Wokół folklorystycznej galanterii w Żydowskim

- Proszę zauważyć, że wszystkie spektakle, o których rozmawiamy nie mają nic wspólnego z jakąkolwiek cepeliadą czy z jakimkolwiek folklorem - mówi Gołda Tencer, wicedyrektor Teatru Żydowskiego w Warszawie, w rozmowie z Wiesławem Kowalskim z serwisu Teatr dla Was.

Wiesław Kowalski: Zanim pozwolę się Pani Dyrektor odnieść do tych wszystkich zarzutów, jakie pojawiły się w prasie po śmierci Szymona Szurmieja na temat dotychczasowej działalności Teatru Żydowskiego, pragnę zapytać o aktualny stan rzeczy, jeśli chodzi o zarządzanie teatrem?

Gołda Tencer: Od 2009 roku pełnię funkcję wicedyrektora Teatru Żydowskiego i nadal to stanowisko piastuję. Najważniejsze jest to, że teatr wciąż pracuje i funkcjonuje tak samo jak pracował dotychczas, to znaczy gra przedstawienia, realizuje kolejne projekty, przygotowuje nowe premiery i otwiera nowe perspektywy. I w tej materii nic się nie zmieniło. Decyzje, co do przyszłej dyrekcji Teatru Żydowskiego, myślę, że zapadną do końca roku. Chciałabym tylko powiedzieć przy okazji, że to, co się zdarzyło w tym teatrze, kiedy przez czterdzieści pięć lat jego dyrektorem był Szymon Szurmiej, jest bardzo ważne i istotne. Rzadko się bowiem zdarza, by po odejściu aktora i reżysera pod teatrem publiczność zapała znicze. To bardzo piękne podziękowanie warszawskich widzów i wielbicieli jego talentu, którzy również w liczbie paru tysięcy pożegnali Swojego Dyrektora na cmentarzu. To, co zrobił Szymon Szurmiej dla naszej kultury jest nie do przecenienia. Choć nie zapominamy, oczywiście, o tradycji i naszych poprzednikach. Osiągnięcia Idy Kamińskiej wciąż pozostają żywą częścią naszej historii. Dlatego tak bardzo smuci mnie fakt, że dziennikarze, recenzenci czy publicyści, którzy rzadko do naszego teatru przychodzą wydają tak pochopne opinie. Jest jednak grupa recenzentów, którzy pojawiają się u nas stale i im dziękuję za wszystkie recenzje i dobre, i złe.

No właśnie. I teraz przejdźmy do sedna naszego spotkania. Pani Aneta Kyzioł, po śmierci Szymona Szurmieja, wytoczyła armaty przeciwko Teatrowi Żydowskiemu, poddając krytyce jego repertuar i widownię. Publicystka "Polityki" pisze, że repertuar teatru przypominał bardziej peerelowską estradę niż teatr dramatyczny, a widownię "stanowią jedynie fani montażów, szmoncesów i przedwojennych szlagierów", że na scenie oglądamy "tę samą treść, tyle że pod innym tytułem". Myślę, że w kontekście tego, o czym mówiła Pani wcześniej takie sformułowanie zarzutów musiało Panią mocno zaboleć.

- Myślę, że zabolało nie tylko mnie, ale cały zespół Teatru Żydowskiego, który razem ze mną tutaj pracuje. Ale najbardziej istotne jest to, że wrzucenie do jednego worka takich przedstawień jak "Dla mnie bomba" i "Noc całego życia" - znakomity tekst o Korczaku, napisany przez Ryszarda Marka Grońskiego, czy "Marienbad" wg prozy Szolema Alejchema, w reżyserii Macieja Wojtyszki, z muzyką Jerzego Derfla, wydaje mi się dużym nieporozumieniem, a nawet nadużyciem. Podobnie spektakle "Kafka tańczy!, "Ach! Odessa Mama" czy "Bóg zemsty" nie mają nic wspólnego z "muzyką łatwą, lekką i przyjemną" czy z estetyką estradowej składanki. Każdy z tych spektakli jest inny i każdy ma bardzo dobre recenzje. Ostatnio nasz spektakl "Dla mnie bomba" otrzymał Złoty Liść Retro 2014, przyznawany przez organizatorów Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Retro im. Mieczysława Fogga. Dlatego ten zarzut jest absolutnie niezasłużony i obraża nie tylko reżyserów, ale i wszystkich twórców tych inscenizacji. Wszystkie tytuły wymienione przeze mnie nie mają wspólnego mianownika, zatem porównywanie ich jest w moim mniemaniu absolutnie bezzasadne. Każdy z tych spektakli jest po prostu inny i każdy otrzymał fantastyczne recenzje.

Chciałoby się więc zapytać, czy Pani Redaktor Aneta Kyzioł bywa na premierach w Państwa teatrze?

- Z informacji moich pracowników wynika, że Pani Aneta Kyzioł była na jednej premierze i był to spektakl zrealizowany w Teatrze Żydowskim przez Michała Zadarę. Dlatego publikacją w "Polityce" byłam zdziwiona, tym bardziej, że ten popularny tygodnik był patronem tegorocznego Festiwalu Singera, a przecież jesteśmy również współorganizatorem tego festiwalu. Pragnę wyjaśnić przy okazji, że Fundacja Shalom nie mieści się w Teatrze Żydowskim, tylko od 26 lat wynajmuje pomieszczenia należące do Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów Polskich. Podobnie jak Teatr Żydowski. Czyli pojawiające się w prasie na ten temat informacje są zwyczajnie nieprawdziwe.

Dziennikarka "Polityki" wyrzuca również, że Teatr Żydowski zamiast z głośnych premier zasłynął przede wszystkim z kolejnych hucznie obchodzonych benefisów Szymona Szurmieja?

- I tymi benefisami będziemy się zawsze chwalić i szczycić. Tym bardziej, że były one organizowane charytatywnie i teatr za udział i organizację tych przedsięwzięć nikomu nie płacił. Nazywanie wszystkich artystów, którzy brali udział w tych benefisach artystami PRL-u też jest przykrą nieprawdą. Wszyscy wybitni twórcy występowali na naszej scenie w hołdzie Szymonowi i nie brali za to żadnego honorarium. Również osoby, które za kształt artystyczny tych programów były odpowiedzialne. A że był kochany i uwielbiany - temu nikt chyba przecież nie może zaprzeczyć.

Kolejny zarzut czyni się również z tego, że Teatr Żydowski zatrudnia trzy pokolenia swojej rodziny. I tu padają konkretne nazwiska.

- Cały świat się szczyci tym, że istnieją wielkie rodziny artystyczne, które dziedziczą talent z pokolenia na pokolenie - jest rodzina Douglasów, Chaplinów, rodzina Kamińskich. Estera Rachel Kamińska, nazywana matką teatru żydowskiego, była wspaniałą aktorką. Równie utalentowana była jej córka, Ida Kamińska, która doprowadziła do powstania w Warszawie Teatru Żydowskiego. Razem z Idą w tym teatrze pracował także jej mąż, Marian Melman, potem także i ich córka, Ruth Kamińska, bardzo zdolna aktorka i jej mąż, Karol Latowicz. Szczycimy się tym, że możemy kontynuować tradycję rodzinną wielkich patronek naszego teatru.

Proszę zauważyć, że my wszyscy jesteśmy wychowankami tej sceny, znamy język, jesteśmy wychowani w tej a nie innej kulturze i tradycji; my Teatru Żydowskiego nie kupiliśmy dla siebie, on nie jest naszą własnością, ale za to wiele mu od siebie dajemy. Dlatego czujemy się trochę po tym wszystkim, co napisała recenzentka, zniesmaczeni. Jan Szurmiej i Lena Szurmiej są twórcami, którzy na swoją karierę pracują w teatrach całej Polski. A Jan Szurmiej w ciągu trzydziestu lat zrealizował w Teatrze Żydowskim bodajże trzy przedstawienia, zresztą bardzo dobrze przyjęte; podobnie jest i z Leną Szurmiej, która sama pracuje na swój własny wizerunek. Poza tym to są osoby, które nigdy nie były zatrudnione w teatrze na etacie. Owszem, na etacie jest zatrudniona Joanna Rzączyńska, wnuczka Szymona Szurmieja, ale to utalentowana aktorka, absolwentka łódzkiej filmówki. Dawid Szurmiej, choć skończył reżyserię w Londynie, nie pracuje w Teatrze Żydowskim, pracował jedynie charytatywnie przy wcześniej wspomnianych benefisach. Natomiast teraz pomaga nam przy organizacji dużego wyjazdu do Meksyku. Powiem o tym, bo chciałabym, żeby wiadomość ta dotarła i do dziennikarzy i do naszej publiczności. W zeszłym roku zagraliśmy w Meksyku, w sali na 1600 miejsc i zgotowano nam owację na stojąco. W tym sezonie jedziemy po raz drugi na ten meksykański festiwal ze spektaklem "Bonjour Monsieur Chagall". I choć to przedstawienie miało swoją premierę 35 lat temu, wciąż jest naszym produktem wyjazdowym, bo wszyscy na świecie chcą to widowisko zobaczyć. Graliśmy już ten spektakl i w Europie, i w Izraelu i w Ameryce - pięć lat temu w Montrealu. W tym roku przyszła kolej na Meksyk. Spektakl oczywiście od czasu premiery się nieco zmienił, bo doszły na przykład wizualizacje. Z Meksyku teatr jedzie z musicalem "Mazl Tov!" do Los Angeles, gdzie zagramy spektakl dwukrotnie, potem do San Francisco i Nowego Jorku. W Nowym Jorku odbędzie się jakby dalsza część Festiwalu Singera, gdzie w czytania autora "Dworu" włączą się nasi partnerzy, m. in. Frank London i Joshua Nelson.

Wspomniała Pani o wyjazdach zagranicznych Teatru Żydowskiego i dobrze, bo o to też chciałem zapytać. Podobno gracie tam swoje spektakle, a przynajmniej było tak w latach 70. i 80., tylko dla żydowskiej diaspory.

- Proszę wybaczyć, ale my zawsze gramy dla widzów, my ich nie dzielimy na gorszych i lepszych, gramy dla publiczności, która jest zainteresowana naszą kulturą. Dan Sullivan, największy recenzent w Los Angeles, napisał: "idźcie się uczyć od aktorów Teatru Żydowskiego w Warszawie", skutkiem czego zamiast grać jeden dzień prezentowaliśmy nasz spektakl przez dwa tygodnie. To była dla nas bardzo ważna chwila, bo ten spektakl rozsławił Teatr Żydowski w Nowym Jorku. Napisał o tym zresztą wtedy Tomasz Raczek, który był na tym tournée razem z nami. A na samym spektaklu był m. in. Walter Matthau, Leo Fuks i wielu innych amerykańskich artystów.

Kolejne zarzuty wobec teatru dotyczą potencjału artystycznego i tego, że placówka przy Placu Grzybowskim nie pełni funkcji reprezentacyjnej i nie jest miejscem gorących dyskusji artystycznych.

- W ciągu pięciu lat, pełniąc funkcję wicedyrektora naszego teatru, oczywiście, również dzięki decyzjom Szymona Szurmieja, powstało wiele spektakli, projektów i inicjatyw artystycznych, które otwierały przestrzeń teatru na nową literaturę i nową estetykę. Wszystko zaczęło się od spektaklu Agnieszki Glińskiej "Ala z elementarza", potem swoje spektakle realizowali m.in. Piotr Cieplak i Michał Zadara. I to nieprawda, że przedstawienia tych twórców były traktowane z nieufnością i nie osiągnęły oszałamiających sukcesów. Wystarczyłoby przytoczyć recenzje niektórych krytyków, by zadać kłam tego typu sformułowaniom - proszę choćby sięgnąć do recenzji Jacka Cieślaka w Rzeczpospolitej z "1666" w reżyserii Zadary. W samym ostatnim roku wystawialiśmy w języku jidysz "Boga zemsty" Szolema Asza, w reżyserii znakomitego rumuńskiego artysty Andrei Munteanu (na premierę przyjechał prawnuk autora, co nie zdarza się często przy takich okolicznościach) i dla wielu nie tylko widzów, ale i recenzentów było to nowe i na swój sposób przełomowe doświadczenie w obcowaniu z repertuarem Teatru Żydowskiego. W podobnym tonie mówiono i pisano o spektaklu "Kafka tańczy" Timothy'ego Daly, w reż. Lecha Mackiewicza. Zatem uważam, że są to pozycje wysoce artystyczne, o czym świadczą wszystkie recenzje, które mogłabym w tym momencie przytoczyć.

Pojawienie się w Teatrze Żydowskim takich reżyserów jak Zadara czy Cieplak miało być wyjściem teatru z epoki stagnacji i żydowskiej cepeliady.

- Proszę zauważyć, że wszystkie spektakle, o których rozmawiamy nie mają nic wspólnego z jakąkolwiek cepeliadą czy z jakimkolwiek folklorem. Teatr Żydowski w Warszawie nigdy od niczego nie odchodził, angażując tych reżyserów, ani potem do niczego nie wracał. Poza tym nawet spektakle muzyczne, które gramy w naszym teatrze nie mają nic wspólnego z cepelią - wystarczy przytoczyć "Skrzypka na dachu", który pokazuje jak naprawdę wyglądał sztetl, a to były przecież brody, chałaty i biedota i o tym musimy pamiętać. A jeśli gramy rzeczy humorystyczne to oparte są one na tekstach Tuwima, Hemara, Słonimskiego, Ficowskiego To zawsze jest wysoka literatura, przecież my sami tych tekstów nie piszemy i ich nie tworzymy. Zawsze w naszym repertuarze chcemy zachować równowagę między tym, co gatunkowo lżejsze, a tym co bardziej ambitne, wyrafinowane czy w formie eksperymentalne. By oddać jeszcze sprawę prawdzie a nie kłamliwym oskarżeniom, chciałabym również wspomnieć, że po "Bogu zemsty" wystawiliśmy "O karpiu, kozie i trąbce, która gasiła pożary" Singera w reżyserii Wojtyszków, "Dotknij wiatru, dotknij wody" Amosa Oza, w reżyserii Karoliny Kirsz.

Może chodzi o to Pani Dyrektor, że te premiery nie wywołują gorących dyskusji, społecznych polemik, że nie dzielą środowiska na zwolenników "jednych" albo "drugich" że nikt się o nie kłóci że są tylko komplementowane na portalach teatralnych, ewentualnie blogach, a nie w czasopismach najbardziej opiniotwórczych.

- Pragnę stwierdzić, że w Teatrze Żydowskim nie produkujemy tylko samych spektakli teatralnych. Równie ważną dziedziną naszej działalności są cykle programowe, z których jeden - "Bagaże kultury" Remigiusza Grzeli - można już uznać za kultowy. Drugi to "Mistrzowie Sceny Żydowskiej". I w dyskusjach na tematy przez nas proponowane uczestniczy plejada znakomitych polskich aktorów i innych artystów różnych dziedzin sztuki. Jest jeszcze nie mniej popularny "Przystanek poezja", gdzie można usłyszeć najwybitniejszych interpretatorów poezji w Polsce. Dlatego nie można mówić, że teatr żydowski jest jakąś zamkniętą enklawą, wręcz przeciwnie, wciąż się otwieramy na nowe formy działalności i na to wszystko, co w sztuce jest godne pokazania, skomentowania i zauważenia. Organizujmy również akcje i programy edukacyjne dla dzieci, współpracując m.in. z Ośrodkiem w Laskach.

A co do recenzji powiem tak: jeśli Pani Karolina Kirsz otrzymuje na temat swojego spektaklu jedenaście entuzjastycznych recenzji na dwanaście, które się ukazały - to o czym to świadczy? Dlatego jeszcze raz namawiam wszystkich dziennikarzy, recenzentów i publicystów, by do nas najpierw przychodzili, a potem pisali o tym, co jest dobre, a co złe.

To może porozmawiajmy teraz o najbliższych planach artystycznych Teatru Żydowskiego?

- To będzie rok m. in. sztuk izraelskich. W teatrze aktualnie trwają próby do spektaklu "Królestwo Wszechwanny" Hanocha Levina, w reżyserii Pawła Paszty. Premierę planujemy na połowę grudnia. Kolejną premierę przygotuje Jacek Papis - "Ruchełe wychodzi za mąż" Savyon Liebrecht, której dramaty były już u nas czytane w ramach tzw. czytań performatywnych, czego też nikt nie chciał do tej pory zauważyć. Nota bene, pani redaktor wymieniła Savyon Liebrecht jako autorkę ambitną, którą interesuje polski teatr, w ten sposób zarzucając nam, że nie interesuje nas teatr izraelski. Ten zarzut pojawił się akurat wtedy, kiedy Savyon Liebrecht była w Warszawie na nasze zaproszenie. Zaś rok wcześniej promowaliśmy w cyklu "Bagaże kultury" tom jej dramatów, połączony z pokazem "Rzeczy o banalności miłości" z Teatru Telewizji. W spotkaniu brał wówczas udział choćby Feliks Falk, tłumacz Michał Sobelman i Danuta Szaflarska, czytająca fragmenty "Eichmana w Jerozolimie". W przyszłym roku najprawdopodobniej będzie u nas reżyserował "Golema" Shmuel Shohat z Izraela. Jego dwa wybitne spektakle, takie jak "Dybuk pomiędzy dwoma światami" i "Robot Planet" były pokazywane już na Festiwalu Singera. Paweł Demirski i Monika Strzępka będą u nas wystawiać musical o marcu '68 w ramach jubileuszu 65-lecia istnienia Teatru Żydowskiego. Poza tym cały czas prowadzimy rozmowy z reżyserami i autorami, z którymi chcielibyśmy współpracować - z Izabellą Cywińską, Michałem Zadarą, Wojtkiem Klemmem, Mają Kleczewską. Planujemy również z Michałem Walczakiem projekt spektaklu-hołdu dla artystów kabaretu pochodzenia żydowskiego, którzy tworzyli niepowtarzalną aurę przedwojennej Warszawy, a następnie w dramatycznych okolicznościach zostali zderzeni z rzeczywistością wojny. Wszyscy ci artyści mają bardzo ciekawe projekty. Myślę, że zorganizujemy konferencję, żeby poinformować opinię publiczną o naszych planach.

Sugeruje się w artykułach, podejmujących temat przyszłości Teatru Żydowskiego, że gdyby pojawiła się nowa dyrekcja w teatrze, to byłaby szansa dla sceny, która będzie obchodziła 65-lecie swego istnienia, na powrót do ligi teatralnej.

- To, co powiedziałam Panu do tej pory chyba wyraźnie, dobitnie i mocno zaprzecza tak stawianej tezie. Wszystkie te nieporozumienia wynikają z faktu, że wciąż się o nas zapomina. A ja nie chcę, żeby tak się działo, żeby o nas zapominano i stąd ta nasza dzisiejsza rozmowa. Pragnę zauważyć przy okazji, że to aktorzy naszego teatru grają główne role w spektaklach innych teatrów w Polsce, w filmach Agnieszki Holland i w wielu produkcjach zachodnich.

- Pomimo tego, co Pani mówi w "Polityce" napisano, że aktorstwo jest najsłabszą stroną zespołu artystycznego tego teatru?

Boli mnie to bardzo, i to podwójnie, bo nie tylko jako aktorkę tego teatru, ale również jako wicedyrektora, który jest odpowiedzialny za cały zespół aktorski. Nie wolno takich rzeczy pisać, w sytuacji kiedy nie ogląda się premier i przedstawień, która są wciąż w naszym repertuarze. Kiedy w ogóle się w teatrze nie bywa, albo bywa się w nim okazjonalnie. Rzetelnie oceniać aktorstwo w spektaklach można tylko wtedy, kiedy się te przedstawienia ogląda, a nie a priori stawia tezę, która pasuje do wymowy całego artykułu. Taka generalizacja sądu poprzez wrzucenie wszystkich aktorów występujących na naszej scenie do jednego worka jest po prostu nieuczciwa. Wiadomo, że w spektaklu mogą się zdarzyć role lepsze i gorsze, ale piszmy na ich temat recenzje po wnikliwym obejrzeniu spektaklu. A nie wyciągajmy wniosków po obejrzeniu tylko jednego. Bo to nie ma chyba nic wspólnego z dziennikarsko-recenzencką etyką. Z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że przytoczony sąd nie ma nic wspólnego z prawdą. Posiadamy w naszym teatrze bardzo dobrze śpiewający zespół, mamy też bardzo dobrych aktorów dramatycznych. Chciałabym podkreślić, że jesteśmy dumni z faktu, że kontynuujemy to, co zapoczątkował w Teatrze Żydowskim Szymon Szurmiej. Bo gdyby nie on to kondycja tego teatru nie byłaby taka, jak w tej chwili. To on wychował całe pokolenia aktorów i kiedy usłyszałam kilka dni temu w radio jak Wiktoria Gorodeckaja, dzisiaj aktorka Teatru Narodowego, opowiadała o swoim dwuletnim pobycie w Teatrze Żydowskim i o spotkaniu z Szymonem Szurmiejem, którego nie zapomni, byłam naprawdę wzruszona.

Dziękując za rozmowę, pozostaje mi zatem zaprosić czytających ten wywiad do aktywnego udziału we wszystkich organizowanych przez Teatr Żydowski przedsięwzięciach artystycznych, których w sezonie teatralnym 2014/2015 naprawdę nie zabraknie.

- Panie Redaktorze, bardzo żałuję, że nie zdążyliśmy porozmawiać o Centrum Kultury Jidysz, które jest jedną z największych tego typu inicjatyw w Europie, a które od dwóch lat działa przy Teatrze Żydowskim. Ale jest to chyba temat na osobną rozmowę.



Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
11 października 2014
Portrety
Gołda Tencer