Wszystko już było

Na dzień dobry, a może raczej na dobry wieczór - dupa, jędrne pośladki zwrócone w stronę publiczności, spinane w celu wydalania. Problem okazał się jednak większy, niż mogłoby się wydawać. Zatwardzenie. Dopiero po dłuższej chwili, wśród odgłosów puszczanych gazów udaje się wydalić stolec, który przybrał realną postać umorusanego brązową mazią aktora. Niesmaczne? A to dopiero początek...

Tandem Monika Strzępka & Paweł Demirski po dwóch latach powrócił do Teatru Rozrywki. Kontrowersyjni twórcy zrealizowali już wcześniej w Chorzowie położniczą rewię pt. „Położnice szpitala św. Zofii", w której podejmowali temat rodzicielstwa i polskiej służby zdrowia. Jako duet artystyczny zadebiutowali oni w 2007 roku przedstawieniem „Dziady. Ekshumacja." w Teatrze Polskim we Wrocławiu i od tego czasu zdołali już oswoić widzów ze swoimi spektaklami, ich formą, językiem, wpisanym w nie buntem i demonstracją swego wyraźnego sprzeciwu wobec otaczającej rzeczywistości. Jednak ich najnowsze przedstawienie zatytułowane „Bierzcie i jedzcie", którego premiera odbyła się 14 grudnia jest w pewnym sensie wyjątkowe. Uzmysławia bowiem, że jego autorzy muszą być twórczo tak bardzo wyeksploatowani, że mają potrzebę sięgać, dosłownie i w przenośni do odbytu, tam zresztą również niczego interesującego nie znajdując. Podobno miała być komedia. Była żenada.

Spektakl „Bierzcie i jedzcie" skoncentrowany jest wokół tematu diet, mód związanych ze zdrowym odżywianiem oraz manipulacji jakiej każdy z nas zostaje poddawany w tej materii. Rzecz dzieje się w jelicie grubym głównego bohatera zwanego Właścicielem (Dariusz Niebudek), na którym żona wymusza przesadną dbałość o szczupłą sylwetkę, lansowaną przez współczesną kulturę. Na naszych oczach, pomiędzy lodówkami i innymi sprzętami gospodarstwa domowego, będącymi głównym punktem scenograficznego zamysłu Michała Korchowca, rozgrywają się sceny zachodzących w organizmie bohatera reakcji, opatrzone wyświetlanymi na tylnej ścianie tekstami, stylizowanymi na internetowe komentarze. I tak Blaszka miażdżycowa (Anna Ratajczyk), niczym islamska terrorystka pragnie dostać się do serduszka, Serotonina (Izabela Malik) niebezpiecznie „spada", Bakteria (Marta Kloc) udaje tę z jogurtu, a Węglowodany (Marta Tadla) i Cholesterol (Alona Szostak) próbują przekonać widzów do swoich zalet. Wśród żywieniowych rozterek pojawia się także Gen matki (Elżbieta Okupska) przypominający o istnieniu tradycyjnych, odchodzących do lamusa potraw, wypartych przez dodawaną do wszystkiego soję. A jaki jest efekt tego pseudo zdrowego odżywiania, ulegania modom na coraz to nowsze, skuteczniejsze diety i kupowanie wszystkiego, co na opakowaniu ma napis „ekologiczne"? Możliwość jest tylko jedna- Komórka rakowa (Barbara Ducka), pojawiająca się znienacka, w różowej garsonce i ze śpiewem na ustach, która jak nikt inny gwarantuje smukłą sylwetkę.
To banały.

Naczelni prowokatorzy polskiego teatru po raz kolejny sięgnęli po „niewygodny" temat, jednak siła rażenia ich nowego spektaklu jest zdecydowanie mniejsza, niż w przypadku poprzednich realizacji. Twórcy konsekwentnie udowadniają, że jesteśmy masą dającą się łatwo manipulować reklamom, że w natłoku zalewających nas informacji nie potrafimy oddzielić prawdy od fałszu. Wystarczy plotka, pogłoska, spot reklamowy, czy wypowiedź w telewizji, by zmienić nasze żywieniowe nawyki. Nikt nie zastanawia się nad źródłem tych informacji. Bezmyślnie wierzymy w bajeczki serwowane w programach śniadaniowych, na forach internetowych czy w kobiecej prasie. Po co? By dobrze wyglądać i udawać, że organiczna żywność wpływa na nas niczym najcudowniejszy lek. Strzępka i Demirski starają się nam udowodnić, że w całej tej układance jesteśmy tylko pionkami, nad którymi władzę sprawują wielkie koncerny farmaceutyczne i żywieniowe oraz kultura, w której kanonie piękna nie ma miejsca dla szczęśliwych i otyłych ludzi.
To kolejny banał.

Ale na tym nie koniec. W jednej z ostatnich piosenek śpiewają nam, że my, zastanawiamy się jak nie przytyć, wydajemy pieniądze na reklamowane produkty, do upadłego ćwiczymy w nowo otwartych klubach fitness, a istnieją kraje, w których głodują dzieci.
To już nie banał, to nietakt.

Spektakl w reżyserii Moniki Strzępki okazał się niestety niewypałem. Ani kilka, niewysokich lotów, piosenek, ani wysiłki zespołu aktorskiego nie są w stanie uratować czegoś, co w ogóle nie powinno trafić na teatralną scenę. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że Strzępka niczym nie zaskoczyła. Były wyświetlane napisy, były przekleństwa, były te same zgrane chwyty, do których już zdołała przyzwyczaić publiczność. A czego zabrakło? Przede wszystkim dobrego materiału wyjściowego. Jak wiadomo teksty Demirskiego pisane są z myślą o scenie, ich język czerpie garściami z codzienności, a tematy oscylują wokół medialnych doniesień. Nie inaczej było w tym przypadku, z tym wyjątkiem, że płynący ze sceny bełkot wydaje się być jakimś efektem ubocznym procesu tworzenia, który w żadnym wypadku nie daje się strawić w trakcie ponad trzygodzinnego spektaklu. I nawet najlepsze leki na nic tu się zdadzą.

Warto na koniec zacytować twórcom tego przedstawienia wersik piosenki Arkadiusza Szajnera, śpiewanej przez znany przed laty Kabaret Olgi Lipińskiej: „Wszystko już było - rzekł Ben Akiba. A gdy nie było - śniło się chyba...".



Agnieszka Kiełbowicz
Dziennik Teatralny Katowice
17 grudnia 2013
Spektakle
Bierzcie i jedzcie
Portrety
Monika Strzępka