Wszystkie odcienie Boga

W poniedziałek, 22 kwietnia rozpoczęła się w Gdańsku kolejna ( szósta już) edycja Festiwalu Wybrzeże Sztuki. Festiwal potrwa do 30 kwietnia, zaprezentowanych zostanie na nim dziewięć spektakli, w tym jedna premiera – gdański Teatr Wybrzeże przedstawi widzom „Czarownice z Salem" w reżyserii Adama Nalepy. Wśród festiwalowych propozycji znajdziemy najciekawsze spektakle minionego i obecnego sezonu: między innymi budzącą wiele kontrowersji „Balladynę" w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego, „UFO. Kontakt" Iwana Wyrypajewa, „Nietoperza" Kornéla Mundruczó czy „Love & Information" Moniki Strzępki, która wzięła na swój artystyczny warsztat dramat Caryl Churchill, przetłumaczony przez Pawła Demirskiego. Wszystkie prezentowane dzieła, pozornie skrajnie odmienne pod względem estetycznym i znaczeniowym, łączą – jak twierdzą Organizatorzy – pewne wspólne tematy, które zawierają się w naznaczonym zwątpieniem stwierdzeniu: „Fajnie być bogiem!...?".

Genetycznie Zmodyfikowana Balladyna

Festiwal otworzył spektakl, który od czasu premiery stał się przedmiotem wielu, często bardzo burzliwych dyskusji. „Balladyna" Krzysztofa Garbaczewskiego to spektakl zrealizowany na podstawie scenariusza Marcina Cecko, który zaczerpnął z dramatu Słowackiego imiona bohaterów oraz (do pewnego momentu) zarys fabuły. W spektaklu pojawiają się też okazjonalnie strzępy oryginalnych fragmentów  romantycznego dzieła. „Balladyna" duetu Cecko/Garbaczewski ma dwudzielną konstrukcję. Część pierwsza to połączenie odcinka bardzo kiepskiej telenoweli z filmem SF klasy C. Oto nad jeziorem Gopło znajduje się uboga stacja badawcza, której pracownicy (Matka, Balladyna, Alina, Filon i Grabiec) pracują nad modyfikacją „pyr". Bohaterowie snują się pomiędzy kątem z fikusem, a kątem z mikrofalówką, straszą wizjami potencjalnej katastrofy (Matka), jęczą i stękają (Balladyna), hodują hybrydę człowieka z kalafiorem , który – według twórców – ma być kwiatem nieco bardziej uroczym (Filon), palą papierosy i nudzą się potwornie. W nudzeniu się dzielnie towarzyszy im widz. W części drugiej stację badawczą (?!) zastępuje „cipa", czyli czerwone wnętrze Teatru Polskiego w Poznaniu. Balladyna zabija Kirkora, zrzuca z siebie maskę zbrodniarki z nudnej lektury szkolnej i rozpoczyna się dyskusja na tematy, które w teatrze polskim odmieniono już przez wszystkie przypadki. Cecko i Garbaczewski lepią kulki z materii pt. „polskość" i z dzielną pomocą raperek z "cipedRAPskuad" obrzucają nimi pochrapującego lub zerkającego nerwowo  na zegarek widza.

Jak głęboko zakorzeniony jest w naszej świadomości romantyczny paradygmat? Spektakl Garbaczewskiego miał naszą polską, skażoną wyziewami XIX – wiecznego truchła jaźń bezlitośnie obnażyć. A tymczasem okazało się, że to jednak król jest nagi. Opary artystycznego skandalu opadły i ujawniły wszystkie szwy i mielizny spektaklu. Tym razem, w przypadku tego spektaklu, oskarżenie rzucone w twarz widzowi irytuje straszliwie. Że niby nas, widzów, hasło „Balladyna" zwabiło nadzieją na krwawą opowieść o amoralnej zbrodniarce? Że wżarty w naszą świadomość czas polskiego „Sturm und Drang" objawia się jedynie poprzez po „kibolsku" rozumiany patriotyzm czy stereotypowe myślenie o płci? Przyganiał kocioł garnkowi.

Niewypowiedziane

Autorski spektakl Iwana Wyrypajewa, który pokazano drugiego dnia Festiwalu, również rozpoczął się filmowo – widzom zaprezentowano krótkie nagranie, którego bohater – Wyrypajew – wyjaśnił jaka jest geneza jego spektaklu. Ekran to zresztą centralny punkt scenografii „UFO. Kontakt", oprócz niego na scenie znajdowało się jedynie krzesło, oraz reklama rosyjskiego sponsora artystycznych poczynań reżysera. Spektakl Wyrypajewa to ciąg dziesięciu, znakomicie zagranych przez studentów krakowskiej PWST, monologów. Bohaterowie, którzy się z nich wyłaniają, to ludzie różniący się od siebie wiekiem, narodowością, miejscem zamieszkania, wykonywanym zawodem. Łączy ich jedno – wszyscy doświadczyli spotkania trzeciego stopnia i wszyscy zdecydowali się o tym spotkaniu opowiedzieć. Owe dziesięć opowieści łączy pewien paradoks – to opowieści o tym, czego nie da się opowiedzieć; co nie może być wyrażone, brak bowiem narzędzia, które w pełni oddałoby sens doświadczenia...no właśnie, czego? Bo – jak szybko się okazuje – to nie o humanoidalne istoty i latające talerze w tych dziesięciu opowieściach chodzi. Bohaterowie Wyrypajewa wylewają z siebie historie, które lawirują pomiędzy głęboką filozofią a „niuejdżowskim" bełkotem. Ich punktem centralnym staje się swego rodzaju przekroczenie. Wszyscy bohaterowie deklarują, iż doświadczenie, które stało się ich udziałem, wyrwało ich z ram codziennych światów i uświadomiło niewystarczalność, miałkość, jałowość  i iluzoryczność dotychczasowego istnienia. Jednak z drugiej strony – wszyscy oni w tym istnieniu ciągle tkwią. Zatem – zmieniło się coś czy nie? Wyrypajew nie daje nam żadnych odpowiedzi. Co więcej, wpisując swą opowieść pomiędzy ramy autentycznego doświadczenia a sprytnej mistyfikacji, pozostawia nas, widzów, w poczuciu niepewności. A może właśnie daje nam jakąś pewność? Daje nam swój spektakl, którego konstrukcja i zawarte w niej sensy są miniaturowym modelem świata, w którym żyjemy? Świata, w którym wszystko łączy się ze wszystkim, gdzie naiwność nie wyklucza mądrości, a dowcip – prawdy.

Girls Just Want to Have Fun

Trzeci dzień Festiwalu to premiera – gdański Teatr Wybrzeże pokazał „Czarownice z Salem" w reżyserii Adama Nalepy. Adaptacja słynnego dramatu Arthura Millera okazuje się być kolejną rewelacją gdańskiego zespołu i kolejnym – po „Nie – Boskiej komedii" rewelacyjnym spektaklem  Nalepy.

Wizualnie „Czarownice..." dość mocno przywołują na myśl właśnie wspomnianą adaptację dzieła Krasińskiego. Czerń, biel i szarość przełamuje krwista czerwień. Większość scen rozgrywana jest na ruchomym, podświetlanym podeście. Deski sceny wysypane są ziemią, prawą stronę teatralnej przestrzeni zajmuje las metalowych słupów. Zresztą przestrzeń sceny w spektaklu Nalepy nie jest miejscem zamkniętym, wyodrębnionym. Widoczne są ściany teatru, liny, oświetlenie. Ten zabieg scenograficzny, podobnie jak pojawianie się na scenie członków obsługi technicznej, czy też czytanie niektórych scen „w przerwie" i z kartek, poszerza przestrzeń manipulacji, o której mowa w spektaklu. Chciałoby się rzec – Salem to przecież nie miejsce, to stan umysłu.

Aktorsko „Czarownice..." nie zawodzą. Pod tym względem brak jest jakichkolwiek słabych punktów. I choć cały zespół wygrywa (i wygrywa!) „Czarownice..." bez zarzutu, w pamięci na długo pozostaje przede wszystkim jednak rola Sylwii Góry-Weber, której Tituba po prostu  hipnotyzuje.

Dramat Arthura Millera to opowieść o sile manipulacji, o tym, że na pozór błahe zdarzenie może stać się zaczątkiem tragedii. W „Czarownicach z Salem" nieszczęśliwie zakochana, odrzucona młoda dziewczyna inicjuje spiralę wzajemnych oskarżeń, bezpodstawnych pomówień, wreszcie – śmiertelnych wyroków. Czy to jednak tylko i wyłącznie sprawka zranionej, żądnej zemsty Abigaile Williams? Upiornym tańcom dziewcząt, niepokojącym śpiewom dyryguje demoniczna Tituba, która w spektaklu Nalepy zdaje się być kimś na kształt Demiurga. Jest niczym demoniczny Lalkarz, który wprawia w ruch swoje Marionetki, te zaś, ożywione, niosą dalej przekazaną im, niszczycielską energię. Tituba jest w spektaklu Nalepy symbolem, symbolem czegoś głęboko ukrytego w czarnej ziemi, w bębniącym o szkło sceny deszczu. Czegoś, co istnieje w Salem od zawsze, co tkwi w jego mieszkańcach, czai się w kątach ich domów. Abigaile Williams inicjuje polowanie na czarownice, to nie ona jednak wpycha w katów zło. Ono już tam jest, ona je jedynie budzi.

Spektakl Adama Nalepy to w gruncie rzeczy bardzo klasyczna inscenizacja dramatu Millera. Jej siła tkwi w perfekcyjnej, dopracowanej formie, bardzo dobrym aktorstwie i niepokojącym wrażeniu, które pozostaje na długo po obejrzeniu spektaklu. Wrażeniu, że Salem to mikrokosmos, które ma właściwie wiele płaszczyzn. I nie wszystkie jesteśmy w stanie nazwać, choć przenikają one i do naszego świata.

 



Anna Jazgarska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
29 kwietnia 2013