Wojna, miłość i metafizyka

W tym roku Teatr Polski w Bielsku-Białej świętuje 120. sezon teatralny, będący okazją do licznych wydarzeń artystycznych, wykładów, spotkań i - co najważniejsze - znaczących premier. "Mistrz & Małgorzata Story" - pierwsza z premier w Nowym Roku, wyreżyserowana przez dyrektora artystycznego tej sceny, Roberta Talarczyka - była właśnie jedną z tych, które przechodzą do zbiorowej pamięci, stanowiąc jednocześnie o świetnej kondycji bielskiej sceny

Jak przyznał  Robert Talarczyk w jednym z wywiadów dla prasy – wybór tytułu pierwszej premiery w owym jubileuszowym sezonie nie był przypadkowy. Przeciwnie – został wybrany z premedytacją. Dlaczego z premedytacją i o co w tym wszystkim chodzi? Otóż trzynaście lat temu na scenie Teatru Polskiego premierę miał spektakl, który bielszczanie – teatromani z innych miast zresztą również – wspominają po dziś dzień! Spektaklem tym był właśnie „Mistrz i Małgorzata” w reżyserii Andrzeja Marczewskiego z Henrykiem Talarem, ówczesnym dyrektorem bielskiej sceny, w roli Wolanda i Piłata. Najnowsze przedstawienie jest świadomym odwołaniem do tamtego tytułu, dzięki któremu niewątpliwie Teatr Polski zyskał rangę oraz uznanie w oczach krytyki i widzów – co idzie w parze niezbyt często. 

Spektakl w reżyserii Roberta Talarczyka nie jest przeniesieniem treści dzieła Bułhakowa na scenę. Utwór staje się jedynie punktem wyjścia do budowania zupełnie innej historii, jest pretekstem do ukazania współczesnego świata, wreszcie – wariacją na temat znanej nam opowieści o nieszczęśliwej miłości. Reżyser buduje trzy równoległe, przenikające się światy, a w każdym z nich jest cząstka „Mistrza i Małgorzaty”. Pierwszy z nich to świat wojny opowiedziany przez pryzmat rosyjskich najemników, którzy wstąpili do wojska, by „uciszać” bojowników czeczeńskich walczących o wolność swojego kraju. Wśród nich znajduje się Iwan, młody scenarzysta, który zaciągnął się do wojska z pobudek osobistych, a który wieczorami czyta książkę - właśnie „Mistrza i Małgorzatę”. Druga rzeczywistość zawarta w spektaklu dotyczy współczesnej Rosji, jej przedstawicielami staje się środowisko artystów, filmowców i innych celebrytów. Ich ostatnim kasowym hitem była ekranizacja… „Mistrza i Małgorzaty”, do której wspomniany Iwan, obecnie żołnierz, wtedy jeszcze artysta, zaadaptował scenariusz książki, zaś w roli Małgorzaty wystąpiła rosyjska gwiazda – Natasza, ukochana Iwana. Kontrapunktem dla środowiska rozpasanych artystów są rodzice Iwana – biedne, niemłode małżeństwo, dla których treścią życia staje się syn. Trzeci świat wykreowany na scenie to proza Bułhakowa, której treść Iwan przytacza kolegom najemnikom za pomocą „ujęć” z filmu, w którego powstawaniu brał czynny udział (Małgorzatą jest Natasza). Trzecia rzeczywistość jest – podobnie jak w książce – została podzielona na dwa elementy: przedstawia historię miłości Mistrza i Małgorzaty na tle Moskwy opanowanej przez Wolanda i jego orszak oraz historię wydania Jezusa Chrystusa na ukrzyżowanie. 

Wszystkie te wątki przeplatają się ze sobą tworząc spójną, dobrze skonstruowaną historię.  Swoistym przerywnikiem splątanych narracji były, dość dobrze oddające klimat spektaklu, rosyjskie i nie tylko utwory muzyczne oraz związane ze współczesną Rosją, wyświetlane w tle sceny, slajdy. Scenerią służącą do ukazywania owych trzech wymiarów jest wnętrze zniszczonego (być może przez działania wojenne) teatru: przodem do widzów ustawiono zdewastowaną widownię, z boku zaś leżały resztki teatralnej machiny. Takie rozwiązanie scenograficzne pozwoliło na wyabstrahowanie, odrealnienie sytuacji przedstawionych w spektaklu: zarówno sceny w koszarach, rozmowy filmowców, wizyty Nataszy u rodziców Iwana czy wreszcie – wątki z „Mistrza i Małgorzaty” aby mogły dziać się w tej samej, umownej przestrzeni. W drugiej części spektaklu rozszerzono jej znaczenie – rzeczywiste proscenium teatru, wcześniej będące m.in. sceną Teatru Varietes, stało się cmentarzem, na którym, przykryci białymi workami leżeli bohaterowie spektaklu – ofiary wojny, terroru? Z pewnością takie odczytanie owego zabiegu nie jest bezpodstawne, albowiem na widownię Teatru Polskiego w pewnej chwili wpadają terroryści i „wybijają w pień” publiczność. Zabieg ten przywołuje na myśl prawdziwy atak w rosyjskim teatrze na Dubrowce. 

Misterna i na pierwszy rzut oka nieco zagmatwana konstrukcja spektaklu, to w znacznej mierze - jak sądzę - wynik osobistych poglądów reżysera ale także kilku niezbitych prawd funkcjonujących dziś wśród zachodnioeuropejskiej społeczności, do której się przecież i my zaliczamy. To zdecydowany i jednoznaczny artystyczny protest pokazany w nieprosty, przejmujący i oryginalny sposób. Talarczyk w naszym imieniu zabrał głos w sprawie, która przeraża swoim ogromem zniszczeń społecznych i materialnych, a przede wszystkim skalą ludzkiego nieszczęścia. Głos tym potrzebniejszy, bo w sprawie wstydliwej, a również przez tę wstydliwość chyba nieco już zapominanej.

Swoisty komentarz do inscenizacji stanowiła scenografia. Wskazywała na umowność wszystkich sytuacji, brała w cudzysłów każde wypowiadane przez aktorów słowo, uprzedzała, że to, czego jesteśmy świadkami, jest grą, przedstawieniem, artystyczną wizją, równie ulotną jak cząstka metafizyki, która dzięki prozie Bułhakowa wkradła się na scenę. W tę steatralizowaną przestrzeń wrzucono aktorów, z których większość do odegrania miała nie jedną, a dwie postaci. Iwan był zarówno Scenarzystą-najemnikiem jak i Mistrzem, jego ukochana Natasza – Aktorką i Małgorzatą, Kajfasz stawał się Wolandem itd. W początkowych scenach widzowi mogą się mylić postaci, jednak z upływem czasu, uważnie śledząc sceniczne wariacje na temat powieści Bułhakowa rozeznanie przychodzi samo. Wątki zaczynają układać się w całość jak kawałki puzzli.

I mimo, że niektóre sytuacje przedstawione w spektaklu nieco rozmijają się z faktami, zaś obraz pacyfistycznej Rosji będzie z pewnością dla niektórych odbiorców nie do przyjęcia, to przecież każdy z nas zgodzi się z ich jednoznacznym wydźwiękiem, że wojna to najbardziej „namacalna” forma zła, za której wywołaniem nie stoi jakiś nieokreślony szatan. Stoi człowiek, który częściej niż byśmy tego chcieli jest jego straszliwym uosobieniem.



Marta Odziomek, l: martao, h: mod123
Dziennik Teatralny
24 stycznia 2011