Wolność stopniem do piekła?

Czyżby według Tomaszuka współczesność roiła się od tego typu godnych potępienia Faustów? Takich, którzy zapomnieli o Bogu i dogadują się z diabłem, goniąc tylko za przyjemnościami? - o spektaklu "Faust. Nowa historia" w reż. Piotr Tomaszuka prezentowanym na 39. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych w ramach nurtu Grotowski Fest.

Choć był postacią historyczną, Faust istnieje przede wszystkim jako figura literacka - ten, który zaprzedał duszę diabłu. Od czasu ukazania się jarmarcznej broszury Johanna Spiessa opowiedzenia jego historii podejmowano się kilkakrotnie; najpowszechniej kojarzoną pozostaje dwuczęściowy dramat Johanna Wolfganga Goethego ze słynnym zawołaniem "Verweile doch! Du bist so schön!". Dla Oswalda Spenglera, niemieckiego filozofa i historyka kultury z przełomu XIX i XX wieku, postać Fausta była reprezentatywna dla stanu duszy cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Cechowała ją, mocno upraszczając, namiętność do wynalazczości. Wynalazczość ta miała posunąć się za daleko, skusiła ją pokusa zrodzona w człowieku, któremu przestała wystarczać zdobyta dotychczas wiedza - stracił poczucie sensu dalszych dociekań; zdało mu się, że zmarnował czas. Zwrócił się w kierunku magii, alchemii (wówczas traktowanej jak jedna z dziedzin nauki): "Może znajdę najgłębszą, wieczną spójnię życia,/ tajemnicę ziarn poznam i wyrwę z ukrycia,/ zbędę słów, które są słowami tylko,/ poznam, czy życie wieczne jest, czy tylko chwilką" (przekład Emila Zegadłowicza). Z tej znajdującej się w punkcie wyjścia słabości skorzystały siły piekielne. Diabelskie podszepty zwieńczył podpisany krwią cyrograf. "Ale człowiek faustyczny popadał coraz bardziej w sataniczną pokusę zdobycia władzy nad całą kulą ziemską. Pragnął sam stać się Bogiem. Podpatrywał prawa kosmicznego taktu po to, aby narzucić im swą władzę i tak stworzył pojęcie maszyny jako małego kosmosu, posłusznego jedynie woli człowieka. Tym samym jednak przekroczył on ową subtelną granicę, dzielącą pobożność od grzechu" - pisał Aleksander Rogalski w "Przeglądzie Zachodnim" w 1958 roku, wykładając myśl Spenglera. Bohater okazał się zbyt pyszny, by zdobytą moc wykorzystać rozsądnie. Gdy Faust uzyskał potęgę, nie zastosował jej, by zgłębiać tajniki dotąd niedostępnej wiedzy, nie rzucił się w podróż intelektualną. Zapragnął powrotu do młodości i towarzyszących jej uciech. Przywołuję myśl Spenglera, bo wydaje mi się, że Piotr Tomaszuk również wypowiada się na temat obecnego stanu duszy Europejczyków, a może węziej, mniej zarozumiale - tylko Polaków. Dodał podtytuł "Nowa historia" i wysunął na pierwszy plan hedonistyczny aspekt Faustowskich perypetii, jednoznacznie je potępiając - widzi w nim rozpustnego grzesznika. I karze go.

Przedstawienie rozpoczyna Zły Duch (Piotr Tomaszuk). "Znasz ty Fausta? Doktora?" - pyta zgromadzonych widzów. W czarnej marynarce, siwowłosy, z pobieloną twarzą i podkreślonymi ciemną kreską brwiami i ustami będzie antreprenerem miejsca gdzieś na pograniczu teatru i mrocznego kabaretu, w którym toczyć się będzie zwarta w kilka scen historia. Tomaszuk, zarówno jako reżyser i postać wewnątrz spektaklu, zamyka Fausta w niewidzialnej klatce, w której jego los ma wyglądać jak coraz bardziej miotającego się, zaszczutego zwierza. Czyni z niego igraszkę, w której brak wstawiennictwa zastępów niebieskich. Dwa Anioły Stróże nie stanowią konkurencji dla rozpasanej gromadki pod przewodnictwem rubasznego Mefistofelesa (Dariusz Matys). Wśród przeciągłych dźwięków kontrabasu wymieszanych z jazzowo pulsującą sekcją rytmiczną bohater, kuszony dynamicznymi piosenkami, podwiązkami i urokami kobiecych ciał, zostaje postawiony wobec serii dylematów moralnych i - z punktu widzenia adaptatora i inscenizatora - popada w coraz większe aksjologiczne zagubienie oraz wynikające z niego potępienie. Dokonuje grzesznych wyborów i w tej napędzającej się spirali tkwi. Kończy, wpierw popadłszy w obłęd, ukrzyżowany w pozycji z XII karty tarota - odwróconego wisielca. Według jednej z interpretacji to ktoś nietuzinkowy, wymykający się schematom. Na taką swobodę dla twórców z Supraśla nie powinno być dzisiaj miejsca.

Kiedy pojawia się po raz pierwszy na scenie, jest ukazany jako zniedołężniały, groteskowy starzec. Jego piwnica to kilka zakamarków skrytych w cieniu gotyckich łuków okiennych. Na głowie kapelusz z szerokim rondem, na mocno zgarbionych plecach narzucony płaszcz. Porusza się powoli niczym ogromny pajęczak, podpierając się z jednej strony szpadlem, z drugiej laską. Dzięki przerysowaniu jego przemiana przy wsparciu sił piekielnych (prostuje sylwetkę, odrzuca podpórki i odsłania nagi tors) jest bardzo wyraźna. Tak samo jak negatywny stosunek Tomaszuka do jego postawy po odmłodzeniu. Powracam do tego wątku, bo moje wątpliwości budzi antywolnościowy wydźwięk spektaklu Wierszalina. Reżyser przedstawia wersję wydarzeń, czerpiąc inspirację z tekstów Christophera'a Marlowe'a, Goethego i Augusta Klingemanna, po to, by nie pozostawiając złudzeń, negatywnie ocenić bohatera. Ten moralizatorski ton odbiera przyjemność z obserwowania kreacji Rafała Gąsowskiego, o wiele bardziej udanej niż jego propozycja Mickiewiczowskiego Konrada, w której przeszkodą dla aktora były poetyckie wersy "Dziadów". Tutaj podobnych trudności nie dostrzegałem, ponadto rola mniej była oparta na drażniących, wybuchowych afektach. Krzyk czy zdecydowany ton pojawiały się, ale zostały zbalansowane przez imitację starczego zagajania z początku przedstawienia.

Wobec takiego odczytania tracą na znaczeniu zabiegi adaptatorskie - generalne wrażenie zniechęca, by przedmiotem krytyki zostały szczegóły konstrukcji. Widzę, że dźwięki z placu budowy skojarzone ze stwierdzeniem Mefistofelesa, że piekło jest tutaj, na ziemi, mogą stwarzać wrażenie, że "nowa historia", mimo że w kostiumie, może nie jest tak do końca "historyczna" i stara się kojarzyć z tym, co tu i teraz. Czyżby według Tomaszuka współczesność roiła się od tego typu godnych potępienia Faustów? Takich, którzy zapomnieli o Bogu i dogadują się z diabłem, goniąc tylko za przyjemnościami? Którym powinno założyć się kaftany dla umysłowo chorych? Mam problem ze zniuansowaniem oceny, kiedy czuję, że artysta sytuuje się wobec widzów na piedestale, ponadto grożąc im wzniesionym palcem. Nie jest to też aluzyjne ostrzeżenie. Dydaktyzm propozycji Teatru Wierszalin jest z mojego punktu widzenia nieakceptowalny. Wszystko, co mogłoby aspirować do rangi sposobów testowania indywidualnej wolności i tego kosztów - bo taka jest moja ostatnia lektura Faustycznego mitu - zostało ukazane jako działania niezgodne z jednostkowym światopoglądem, który jest propagowany przy pomocy sceny. Takie stawianie sprawy jest niepokojące i wygląda, jak gdyby do gotyckich łuków dobudowano ambonę do głoszenia teatralnych kazań. A wszelkie kaznodziejstwo w przestrzeni sztuki pozostaje dla mnie pomieszaniem porządków.



Jan Karow
e-teatr.pl
14 czerwca 2019
Portrety
Piotr Tomaszuk