Wszystko się rozpieprzyło

Na koniec najdłuższe utwory, na początek 50 Cent. Do grającej szafy grosik wrzuć. Grosz, do grosza, a zbierze się kokosza. Nuta po nucie narasta napięcie. Mizoginiczna muza, dwie kobiety popijają wino w domu, u podnóża wzgórza. Jedna jest pisarką, druga dziennikarką. Od słowa do słowa narasta rozmowa, rozrywana na strzępy przez ten nieznośny, zapętlony hałas.

Podobało mi się też, że atmosfera w najnowszym filmie Justine Triet, Anatomii upadku, gęstnieje, zaczynając się od trzęsienia ziemi, a kończąc na grawitacji...

Rozstanie nie było łatwe, potrzebowało rozwiązania deus ex machina, może morderstwa. Mężczyzna i kobieta przeżywają kryzys. Ich dziecko, jedenastoletni chłopiec, straciło wzrok w wieku czterech lat, w wyniku wypadku.

Artyzm i budowla niemożliwa

Film Justine Triet swobodnie miesza ekspresjonistyczną manierę opowiadania z kilkoma gatunkami wywracanymi na nice:dramatem sądowym, dramatem rodzinnym, wreszcie kryminałem.

- Jak najbardziej. Wszystkie te gatunki zostają jednak wykorzystane w charakterze przypraw, do stworzenia własnego, trudno strawnego dania Triet. To trochę tiramisu, a trochę kuskus. Coś jak szwedzki stół z powyłamywanymi nogami. Wrażenie wyłamania zębów pojawia się jakiś czas później. Atmosfera gęstnieje, im dalej w las, tym więcej drzew.

- Żeby oddać ton bohaterów, obserwujemy ich z bezpiecznego oddalenia, niemalże z nimi oddychając. Śledzimy ich życie codzienne, dzięki zastosowanej retrospekcji.

Ale łatwe rzeczy są miałkie. Sceny z życia małżeńskiego Triet są, za Bergmanem i Żeromskim, rozdrapywaniem ran,żeby nie zabliźniły się błoną podłości. To rozdrapywanie boli, staje się także przyczyną całkowitego odrzucenia. Miłość marnieje.

Bohaterowie dostają ultimatum: uratować umierające uczucie albo dać mu umrzeć.

Na przykład – stopniowe obumieranie uczucia jest jak schładzanie, stąd alpejska atmosfera domu u podnóża wzgórza, podkreśla wizualnie chłodną temperaturę tej opowieści, a stygnące na patelni krewetki tygrysie w tempurze świetnie oddają ogólny sens starożytnego zawodzenia: o tempora,o mores. Wszystko w klinicznym chłodzie Alp obumiera, zamarza nawet naskórek. Ciało, które spadło z dachu, na łeb na szyję, jest teraz twardą tektoniczną, zdartą płytą.

Niedawno pisałem tekst o Strefie interesów, w której również zagrała Sandra Huller. Chłód obu obrazów i obu kreacji tej wyśmienitej aktorki jest zresztą symptomatyczny. W Anatomii upadku położone u podnóża wzgórza Domostwo, podobnie jako dom Hessa w Strefie interesów, jest sztuczną oazą na Pustyni Błędowskiej. W tej pustelni parmeńskiej, pośród płatów polędwicy czy parmezanu, pośród pozorów dobrego pożycia, rozwija się tego pożycia rozkład. Wszystko się rozpieprzyło.

Poprzednie życie było życiem, w którym ich syn widział. Wypadek wywrócił wszystko do góry nogami. Kobieta i mężczyzna zaczynają oddalać się od siebie, zasklepiać we własnych skorupach jak omułki czy małże. Malownicza sceneria Alp opakowuje ich wewnętrzne pokiereszowanie w celuloidowo – cyfrową planszę z napisem: ANATOMIA UPADKU. Albo: STREFA INTERESÓW. Mimo że oboje stoją po przeciwnych stronach barykady, jak barracuda i łowiąca ją pirania. Przeciska się przez ten kordon zdarzeń światełko miłości. Dziecko, które między obojgiem rodziców, jest jak między młotem i kowadłem. Dziecko,które postanowiło nakarmić kruki.

Oczywiście odczuwam masochistyczną przyjemność, patrząc na ten portret rodzinny we wnętrzu, bo znajome są ślady krwi na posadzce.
Największe dzienniki wprowadzały standardy obiektywizmu dla dziennikarzy. Na szczęście dla pisarzy jedynym standardem jest własny obłęd, obsesja.

Wtórują tej baśni pełnej krwi autorytety światowej polityki. Jaś i Małgosia zamknięci w klatce u podnóża wzgórza.

Nakłady obu tytułów rosną w zawrotnym tempie. Im bardziej sprzedają się książki bohaterki – pisarki, tym bardziej jej pozostający w cieniu partner pogłębia się we frustracji. Tytuł samego filmu można zatem rozumieć dwojako: Anatomia upadku – dosłownie, jeśli weźmiemy pod uwagę serwowaną nam na ekranie wizję lokalną, i metaforycznie – jako Zagładę domu Usherów w 3D. Rozpadająca się struktura narracji może być pojmowana jako zobrazowanie pogłębiania się procesu rozkładu.

Powodem może być postępująca brutalizacja, zdziczenie obyczajów, to, że tak zwana ludzkość wkracza w fazę cywilizacyjnego obłędu. Portret rodzinny we wnętrzu staje się zatem in statu nascendi portretem trumiennym. Tanatycznym tondo.

Zmiany, które zaszły, są nieodwracalne. Trup nie ożyje, tak samo jak zniszczone uczucie.
Ta diagnoza w zasadzie pozostaje aktualna. A jednak ars longa, vita brevis. Co niemożliwe jest na co dzień, staje się możliwe od święta. Sacrum wkracza w profanum ze zdwojoną siłą, kiedy człowiek staje się artystą. Prawdziwym artystą, który cierpi za prawdziwe miliony. Żeby napisać książkę, coś trzeba przeżyć. Tak samo,żeby nakręcić film,w którym życie jest gdzie indziej.

dwie dziury, dwie pętle nieskończoności! Cholerne
fanfary i korytarze, czy tak się odprężają ramiona?

Łatwo przychodzi mi mówienie, płynie we mnie, w nas, pewność siebie i pokora.

Wiersz fińskiej poetki Anji Eramaji doskonale oddaje nastrój lodowatej paniki.
Inaczej niż w Raju.

Na pomysł filmu wpadło małżeństwo. Czyżby także w kryzysie? Ale czy trzeba być mordercą, żeby pisać kryminały?

A dowodem na to, że życie jest gdzie indziej, ale przenika się z iluzja, jest właśnie solipsystyczna wizja lokalna, której jesteśmy uczestnikami. Może wszystko jest w mózgu, jak chciałby poeta. W Uniwersalnym Umyśle, który umyślnie wikła nas, nowoczesnych Edypów, w sidła fatum? Nigdy nie wiadomo, ale może się kiedyś tego wszystkiego dowiemy.

Wyszło tak beznadziejnie, że wciąż nie wiemy, jak żyć. Nie wie tego nawet dziecko głównych bohaterów. - chłopiec karmiący kruki. Nie wie tego nawet jego pies – przewodnik, wabiący się Snoop. Snoopy Dog.I taśma znowu się zapętla. Słyszymy, jak 50 Cent i Snoopy Dog śpiewają Pump up the volume.

Trend dotyczył głównie MTV, modna dziennikarka, na żywo i w kolorze, znowu przyjeżdża do domu i podnóża wzgórza. Tym razem ma butelki z benzyną i kamienie, wymierzone w Ciebie, Czytelniku Paskudniku!

 



Krystian Kajewski
Dziennik Teatralny Bydgoszcz
19 marca 2024