następnego dnia głosy brzmiały słabiej, delikatniej i mniej pewnie.

Kilka razy w czasie przedstawienia wyświetlane są na kurtynie cytaty, dające do myślenia. Na przykład: „Celem władzy jest władza" (George Orwell). Motywem przewodnim spektaklu stał się więc temat władzy. Jedynym dobrym elementem rządów imperialnych jest to, że one też nie są wieczne. Jesteśmy świadkami największego kryzysu demokracji w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat i próby tworzenia nowego porządku świata, w którym Rosja i USA sprzymierzyły się przeciwko Europie.

Na początku spektaklu Trzy Damy uratowały Pamina, mordując jadowitego węża. Jednak w wersji Natalii Babińskiej węży jest więcej. Szczecińska premiera „Czarodziejskiego fletu" Mozarta to nie odświeżenie pięknej ramoty, lecz mądry spektakl, który pokazuje, że nasze życie nie jest baśnią ani snem, lecz może zamienić się w koszmar, gdy imperialni władcy będą manipulować i kierować świat w złą stronę.

P.S.: O obsadzie spektakli dowiedzieliśmy się dosłownie kilka dni przed premierą. Ten polski zwyczaj jest niezrozumiały. Należałoby publikować obsady co najmniej kilka tygodni przed premierą. W operze ważna jest strona muzyczna i wokalna, więc widz ma prawo wiedzieć, kogo usłyszy, gdy rezerwuje miejsce na spektakl. Tak jest na świecie, a dlaczego w Polsce jest z tym problem?



Krzysztof Korwin-Piotrowski
Fundacja Arte Wiva
10 marca 2025
Spektakle
Czarodziejski flet