Wszyscy grzeszni w Teatrze Polskim

Teatr Polski zaprezentował w piątek, 13 kwietnia, sztukę Jarosława Jakubowskiego "Wszyscy święci". Opowieść o zwykłych podłościach ludzi z aspiracjami do szczęścia, a i zbawienia.

Bohaterami sztuki są zwykli ludzie udręczeni własną gnuśnością i niemocą. Tkwią w rodzinach i związkach, które odzierają ich z człowieczeństwa. Porażająca jest pospolitość ich uwikłania w życie bez wartości i perspektyw. Ot, zwykła rodzina udręczona chorą śmiertelnie matką; pozbawiona więzi, empatii, nadziei. Alicja Mozga w brawurowo zagranej scenie przygotowywania siebie i swojej rodziny na własną śmierć ośmieszyła i sparodiowała związki uczuciowe owej rodziny. Majestat śmierci okazuje się tu pokazem mody pogrzebowej, fajerwerkami żalów i pretensji pospolitych i małostkowych. Umierająca ma pretensje do syna, że na koloniach letnich łamał sobie nogi, a do sąsiadki o to, że nie oddała jej prodiżu. Troską umierającej jest to, w co będzie ubrana w trumnie i w jakich strojach pojawią się na cmentarzu najbliżsi.

Bohaterowie Jakubowskiego cierpią przede wszystkim z powodu tego, że brakuje im intelektualnych i wolicjonalnych umiejętności poradzenia sobie ze sobą. Nikt nie jest tu na miarę dramatu, który jest jego udziałem. Coś takiego jak zbawcze katharsis, czy choćby pospolita i prymitywna asertywność nie jest tu udziałem nikogo.

W tej sztuce też nikt nikomu nie potrafi pomoc. Oto ksiądz nie potrafiący sobie poradzić z traumami dzieciństwa spotyka znacznie bardziej niezrównoważonego emocjonalnie psychiatrę. Kto ma tu komu pomóc? Kto kogo wysłuchać? Każdy w tej sztuce jest ofiarą własnych kompleksów i życiowych perturbacji. Nie żyjemy w czasach mistrzów duchowych, mentorów moralnych. Ot, Witkacowska glątwa!

Niewątpliwą zaletą tekstu Jakubowskiego jest to, że przy tak skrojonych osobowościach bohaterów, ich moralnej miernocie i inercyjnej mentalności, raz po raz na widowni wybucha szczery śmiech. Te ludzkie marionetki z lichego blokowiska zwyczajnie bawią swoim językiem i pokraczną emocjonalnością. Dawno jednak nie miałem tak silnego wrażenia, siedząc na widowni, że my, publiczność, śmiejemy się z siebie i z ludzi nam dobrze znanych, a i całkiem do nas podobnych. Ależ przecież znamy takich księży, którzy powinni przed pośredniczeniem między wiernymi a Bogiem przejść gruntowną psychoanalizę, kurację behawioralną. Ależ znamy takich psychiatrów, inteligentów, urzędników, którym przydałyby się korekty osobowości. Ależ znamy żony dziesiątki lat tkwiące w niechcianych małżeństwach, szukające pokątnych przygód na miarę małej wyobraźni i lichej pensji. Jakubowski obsadził publiczność w roli podglądaczy pospolitych sąsiadów, którzy w niepokojącym wymiarze przypominają nam nas samych i ludzi, których znamy.

Zawiedziony może poczuć się widz, który zbyt poważnie potraktował przedpremierowe zapowiedzi autora i twórców spektaklu, którzy zgodnie twierdzili, że "Wszyscy święci" są sztuką o poszukiwaniu świętości we współczesnym życiu. Nic z tych rzeczy! Otóż mimo, że mówi się na scenie sporo o męczeństwie, ofierze i nawet świętości, to sztuka Jakubowskiego niewątpliwie nie jest opowieścią o przymierzaniu się ludzi do świętości. Te ludzkie monady, karykatury, nie zaczęły i pewnie nigdy nie zaczną być choćby przyzwoitymi ludźmi i gdzie im tam mierzyć się ze świętością. Wszyscy święci, jak świat chrześcijański długi i szeroki, byli ludźmi bezwzględnie oddanymi wartościom, więcej nawet, to byli ludzie zawierzający Bogu i oddani bliźnim z pominięciem własnego egoizmu i bezpieczeństwa. To byli ludzie porzucający rodziny, mateczniki społeczne, ciepełko sąsiedzkie na rzecz samotności i skrajnie osobistych wyborów. Żaden z bohaterów Jakubowskiego nie zbliża się do tych, przyznajmy, wygórowanych standardów świętości. Święci zmagali się bardzo często z tyranią cesarską, królewską, a dwudziestowieczni święci także z hitlerowską i komunistyczną. Powtórzę więc jeszcze raz - sztuka Jakubowskiego wbrew medialnym zapowiedziom nie jest opowieścią o ludzkich przymiarkach do świętości. To raczej opowieść o stadium wstępnym człowieczeństwa - jak być przyzwoitym i w miarę rozumnym człowiekiem; bo i to w dzisiejszym świecie jest sztuką nie lada.

Na stronie internetowej Teatru Polskiego czytamy: "Reżyser zadaje pytanie: gdzie kończy się głęboka wiara, religia, a gdzie zaczyna szaleństwo w imię Boga? W jaki sposób odróżnić ideologię od rzeczywistości, w którą wpisują się współcześni męczennicy? Czym dla zmęczonych życiem bohaterów jest męczeństwo? Ile nieudanych prób samobójczych można znieść? Jak długo można wytrzymać opiekę na chora matką i marudzenie gderliwego ojca?" Nie, nie - nawet jeżeli była taka intencja reżysera, to w rzeczywistości spektaklu takie anonsowane pytania nie padły. Nie, nie - próby samobójcze, zmęczenie życiem, gderliwość ojca, udręczenie codziennością, to nie są żadne zapasy ze świętością. Reżyser, autor, ani aktorzy nie zmagają się ani przez moment z tym, na czym ufundowana jest świętość, a mianowicie na zmaganiu się nie ze społecznym, obyczajowym, czy politycznym, ale metafizycznym złem. Motywacją świętych zawsze była chęć potwierdzenia boskiego ładu świata - żaden z bohaterów Jakubowskiego nie ma zielonego pojęcia o owym ładzie boskim świata. I do licha, to co się dzieje na scenie nie jest męczeństwem. Tu się cierpi z powodu własnej głupoty, indolencji, a nie jak święci z powodu dania świadectwa boskiej woli.

Nie zmienia to w moim przekonaniu tego, że choć nie jest to sztuka o wszystkich świętych, to jest to na pewno dobra sztuka o grzesznikach, życiowych nieudacznikach i pospolitych miernotach.



Krzysztof Derdowski
www.bydgoszcz24.pl
16 kwietnia 2012
Spektakle
Wszyscy święci