Wołanie z głębi samotności

Historia Walentiny Timofiejewny Apanasiewicz, żony likwidatora szkód po katastrofie czarnobylskiego reaktora, dla twórców przedstawienia "Walentina. The Last Human Dog" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym stała się pretekstem do opowiedzenia prostej historii o człowieku zniszczonym nieszczęściem, bezgranicznie samotnym, który nie umie znaleźć dla siebie miejsca we wszechświecie.

Spektakl jest adaptacją rozdziału "Samotny głos ludzki" książki "Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości" Swietłany Aleksijewicz, białoruskiej pisarki i dziennikarki.

Irena Rybicka (Walentina) wykreowała cały świat. Spektakl jest właściwie monodramem, bo Tomasz Orpiński pojawia się tylko na chwilę w scenograficznym kontenerze (lub głowie bohaterki). Walentina, zamknięta w białej przestrzeni kontenera przypominającego zbudowaną po katastrofie betonową powłokę ochronną reaktora, opowiada swoją historię. Raz jest ubrana w biały kombinezon ochronny, innym razem wspominając młodość i zakochanie w przystojnym, interesującym mężczyźnie - w garsonkę z tkaniny przypominającej kremplinę, modną w dawnych republikach radzieckich. Walentina schroniła się w warstwie ochronnej pięknej części wspomnień przed złem, które dotknęło szczęśliwych ludzi. Mówi o dniu ślubu, kiedy nie mogli znaleźć dokumentu przyszłego męża, a jej matka powiedziała, że to źle wróży, o tym, że mąż zabierał ją na koncerty, ale nie na dansingi, bo nie umiał tańczyć, że zachwycał się jej urodą. Wspomina, kiedy ani ona, ani mąż nie czuli strachu, gdy on został wezwany do Czarnobyla, za to bały się ich matki. I mówi o czasie, kiedy nikt już nie umiał pomóc umierającemu mężczyźnie, a ona była blisko, najbliżej, do samego końca. Walentina nie jest typem żołnierza walczącego o prawdę. To prosta kobieta, która chciała tylko być szczęśliwa, a szczęście odebrał jej system, w którym żyła. Dla niej nie liczy się już nic, co reżyserka podkreśla ostatnią sceną z piosenką "Only You".

Czy człowiek powinien zamykać się tylko w swoim świecie, pozornie szczęśliwym? Gdyby nie katastrofa jądrowa, być może szczęście Walentiny zniszczyłby inny wypadek, albo "zwyczajny" nowotwór. Czy kobieta znajdzie jeszcze radość życia?

"Walentina..." to także opowieść o niesamowitej zdolności ludzkiej do życia wbrew wszystkiemu, mimo wszystko, i umiejętności dopasowywania się człowieka i przyrody (w skażonej strefie przyroda ożyła) do najgorszych nawet warunków. Czy Walentina ma tę zdolność? Z katastrofy czarnobylskiej twórcom przedstawienia udało się stworzyć metaforę zła i nieszczęść dotykających stworzenia na świecie. Być może jednak niektórych udałoby się uniknąć, gdybyśmy byli mądrzy.



Małgorzata Matuszewska
POLSKA Gazeta Wrocławska
24 września 2013