Wszystko już było

Inscenizowanie Samuela Becketta jest jak stąpanie po ruchomych piaskach, wymaga nieustanne ostrożności, by nie ugrząźć w symbolizmie. A pomnażanie symboli zdaje się kusić, czego przykładem jest "Wszystko co widać. Ohio" Sopockiego Teatru Tańca.

Chociaż pierwszy obraz jest niemal abstrakcyjny, mocno zapada w pamięć. Reflektor wycina w ciemności prostokąt utworzony z oparć krzeseł. Statyczność sceny po chwili zostaje zakłócona wtargnięciem dłoni, które wędrują po siedziskach. Wkrótce z mroku wyłaniają się postacie - siedząca dwójka powtarzająca serię prostych ruchów. Z offu dobiega zapętlone zdanie "Mnie tam nie było". Po tym oszczędnie zbudowanym wstępie wszystko jednak się zmienia, powiększają się zakresy ruchów, światła zdradzają topografię sceny, z abstrakcyjnych plam wizualizacji wyłania się biblioteka. Coraz więcej się dzieje.

Przemieszania

Joanna Czajkowska i Jacek Krawczyk wyszli od jednoaktówki "Impromtu Ohio" na bazie której snują opowieść o mierzeniu się ze stratą i nieuniknionej pustce. Marynarki z doczepionymi na plecach długimi, szarymi sznurkami upodabniają bohaterów do siebie. Strój, który pozwala w nich dostrzec starców, jednocześnie zaciera znaki ich płci. Artyści nie są jednak wierni wizji Becketta. Statyczną scenę rozgrywającą się przy stole, rozsadzają licznymi introspekcjami z dynamiczną choreografią. Ich niegdysiejsza osobowość wyraża się w zindywidualizowanym ruchu. Jej solo zagarnia całą przestrzeń, jego jest mniej przestrzenne, ale nadal energiczne. Dodatkowo różnicują się kostiumy. Eleganckie w stylu retro, niczym wyjęte z pozowanej rodzinnej fotografii sprzed kilku dekad.

W spektaklu mieszają się czasy. Przeszłość nakłada się na teraźniejszość, wspomnienia sprzed lat zyskują realność większą niż zdarzenia sprzed chwili. Wrażenie bezczasu potęgują też monologi pochodzące z dramatu "Kroki". Mówczyni zastanawia się, ile ma lat, a podana liczba 45 nijak przystaje do świata sceny. Wiek traci znaczenie. Dzięki temu prostemu zderzeniu dwóch dramatów ujawnia się sens życia bohaterów. Wszystko już było, została pustka, od której próbują uciec, rozpaczliwie chwytając się przeszłości. Ta jednak pozostaje niepewna. Zdanie "Mnie tam nie było" powtarza się jak mantra, kwestionując obrazy podsuwane przez pamięć.

Beckett z uśmiechem

Mimo że na pierwszy plan wysuwa się obraz osamotnionego człowieka, to w spektaklu nie brakuje elementów zabawnych, które przełamują posępny nastrój. Przykładem jest scena, w której kwiat doniczkowy jest pretekstem do opowiedzenia o początkach znajomości. Raz ofiarowany, chwilę później odebrany, by za chwilę znów trafić do rąk bohaterki. Krążąca roślina staje się obiektem pożądania, przez co ujawniają się gierki, które bohaterowie toczą. Ponieważ mamy do czynienia z odtwarzaniem wspomnień, emocje zostają przejaskrawione, co wyraża się w przerysowanej mimice bohaterów. Szczęśliwie twórcy uniknęli sentymentalizmu, zamiast niego wybierając humor.

Wszystko co widać

Jeśli fabularnie i dramaturgicznie spotkanie z Beckettem wydaje się sukcesem, to spore wątpliwości budzi warstwa scenograficzna spektaklu. Wizualizacje dopowiadają przestrzeń domową, z pokaźną biblioteką, śladem po obrazie na ścianie. Migawki są jednak tak niekonkretne, że mogłyby pochodzić z jakiekolwiek mieszkania. Miejsce pozostaje więc uniwersalne, podobnie jak i sylwetki bohaterów. Dlaczego Joanna Czajkowska i Jacek Krawczyk się na tym nie zatrzymali? Szukając spektakularnych efektów, postanowili ożywić przestrzeń. Książki spadają z półek, gdy bohater wykonuje solo na podłodze. Przedstawienie narastającego chaosu w tle niestety tylko niepotrzebnie konkuruje z tańcem. Z kolei jasny prostokąt w miejscu, gdzie niegdyś wisiał obraz, wydaje się doskonałym i subtelnym znakiem nieobecności. Czar niestety pryska, kiedy na projekcji pojawia się odwrócone w czasie spadanie, w wyniku czego miejsce śladu zajmuje kiczowaty pejzażyk. Tej zamiany nie uzasadnia chęć podkreślenia nielinearności czasu. Dyskusyjna wydaje się również decyzja o rozsypaniu suchych liści w miejsce dywanu, o którym mowa w "Krokach". Mając przywodzić na myśl starość i zastygnięcie w czasie, wprowadzają wizualny i dźwiękowy nieład, szeleszcząc i wzbijając się, gdy tancerze zaczynają się w nich tarzać. Ich brak złagodziłby dramatyzm sceny.

Beckett budował mroczne, symboliczne portrety, pozostawał przy tym ascetyczny. Nacisk położony na brak ekspresji niemal odczłowieczał bohaterów "Impromtu Ohio", a całej scenie przydawał monotonii. Ożywienie postaci, rozszerzenie perspektywy czasowej to zabiegi, za którymi stoi chęć podjęcia dyskusji z pesymistycznym obrazem człowieka, przy jednoczesnej fascynacji dorobkiem Irlandczyka. Chwilami jednak odnoszę wrażenie, że twórcy spektaklu za bardzo chcieli uniknąć nudy, dlatego dodawali kolejne warstwy i symbole, a nadmiar niestety również bywa nużący.

***

Dancing Poznań 2016: "Wszystko co widać. Ohio" Sopockiego Teatru Tańca
scenariusz, reżyseria, choreografia, kostiumy, scenografia, wykonanie: Joanna Czajkowska, Jacek Krawczyk
Scena Wspólna
24.08



Agnieszka Dul
kultura.poznan.pl
27 sierpnia 2016