Wszystko, co najlepsze
Najnowsza premiera Korezu łączy w sobie wszystko to, do czego ten Teatr zdążył nas już przyzwyczaić: bardzo dobry tekst i znakomite aktorstwo. W sztuce Anthony\'ego Shaffera - utrzymanej w klimacie tekstów Harolda Pintera i Davida Mameta - jest jednak również miejsce na humor, a aktorzy - podobnie, jak np. w "2" - mają szansę, by zaprezentować pełnię swoich możliwościDramat autorstwa Shaffera w polskim teatrze wystawiał m.in. Janusz Warmiński – w 1992 roku w Ateneum, później zrealizował również wersję w Teatrze Telewizji. Andrew Wyke’a grał Leonard Pietraszak, Milo Tindle’a – Krzysztof Kolberger. Sztuka nosi tytuł „Detektyw”, tymczasem Radosław Dunaszewski swój spektakl zatytułował „Pojedynek”. Początkowo zastanawiałem się, jakie były powody tej decyzji, ale po obejrzeniu przedstawienia wszelkie wątpliwości zniknęły: tytuł w pełni oddaje to, co stanowi istotę tekstu i nie może być inny.
Zaczyna się dość banalnie: Andrew Wyke - milioner i autor kryminałów - zaprasza do swojej posiadłości początkującego aktora Milo Tindle’a. Bogacz wie o swoim gościu wszystko – dotyczy to zarówno sfery zawodowej (Tindle zabiegał o rolę w reklamie pizzy), jak i prywatnej (ma romans z żoną Wyke’a). Mimo to udaje, że chce się dowiedzieć czegoś o jego pochodzeniu i rodzicach, by – jak sam mówi – jak najlepiej poznać swojego następcę. Kiedy zabawa zaczyna nudzić Wyke’a, przechodzi do konkretów: ma już dość swojej żony i chętnie odstąpi Tindle’owi tę kobietę, która w łóżku posiada temperament śniętej ryby. Teraz zajmuje go już nowa piękność – Finka Tea. Wyke martwi się jednak o Milo, ponieważ nie jest on zbyt zamożny, a Marguerite przywykła do bogactwa. Plan jest następujący: upozorują włamanie, Tindle sprzeda biżuterię za granicą i będzie żył dostatnio z żoną Wyke’a. Teraz pozostaje jedynie wybór przebrania, ale na tym nie koniec – nie bez powodu podłoga wygląda jak wielka szachownica. Gra dopiero się zaczyna…
Chyba w żadnym innym spektaklu Korezu scenografia nie była aż tak rozbudowana – szafa, schody, kominek (nieopodal pogrzebacze), biblioteczka, okno, czerwona kanapa, stolik z alkoholami, na jednej ze ścian – zwierzęce czaszki z porożami, na drugiej – telewizor. Nawet jeśli ktoś nie zna fabuły, od pierwszych minut spektaklu doskonale wie, kim jest bohater. Podobnie rzecz ma się z kostiumami – spacerujący w „bamboszkach”, lubiący drogie materiały i ubrany w czerń Wyke już na samym początku zostaje skontrastowany z noszącym się elegancko, lecz skromnie (jasny garnitur w paski) początkującym aktorem. W drugim akcie to Milo pojawi się w czarnym stroju…
W tym przedstawieniu – jakby na przekór scenografii Anny Niemiry – nic nie jest czarno-białe. Kim tak naprawdę jest Andrew Wyke? Dzieckiem, które nie chce dorosnąć i wciąż się bawi? Szaleńcem, który czerpie sadystyczną przyjemność z poniżania innych? Człowiekiem, który – nie mogąc pogodzić się z rzeczywistością – uciekł w świat fikcji? A może na każde z tych pytań można odpowiedzieć twierdząco? Wybierając się na ten spektakl, zapomnijcie o wizerunku Mirosława Neinerta ze „Scenariusza…”, „Kwartetu…” czy „Kolegi…”. Wyke początkowo jest niesympatycznym typem, który tylko z bronią w ręku ma poczucie władzy, ale gdy dowiaduje się, że został oszukany przez lepszego od siebie gracza i chowa twarz w dłoniach, budzi autentyczne współczucie. Dyrektorowi Korezu należą się również brawa za ostatnie sekwencje przedstawienia, a także za to, że udało mu się sprawić, by strzał w teatrze zamiast śmieszyć wywołał ciszę na widowni. Milo początkowo prezentuje się jako idealny kandydat na ofiarę. Jest tak dobrze wychowany, że kiedy Wyke każe mu zdemolować pokój, początkujący aktor delikatnie zdejmuje ze stolika jedną z gier i kładzie ją ostrożnie na podłodze. Jednak w miarę upływu czasu ze zwierzyny powoli staje się myśliwym. Pierwszym sygnałem, świadczącym o gotowości podjęcia gry, jest moment, w którym z przyjemnością depcze drogie koszule i spodnie Wyke’a. Artur Święs jest przezabawny w scenie szukania przebrania dla Tindle’a (m.in. zakonny habit i kaptur członka Ku-Klux-Klanu). Otrzymuje jak najbardziej zasłużone brawa, gdy w stroju klauna żongluje kolorowymi chustkami, ale pełnię swoich umiejętności prezentuje dopiero w drugim akcie. Rola Inspektora Dopplera, który mówi o „szczałach”, szukaniu śladów po użyciu „naboja” i deklaruje, że pije wyłącznie na służbie, jest mistrzowska pod każdym względem. Podobnie rzecz ma się z zagranymi bez śladu szarży kwestiami po „przemianie” Tindle’a.
Siedem lat temu w bardzo obszernym artykule Bartosza T. Wielińskiego Mirosław Neinert wspominał: „Przyjęliśmy zasadę, że nasz teatr musi bawić i nie może być nudny. Za cokolwiek się nie weźmiemy, widownia ma się śmiać, a jeśli trzeba – płakać”. Nie inaczej jest w przypadku „Pojedynku”. Reżyser wybrał świetnie napisany tekst, w którym śmiech przeplata się z grozą, do samego końca nie wiemy, co było blefem ze strony bohaterów, a dwaj znakomici aktorzy mogą w pełni zaprezentować swój talent. Jak zwykle w Korezie – wszystko, co najlepsze.
Tomasz Klauza
Dziennik Teatralny Katowice
25 października 2011