Wszystkie blaski starości

Przedstawienie rozpoczyna się dźwiękami ,,Hotel California" Eagles. Krystyna Meissner dokonała wyboru tej piosenki nieprzypadkowo. Słowa: ,,And she said <<We are all just prisoners here of our own device>>" mogą stanowić klamrę przedstawienia. Kończąca swoją dyrekcję reżyserka podejmuje sugestywną grę zarówno z konwencją teatralną, jak i z samymi widzami.

Tytułowym ,,hotelem California" okazuje się - przewrotnie - dom spokojnej starości. Jego pensjonariuszami są niemal wszyscy aktorzy występujący w tym spektaklu. Stanowią oni cały przekrój ludzkich osobowości. Od małej dziewczynki, przez amanta, po zgorzkniałą damę. Meissner nie poprzestaje na wywołaniu prostego współczucia. Z jednej strony zwraca się do widowni niebezpośrednio, pokazując osamotnienie starszych ludzi. Osadzeni (czy to właściwe słowo?) w ośrodku są skazani tylko na siebie, chociaż nie mogą przekraczać granic własnej intymności. W dodatku niemal wszyscy są uwięzieni we własnych urojeniach. Łatwo jest się śmiać ze starczego uwiądu. Często robi się tak w amerykańskich komediach. Gorzej jednak, gdy te iluzje są echem ludzkiego dramatu lub życiowego niepowodzenia. Szczególnie widoczne jest to w kreacji Ireny Rybickiej, której postać cały czas roi sobie, że jest w ciąży. Należy to powiązać z tragicznym wydarzeniem, którego wspomnienie wciąż do niej powraca. Obok psychicznej męki istnieje jeszcze ból fizyczny. Pensjonariusze próbują go przezwyciężyć podczas nieudolnych prób tańca. Meissner nie wyśmiewa swoich postaci. Pokazuje jedynie ich kontredans między życiem (dziecko) a śmiercią (ból). 

Trójka młodych zakonnic cały czas trzyma pieczę nad gromadą. Organizują im czas. Tylko że oczywiście trudno, by miały one nauczyć starszych radości. A przecież dziewczyny są spragnione szaleństwa. Widoczne jest to w wielu sytuacjach. Ten żywioł energiczności i żywotności przebija nie tylko przez szare suknie zakonnic. Głównym wątkiem tekstu Meissner jest odkryte na nowo uczucie mężczyzny i kobiety (Jacek Piątkowski i Ewa Dałkowska). Odrzucają oni przeszłość, wobec krótkiej i raczej przewidywalnej przyszłości. Nie oznacza to, że podjęcie na nowo nieakceptowanego przez resztę otoczenia związku odbędzie się bez nawracających wspomnień. Świetne kreacje aktorskie pozwalają na wygranie tego nieco melodramatycznego wątku bez kiczu i przesady. Scena, w której dwoje aktorów staje naprzeciw siebie w stroju Adama i Ewy, jest bezsprzecznie majstersztykiem realizacyjnym. Ciało - tak w teatrze ostatnio nadmiernie wykorzystywane - nie staje się elementem walki o polityczną wolność seksualną. Dwa niemłode ciała przypominają o zakorzenionej potrzebie intymności. Nagość w tym wypadku okazuje się wyzwoleniem, spełnieniem w autentycznej miłości. Wizja Meissner jest naturalnie skrajnie idealistyczna. Ale reżyserka tylko w tym zdaje się dostrzegać możliwość nadania sensu całej opowiedzianej historii.

Śmiech w ,,Hopla" jest bardzo gorzki. Aktorzy grają na granicy przerysowania. Ale na szczęście udanie balansują na granicy ironii i dramatyzmu. Jest w przedstawieniu sporo komicznych momentów. Tylko że bliżej temu do komizmu spod znaku Gogola. Słynne pytanie z ,,Rewizora": ,,Z kogo się śmiejecie?" ma tu pełne zastosowanie. Twórcy nie zwracają się do publiczności wprost. Jasno dają jednak do zrozumienia, że - za Arystotelesem - śmiejemy się najczęściej z ludzkiej tragedii. Bo jak inaczej nazwać starość, którą współczesność sprowadziła do tabu? Takie operowanie subtelnościami pozwala widzom na śmiech, ale nie jest on tak beztroski, jak się może wydawać.

,,Hopla, żyjemy!" nie jest tylko wielkim eufemizmem. Meissner dawkuje momenty, w których przez zdroworozsądkowy dystans przebija najgorszy dramat Tak było z postacią Rybickiej. Ciekawą rolę spełnia w tym scenografia. Łukasz Błażejewski udekorował ściany pudełka scenicznego haftowanymi obrusami. Starsi ludzie wydają się być unieruchomieni przez te serwety jak w sieci. Kiedy te osobliwe zasłony zostają zerwane, stają się całunem śmierci. W tej scenerii dokonuje się jednak najszczerszy akt miłosny. 

Spektakl Meissner mógł być sentymentalną, tanią opowiastką. Dzięki wzorcowej reżyserii i dramaturgii udało się opowiedzieć o starości niebanalnie. I to zarówno na niwie społecznej, jak i egzystencjalnej. Aktorstwo polega na najlepszych wzorcach starej szkoły. Finał został zagrany w konwencji wyraźnie musicalowej, ale to już raczej ukłon twórców w stronę publiczności. ,,Hopla, żyjemy!" nie rozwiązuje problemów podeszłego wieku. Przypomina jednak, że zbyt łatwo określamy ludzkie zachowania mianem ,,głupstw", ,,nawyków". Przecież często mogą to być akty heroizmu. Że to banał? Jeśli odrzucić niektóre upraszczające konwencje, ,,Hopla" staje się nie tylko wezwaniem do empatii. Widowisko niesie w sobie czystą radość z tworzenia i działania w teatrze, tak dla widzów, jak twórców. Bez względu na wiek.



Szymon Spichalski
Teatr dla Was
3 lipca 2012
Spektakle
Hopla, żyjemy!