Wrażliwy na słowo

O tym, kim był Zbigniew Zapasiewicz w polskim teatrze, o etosie pracy pedagoga, aktora i reżysera z Przemysławem Basińskim ozmawia Stefan Drajewski:

Kiedy poznał Pan Zbigniewa Zapasiewicza? 

- Podczas egzaminów na reżyserię w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. Kiedy usiadłem na wprost niego, on bacznie mi się przyglądał i słuchał. Miałem wrażenie, że chce mnie poznać. 

Co dał Panu i Pańskim kolegom, studentom reżyserii, ten wielki aktor? 

- Prowadził zajęcia, które nazywały się "sceny". Każdy z nas musiał wyreżyserować jakąś scenę z dowolnego dramatu. Od początku zorientowałem się, że chce - o nas studentach - wiedzieć jak najwięcej. W trakcie pracy uczył nas przede wszystkim spokojnego myślenia o tym, co mamy zrobić. Każdy z nas miał wolę i ochotę pokazania swoich wizji, tymczasem wizyjność on sprowadzał do tego, co ma zrobić paru ludzi na określonej przestrzeni w określonym czasie. Pokazywał nam, że wizja wizją, ale aktor musi otrzymać bardzo praktyczne zadanie. Udowodnił nam, że reżyseria polega przede wszystkim na nawiązaniu kontaktu z aktorem, przedstawieniu mu zrozumiałej myśli interpretacyjnej i zaproponowaniu precyzyjnego zadania. Aktor nie jest pojemnikiem, do którego można wrzucić wszystko, z czym się chodzi po ulicy. 

Podczas jedynej rozmowy, jaką dane mi było odbyć z Zapasiewiczem, zorientowałem się, że nie lubił tracić czasu na rozmowy o niczym, nie interesowała go marna literatura... 

- Był pod tym względem bezkompromisowy. Odmówił samemu Wajdzie, kiedy ten zaprosił go do udziału w filmie "Człowiek z żelaza", twierdząc, że nie jest to dobry scenariusz. Miał świetne przygotowanie literackie, co nie jest najmocniejszą stroną aktorów. 

Był wymarzonym aktorem na Verba Sacra. 

- Oczywiście. Nie mogło go zabraknąć w moim projekcie. Oprócz Skargi czytał "Treny" Jana Kochanowskiego, z czym wiąże się anegdota. Musiałem go prosić, aby wziął tekst na pulpit, ponieważ znał go na pamięć, a u nas się czyta. Był też z Herbertem. Należał do nielicznego grona aktorów polskich, którzy wysoko trzymają słowo w teatrze. Dziś mamy do czynienia z sytuacją, którą on sam doskonale kreślił, mówiąc: "Kształcimy ludzi dla nieistniejącego teatru". Ale ten teatr - teatr słowa - czeka. Ludzie powoli mają dosyć eksperymentu. Na początek zaproponowałem mu "Kazania" Piotra Skargi i to był strzał w dziesiątkę. Zapasiewicz miał w sobie mocny, zdecydowany ton. Jednocześnie miał też świadomość, co aktor mówi poprzez tekst, który dzisiaj jest prawie abstrakcyjny. Pamiętam, że jego występ zbiegł się z upadkiem ówczesnego rządu a tekst Skargi nabrał bardzo aktualnego znaczenia. Wtedy powiedział mi, że te "Kazania" powinien wygłosić w Sejmie. Niestety, nie doszło do tego projektu. 

Jaki był na co dzień? 

- Był introwertykiem i trzeba było umieć nawiązać z nim kontakt. Nie oznacza to, że obce były mu anegdoty czy dowcipy. Był na pewno samotnikiem i musiał mieć powód, aby działać. Tych powodów oczywiście mu nie brakowało. 

Odszedł za wcześnie 

- Zagrał bardzo wiele różnorodnych ról. Szkoda, że nie zagrał ich jeszcze więcej. Śmierć przerwała pracę nad "Tangiem" Sławomira Mrożka. Był pracoholikiem, spalał się w robocie aktorskiej, pedagogicznej, reżyserskiej. Nie ukrywam, że przygotowując przegląd jego spektakli, miałem nie lada kłopot. Wybrałem spektakle z różnych okresów jego twórczości i odmienne gatunkowo, by pokazać jego wielkość.



Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
3 listopada 2009