Wszyscy święci
Molierowskie otwarcie sezonu w Teatrze Scena Stu w Krakowie: patetyczne, nieco frywolne a przede wszystkim pełne lekkości i rozbrajających dialogów, które nie pozwalają się nie zaśmiać.
Do wnętrza rodziny Orgona prowadzi nas ciepłe, klimatyczne światło szybko ,,przebiegające" z jednej powierzchni na drugą; bez pośpiechu ujawnia kolejne zakamarki kameralnego i eleganckiego wnętrza sceny, którą na czas spektaklu scenografka Katarzyna Wójtowicz przemieniła w robiący wrażenie salon.
Spektakl ,,Tartuffe'' w reżyserii Krzysztofa Pluskoty w oparciu o klasyczny dramat siedemnastowiecznego dramaturga i aktora - Moliera,, wyprzedzającego swoje czasy, nieposkromionego marzyciela, którego zespół teatralny grał na dworze Ludwika XIV.
,,Świętoszek'' jak i pozostałe sztuki Moliera wymagają od aktorów wysiłku zarówno fizycznego jak i intelektualnego, te słowa potrzebują energii i siły.
Energia i świeżość biła od Darii Polasik-Bułki grającej Dorynę, pokojówkę, która bezsprzecznie trzymała w garści resztę domowników, śmiało i bez skrępowania wtrącała swoje kwestie często wbrew chęci pozostałych postaci. Gra aktorska Darii Polasik-Bułki nie dominowała tylko przez imponującą ilość tekstu jaki aktorka z siebie wyrzucała ale przede wszystkim za szczerość i urok jakim obdarowała Dorynę.
Niczym nie ustępował jej Kleant, w tej roli Marcin Zacharzewski, który pokazał się w całkowicie odmiennym świetle, niż podczas innych spektakli, w których miałam go okazję oglądać. Jego bohater, trochę wyobcowany i pełny niewinności, pragnący uwagi Orgona (Maciej Wierzbicki) zaślepionego z kolei osobowością Tartuffe'a.
Tak samo jak Moliere w przeszłości a teraz aktorzy na scenie grają, a publiczność się śmieje. Poprzez swoje dramaty ukazywał ludzkie wady, prawdziwa naturę, obśmiewał je; obśmiał dwulicowość Świętoszka i żartował dalej z jego bezwzględności w dążeniu do osiągnięcia celu.
W roli Tartuffe'a wcielił się Andrzej Deskur (przynajmniej w wersji, którą widziałam; a warto wspomnieć, że obsada jest zdublowana, a czasami nawet potrojona). Tartuffe robiący wrażenie już w pierwszej części, całą swoją paletę emocji i manipulacji ukazuje w drugiej, która należy całkowicie do Andrzeja Deskura i Marii Seweryn w roli Elmiry; silna i dumna zostaje przez niego zmanipulowana, sprowokowana do poddaństwa. Ten swietnie dobrany duet bawi nas ale też niepokoi i powoli wprowadza w atmosferę sceny finałowej.
Za pomocą tych wszystkich dowcipów została obnażona prawda ludzkiej natury i jej słabości. Zaślepiony, zmanipulowany, zamknięty we własnych ramach Orgon tańczący w rytm Świętoszka tryskającego religijną hipokryzją, przekazuje to dalej i nadaje rytm wydarzeniom dziejącym się obok. Sprawia, ze pozostali bohaterowie zostają schwytani w sytuacje zdaje się bez wyjścia.
I właśnie to wyjście, zakończenie spektaklu jest ciekawe, niepewne i nieodgadnione, przynajmniej dla widzów.
Adriana Markowska
Dziennik Teatralny Kraków
19 października 2022