Wujek Dobra Rada

Lato. Czas wszechobecnego negliżu oraz frywolnych myśli. Nad chodnikami unosi się zapach landrynkowego flirtu a w naszych sercach czuć wakacje. Mazury uwodzą promieniami słońca, nadmorskie miejscowości kuszą imprezami, których największymi atrakcjami są występy rodzimych sław... Jak od środka wygląda królestwo baraniego łoju zwanego polskim show-biznesem? Co kryje w sobie garderoba Dody? I czy narodziła się już godna następczyni Maryli Rodowicz? Odpowiedź na te pytania stanowi sztuka "Dobry wieczór państwu". A jej wodzirejem jest - konferansjer oraz ucieleśnienie słowa "estrada" w jednym - Krzysztof Materna!

Melodramat o lekkim zabarwieniu humorystycznym – tak w kilku słowach można oddać kwintesencję godziny spędzonej w towarzystwie poważnego Mistrza (Krzysztof Materna) oraz jego infantylnej Asystentki (Olga Bołądź). Aktorzy lamentują nad tym, że złotym cielcem współczesności została szybka sława, a prawdziwy talent zepchnięto do roli przyjemnego dla oka dodatku. Mistrz – człowiek orkiestra polskiej rozrywki – pikantnymi anegdotami ilustruje obłudę rządzącą światem lwów salonowych. Robi to w sposób lekki, łatwy, lecz bardzo nieprzyjemny. Bo czy można odnaleźć coś miłego w tym, że „bywać” zdetronizowało „być”? I to właśnie na takiej bolesnej retoryce opiera się konwencja sztuki, dopełniona kreacją Asystentki Mistrza. Przytłoczonej popkulturą, szukającej sensu życia w Wikipedii, bezimiennej dwudziestolatki. Jej nieudolne zachowanie – przez pryzmat którego widz potępia siebie za czas zmarnowany na pudelku bądź facebooku – to szelmowskie naigrywanie się z typowej polskiej megalomanii oraz skomercjalizowania XXI wieku.

Doskonale z kwiecistą mową aktorów komponuje się minimalistyczna scenografia. Dwa krzesła i stół są jedynymi wyznacznikami tego, że akcja spektaklu rozgrywa się w garderobie – nazwanej przez Krzysztofa Materna miejscem spowiedzi z doświadczeń z polskim show-biznesem. Autentyzm czyni z tej teatralnej autobiografii nowelę o przewrotności życia, egoizmie, kulcie pieniądza. Autor udowadnia publiczności, że w niektórych środowiskach „lansować się” uznano za synonim czasownika „żyć”, a gra świateł oraz odpowiednio dobrane efekty dźwiękowe potrafią manipulować ludzkimi emocjami.

Sztuka nie jest może największym hitem Teatru Polonia, ale z pewnością jest uroczą godziną, której bezpretensjonalność zostanie z widzem na bardzo długo. Tak samo jak wspomnienie kreacji Olgi Bołądź – aktorki niepozostającej ani na sekundę w cieniu pierwszoplanowej roli Mistrza. Co więcej, to właśnie Asystentka charyzmą i talentem komediowym wielokrotnie ratuje swojego mentora z językowych opresji, uzupełnia jego przemyślenia, wspiera. Ten „monodram w duecie” sugestywną grą aktorów pokazuje metamorfozę polskiej rozrywki – z posągowej klasyki w medialną tandetę.

Niby na scenie nie dzieje się nic nowego. Identycznymi frazesami dotyczącymi show-biznesu faszerują widzów monitory laptopów bądź ekrany telewizorów. Jednak wzniosłość Krzysztofa Materny skontrastowana z porywczością Olgi Bołądź sprawia, że ich słowna partyzantka to terapia śmiechem idealna na letnią chandrę. Notabene, dydaktyczne przesłanie sztuki powinno być podawane jako lek na wodę sodową, która uderza do głowy polskim artystom. Może wtedy naszej rodzimej estradzie byłoby bliżej do Gwiazdozbioru, a nie plejady ludzkich niedoskonałości…



Marta Małkińska
Teatrakcje
8 sierpnia 2011