Wszystko jest możliwością

Zamek to jedna z najbardziej tajemniczych powieści Franza Kafki. Jako dzieło niedokończone, do dziś jest obiektem sporów interpretatorów, którzy nie zgadzają się co do jego właściwego znaczenia. Realizatorzy Teatru Współczesnego we Wrocławiu ulokowali tę 'sytuację kafkowską' w realiach oldskulowego amerykańskiego miasteczka, w świecie czerwonych tapicerek i nocnych barów.

Stacja benzynowa, na niej skulony harmonijkarz wygrywa rzewną melodię. To tu poznajemy po raz pierwszy tajemniczego K. Pojawia się znikąd. Szuka dojścia na Zamek, gdzie ma pracować jako geometra. Swoje roszczenia podpiera kwitkiem, od jednego z ważnych pracowników Zamku. Jego wyobrażenie o osiedleniu się w miasteczku i szybkim podjęciu pracy zachwieje się w posadach, kiedy przekona się, że tutaj to Zamek rządzi mieszkańcami. Próby dotarcia do kogokolwiek znaczącego spełzną na niczym, a jego stanowisko okaże się pomyłką. Nasz K. jest jednak obrotny, w porę spoufali się z barmanką szynkwasu- kochanką zamkowego decydenta. Wykorzysta wszystkie istniejące drogi przedzierając się przez gąszcza biurokracji, aby uzyskać obiecaną posadę. Jednak czy taki jest jego prawdziwy cel?

Scenografia zachwyca. To pierwsze co rzuca się w oczy każdemu widzowi zajmującemu miejsce na strychu Teatru. Ciemną przestrzeń wypełniają dystrybutory paliwa, po obu stronach sceny, stary patchworkowy fotel, bezładnie rzucone opony i samochód zakryty pokrowcem. W trakcie spektaklu przekonamy się, że to stylowy amerykański kabriolet z wiśniową tapicerką, w którym będzie rozgrywać się akcja. Od tyłu sceny odgradzają widownię wierne kopie ekranów akustycznych obecnych na polskich drogach. Przed nimi bar i kilka wysokich krzeseł. Wszystko to miejscami oświetlone ciepłożółtym, aczkolwiek skąpym światłem. Sprawia to wrażenie nocy przeszywanej przydrożnymi latarniami.

W rolę głównego bohatera wciela się Przemysław Bluszcz, gościnnie występujący na deskach wrocławskiego teatru. Z powodzeniem tworzy postać grubiańskiego mężczyzny o prostych potrzebach, a jednocześnie znającego reguły rządzące społeczeństwem na tyle, by bezpardonowo je wykorzystywać. Nie jest to jednak postać, która najintensywniej tworzy klimat spektaklu. W mojej opinii jest nią Olga, kreowana przez Zinę Kerste. Na scenie obecna jest jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu. Miejscowa, znająca zasady. Małomówna, skryta, doświadczona życiem na tyle, by się nim już zbytnio nie przejmować. To ona będzie pierwszym ogniwem, które złączy Tajemniczego K. z lokalną społecznością i urzędniczym światem zamku. Pojawienie się przybysza zmusi ją do ponownego wyciągnięcia na światło dzienne dawnej historii, demonstrującej jak bardzo zamek włada życiem tutejszej ludności.

Kafka w typowy dla siebie sposób przedstawia sytuację jednostki, której losy determinowane są przez anonimową i nadrzędną wobec niej instancję. Poznajemy tutaj nazwiska zamkowych urzędników, ale pomimo naszego poczucia, że władza jest w ich rękach nikt nie może mieć pewności, że ich kancelarie nie są tylko korytarzami między ludźmi, a wyższą władzą. Realizatorzy spektaklu świetnie oddali niejednoznaczny charakter wydarzeń w świecie Kafki i wszechobecne poczucie zagrożenia.

Po ostatniej scenie i zgaśnięciu świateł pozostałam na moment oszołomiona. Nie ma co oczekiwać spektakularnego rozwiązania akcji, autor scenicznej adaptacji powieści- Marek Fiedor pozostawia widzów z echem słów „wszystko jest możliwością, tylko nie wszystko się wykorzystuje". Pomimo ciężaru znaczeniowego „Zamek" w Teatrze Współczesnym nie jest spektaklem przytłaczającym. Jest godną polecenia adaptacją i inscenizacją powieści Kafki.



Iga Januchta
Dziennik Teatralny
23 września 2016
Spektakle
Zamek
Portrety
Marek Fiedor