Wszystkie słowa „Małego Księcia"
Każdy z nas ma jakąś ulubioną książkę z dzieciństwa. Opowieść, która zapadła w pamięć, że często powraca i towarzyszy nam dalej, w dorosłym życiu. Jedną z takich uniwersalnych historii, po każdym przeczytaniu rozumianą z wiekiem inaczej i lepiej jest „Mały Książę". Krótka książeczka Antoine'a de Saint-Exupery'ego jest często wymieniana jako „ulubiona książka z dzieciństwa". Tę ważną dla wielu z nas historię wziął na warsztat Krzysztof Jasiński i przeniósł na deski krakowskiego Teatru STU.Niemal cała widownia składa się z dzieci i młodzieży. Grany w przedpołudniowych godzinach spektakl przyciąga szkoły. To na pewno jest dobry sygnał. Szczególnie, że spektakl został przygotowany z myślą o młodszych widzach. Jednak szepty dzieci, które słychać przed rozpoczęciem spektaklu umilkną jedynie na dłuższą chwilę. Uwagę młodzieży ciężko jest przykuć na całą godzinę, a tutaj wyraźnie czegoś zabrakło.
Spektaklowi nie można odmówić jednego – widowiskowości pod względem efektów plastycznych. Ascetyczną przestrzeń, złożoną właściwie z jednego, obrotowego walca na środku, który będzie zarówno stołkiem, jak i podestem, wypełniają światła. Światło nadaje scenom charakter, a lasery wprowadzają atmosferę magii i surrealizmu. Całości dopełnia świetna muzyka Janusza Grzywacza. Dodatkowo mamy na ścianach po dwóch stronach wizualizacje w postaci rysunków Pilota czy rozgwieżdżonego nieba, które tworzą dodatkowe tło.
Również jeśli chodzi o aktorstwo, to jest ono na wysokim poziomie. Ciekawym pomysłem jest obsadzenie Agaty Woźnickiej w tytułowej roli. Nikt nie powie, że to kobieta, ponieważ w rozczochranych, jasnych włosach i zielonym płaszczu wygląda idealnie jak... mały chłopiec! Jej dziecięca uroda bardzo mocno kontrastuje z wiekiem osób, które spotyka na swojej drodze. Zarówno Król, Pijak czy Geograf – są dużo starsi. Pilot też jest właściwie mężczyzną, który mógłby być ojcem Małego Księcia.
Ten kontrast sprawia, że bardziej można zauważyć prostotę, ale też pewną dziecięcą naiwność w postrzeganiu świata. Cechy jego rozmówców są celowo wyolbrzymione – Król ma wielki, ciągnący się po ziemi płaszcz, Pijaka przygniata wielka butelka, a Geograf siedzi na stercie wielkich, teoretycznych ksiąg. Mały Książę zadaje im za dużo niewygodnych pytań. Próbuje (nieświadomie) rozłupać skostniałe formy. Zmienić można jednak tylko Lisa, ponieważ dla niego jednego spotkanie będzie autentycznie ważne: nawiązanie więzi zmienia życie bezpowrotnie. Nawet, jeśli przyjaciel odchodzi.
Spektakl Jasińskiego ma jednak słabe punkty. Opiera się głównie na dialogach: można odnieść wrażenie, że ze sceny pada nadmiernie dużo słów, mniej natomiast się dzieje. Dzieci w różnych częściach widowni zaczynają szeptać między sobą. Przestaję słuchać, zaczynam myśleć o czymś innym. To niedobrze, ale łapię się na tym, że rozumiem te dzieci. Są momenty, w których zaczyna wkradać się nuda. Najpiękniejszą sceną jest scena śmierci Małego Księcia – jego walka z Wężem jest taneczna, poetycka i hipnotyzuje. W tym momencie żałuję, że cały spektakl nie jest taki: składający się z obrazów, mniej ze słów. Mimo niewątpliwej wagi tekstu, obraz działa bardziej.
„Mały Książę" w wykonaniu zespołu Teatru STU to widowisko, które swobodnie mogą oglądać dzieci z rodzicami, jednak jedni i drudzy mogą być momentami zarówno zachwyceni, jak i nieco zagubieni w tym, co dzieje się na scenie. Zachwyceni – oprawą spektaklu od muzyki przez kostiumy aż po grę aktorów; zagubieni natomiast w ilości podawanego tekstu i stosunkowo statycznym wykonaniu całości. Nawet, jeśli wszystkie ważne tematy zostaną poruszone. Nawet, jeśli zostanie nawiązana próba włączenia młodzieży w dialog. Nadal pozostanie dziwny niedosyt. Jak na spektakl dla dzieci, jest on chyba zbyt „surowy" w realizacji.
Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
4 listopada 2017