Wszystkie twarze Wery

Czy przeszłość może nam objawiać się tylko w małych przedmiotach, odpadkach sprzed lat? Do tego wniosku doszedł swego czasu Georges Didi-Huberman, który wyruszył kilka lat temu na wycieczkę do Oświęcimia. Z brzozy rosnącej w byłym obozie zabrał kawałek kory. Z tego małego organicznego odłamka wysnuł cały esej na temat działania naszej pamięci: jaką prawdę o przeszłości niosą nam dostępne źródła? Na ile możemy im wierzyć?

Scenariusz spektaklu Wojciecha Wińskiego powstał na podstawie pocztówek. Ewa Kaczmarek wykorzystała kartki wysyłane przez młodą niemiecką urzędniczkę do swojej matki w Hamburgu. Tytułowa Wera została na początku lat czterdziestych XX wieku wysłana w delegację do Kraju Warty, do hitlerowskiego już wtedy Poznania. Co ciekawe, w pocztówkach przekazywanych do Niemiec autorka nie wspomina ani słowem o wojnie. Blisko sto kartek jest raczej zapisem codziennego życia w latach 1941-1944.

Obiektem zainteresowania Wojciecha Wińskiego i Ewy Kaczmarek, niczym dla Herculesa Poirot jest to, czego Wera nie powiedziała. Na scenie dokonuje się swoista próba rekonstrukcji pamięci. W tym kontekście ważna jest klamra spektaklu, sceny otwierające i kończące przedstawienie. Ubrana w biały kostium Laura Leish siedzi na krześle i z wolna cyzeluje: "Ich heisse Wera". Aktorka zaznacza, że jedynie próbuje się wcielić w rolę protagonistki; zrozumieć jej motywacje, bo "czuje się taka jak ona". Leish zdaje się na bieżąco doświadczać nieopowiedziane przeżycia Niemki, konsekwentnie akcentując narastającą mieszankę zdziwienia i przerażenia. Wzięcie tej roli w nawias pozwala zaś unikać zbędnego patosu.

Za Werą podąża jej alter ego. Piotr Zawadzki przypomina swoisty wyrzut sumienia, demona objawiającego się blondwłosej kobiecie. Pobielona twarz i groteskowa mimika podkreślają ten efekt. Zawadzki jest aktorem biologicznym, rysującym swoje kreacje mocnymi liniami. Raz pojawia się jako Kurt, dawna miłość Wery; innym razem jako szeregowy żołnierz Wehrmachtu; kiedy indziej przybiera tożsamość siostry Lebensborn. Zgoda - czasem jego kreacje kreślone są zbyt grubą kreską, z kolei Leish popada w tony nadto melodramatyczne. Aktorski duet prowadzi jednak spektakl umiejętnie, z odpowiednią dynamiką i umiejętnością reagowania na scenicznego partnera.

Scenograf Anna Olszewska umieściła na scenie wielką szafę. Po otwarciu jej skrzydeł ukazuje się pokój Wery, a rozchylone drzwi okazują ścianami domu. Wiszą na nich sukienki, płaszcze i garsonki. Zza niewielkich okien ukazują się widoki wyświetlane z ekranu filmowego - gwarną ulicę Poznania z okresu wojennego, defiladę Wehrmachtu, potem nieco oniryczne projekcje ukazujące surrealistyczne zbliżenie na oczy oraz przypominające parasolki suknie, które unoszą się w powietrzu Jak zatem widać, także scenografia służy niejako wejściu do głowy głównej bohaterki.

Spektakl zbudowany jest przy zastosowaniu prostych, ale czytelnych znaków. Wera chętnie zbiera kartki żywnościowe rzucane przez innego Niemca, choć zarazem zdaje się nie dostrzegać głodujących w tym czasie Polaków. Tuli do siebie marynarkę swojego byłego partnera Kurta, którą po chwili zakłada Zawadzki i odtwarza scenę rozstania. W scenie tańca Leish obraca się w miejscu, machając zawieszonymi na wieszaku ubraniami. Nagle słychać strzały, a elementy garderoby upadają na ziemię. Wojenny danse macabre przeplata zabawę z grozą śmierci.

Postawa Wery wobec nazizmu jest niejednoznaczna. W takiej sytuacji łatwo wpaść w pokusę łatwego usprawiedliwiania. Ale postać Zawadzkiego cały czas przypomina Werze o jej współodpowiedzialności wobec wojny jako Niemki. Wystawia kobietę na próby, z których wcale nie wychodzi ona zwycięsko. By odnaleźć się w historii, trzeba założyć odpowiedni kostium - dlatego tak ważną rolę odgrywają w spektaklu ubrania. Dotychczas służące jako ozdoba człowieka, w pewnym momencie stają się piętnem. Wera narzuca na siebie w ostatniej scenie czarny mundur Wehrmachtu.

Co ciekawe, twórcy nie oceniają naprawdę żyjącej Wery, której myśli możemy zaledwie domyślać się z pocztówek. Pełne poznanie drugiego człowieka jest wszak niemożliwe, o czym przekonywał nas David Fincher w ubiegłorocznej ,,Zaginionej dziewczynie". Nieprzypadkowo sceniczna bohaterka nie ma swojego nazwiska - jest raczej symbolem milionów przeciętnych Niemców i Niemek, którzy stanęli wobec konieczności zajęcia stanowiska względem bezlitosnej wielkiej Historii. W tle przewija się zaś pytanie, jak w podobnej sytuacji odnalazłby się dzisiaj polski widz.



Szymon Spichalski
e-teatr.pl
24 marca 2016
Spektakle
Wera V.