Wodewil dla ubogich

- Przepraszam, co to za miejscowość?

- Sosnowiec.

- Sosnowiec? Nigdy nie słyszałam.


To autentyczny dialog z przedziału pociągu relacji Warszawa - Katowice. Pytającą była starsza pani, która nie mogła się nadziwić, że jest w naszym kraju taka miejscowość jak Sosnowiec. Ano, jest. Rozsławiał ją kiedyś chłopak z Sosnowca czyli Jan Kiepura. Dzisiaj mógłby to robić z powodzeniem Teatr Zagłębia, ale nie bardzo chyba chce. Choć jeszcze niedawno wydawało się, że chęci były nieco inne.

Ileż radości sprawił mi "Korzeniec" Remigiusza Brzyka (2012), a potem jeszcze "Bobiczek" Łukasza Kosa (2013). No bo jak tu się nie cieszyć, kiedy wśród śląskich teatralnych egipskich ciemności pojawiło się zagłębiowskie światełko. Zaczęła je rozpalać Dorota Ignatjew, szefowa artystyczna Teatru Zagłębia w Sosnowcu. Wraz z nią pojawiła się nadzieja na to, że ta nieznana szerzej w naszej ojczyźnie scena zacznie być interesującym adresem. Niestety, bo dwóch całkiem udanych produkcjach teatr postanowił z jakiegoś powodu powrócić do swojego tradycyjnego repertuaru, czyli scenicznej mizerii. Jej wykwitem totalnym jest najnowsza premiera pod tytułem "Eugeniusz Bodo. Czy mnie ktoś woła?" w reżyserii i według scenariusza Rafała Sisickiego.

Od czego by tu zacząć? Może od scenariusza. Gdyby został złożony na egzaminach na scenopisarstwo w łódzkiej filmówce, jego autor zostałby natychmiast przyjęty na wydział, ale w charakterze portiera. Ten banalny i płaski jak ziemia mazowiecka tekst nie miał prawa wpełznąć nawet do foyer teatru, o scenie nie mówiąc. Opowiada w skrócie o życiu Eugeniusza Bodo, wielkiej gwiazdy międzywojennej Polski, który w trakcie drugiej wojny światowej zostaje aresztowany przez sowietów, a następnie uwięziony i zamordowany jako szwajcarski szpieg (Bodo urodził się w Szwajcarii i miał obywatelstwo tego kraju). To historia wymarzona na spektakl, film, serial w HBO z Piotrem Polkiem w roli głównej! Tu jest po prostu szkolnym wypracowaniem. Szkolnie jest też wyreżyserowana. Wygląda to tak: kawałek przesłuchania Bodo w sowieckim więzieniu, piosenka, przesłuchanie, piosenka, przesłuchanie, piosenka. Szału można dostać! Po trzydziestu minutach tej ciągnącej się jak flaki z olejem i do bólu przewidywalnej telenoweli nie wiadomo czy wyciągnąć ajfona i wejść na Fejsbuka czy wyciągnąć różaniec i odmówić część bolesną.

Przesłuchiwanego Bodo gra Grzegorz Kwas, który próbuje bezskutecznie dodać choć ociupinkę dramaturgii tej pokracznej inscenizacji. Nie wychodzi mu to jednak zupełnie, bo publika jest rozbawiona kolejnym kawałkiem rewiowym młodego Bodo, którego gra z kolei Piotr Bułka. Bułka, sztywny jak czerstwa bagietka, polotu międzywojennego amanta nie ma za grosz: robi miny, szczerzy zęby i pląsa nieustająco w choreografii a'la wieczór kabaretowy Dwójki (Jakub Lewandowski), otoczony ubogą jak Sudan Południowy scenografią Aleksandry Szempruch do aranży muzycznych Stefana Sandeckiego, których nie powstydziłby się Michał Wiśniewski. W trakcie spektaklu wydawało mi się przez chwilę, że oślepłem. Jakby powiedziała moja chorzowska przyjaciółka: co za biedaszyb!

Nie wiem po co Teatr Zagłębia zdecydował się wystawić ten wodewil dla ubogich. Dlaczego nagle zaczął tak drastycznie obniżać loty, kiedy jeszcze niedawno wzbijał się powoli w teatralne przestworza. Wracając więc do pytania pani z przedziału - może to i lepiej, że o Sosnowcu nigdy nie słyszała.



Mike Urbaniak
panodkultury.wordpress.com
9 stycznia 2014