Wydumane problemy znudzonych mieszczan

Po udanych warszawskich realizacjach - "Miasto" oraz "Ona i ona" - Artur Urbański wyreżyserował dramat Ingmara Bergmana "Wiarołomni". Niestety, z wątpliwym skutkiem.

Urbański zamyka bohaterów Bergmana w klaustrofobicznej przestrzeni kojarzącej się z meblościanką. W niej rozgrywa dramat niewierności, który traktowany początkowo przez bohaterów jako zabawa i jednorazowa przygoda stopniowo zmienia ich życie w koszmar. 

Zapatrzony w siebie Markus (Adam Woronowicz) wierzy, że romans żony Marianne (Maja Ostaszewska) i najlepszego przyjaciela Davida (Redbad Klijnstra) to tylko przelotny kaprys. Ona próbuje urozmaicić sobie życie i wydaje się bawić dwoma mężczyznami. Kapryśny i nieustabilizowany emocjonalnie David romansem z Marianne spełniania po prostu kolejną swoją zachciankę. Nikt z wplątanej w skomplikowane relacje trójki nie jest bez winy. 

W kameralnych sztukach realizowanych w ubiegłym sezonie Urbańskiemu udawało się skupić jak w soczewce emocje postaci i zaangażować w nie widza. W przypadku "Wiarołomnych" ponosi porażkę, usiłując zbudować dramat większy od bergmanowskiego oryginału. 

Wszystkiego jest tutaj jakby w nadmiarze. Efektowna muzyka Hanny Kulenty wykorzystywana bez umiaru staje się zbyt nachalnym podkreśleniem zachowań bohaterów i zamienia je w telenowelowy kicz. Jak w pierwszej scenie erotycznej między Davidem a Marianne, która sprawdziłaby się jako teledysk, ale w teatrze jest niezamierzenie śmieszna.

Główny ciężar tej opowieści reżyser powierza Mai Ostaszewskiej, która jednocześnie jest narratorką, bohaterką romansu i aktorką odgrywającą go dla starego reżysera (Władysław Kowalski). Gigantyczny wysiłek, który aktorka wkłada w tę rolę, idzie jednak na marne. Ostaszewska pierwszy raz chyba sprawia wrażenie nienaturalnej, przytłoczonej ilością wypowiadanego tekstu. 

Zabrakło ingerencji reżysera w oryginał. Za mało tutaj ciszy, która w obrazach Bergmana niejednokrotnie potrafiła przekazać więcej niż słowa. Brakuje tu intensywności emocji między postaciami, którą tak znakomicie pokazała Liv Ullman w filmie zrealizowanym parę lat temu. Najlepiej wypadają sceny, kiedy Urbański rezygnuje z nieznośnego patosu: potraktowana ironicznie próba prowadzona przez Davida w teatrze czy przygotowanie Markusa do koncertu, którym dyryguje.

W zamierzeniu ambitne przedstawienie przerosło reżysera. Zamiast poruszającej historii dostaliśmy karykaturę dramatu o znudzonych życiem mieszczanach. Trudno, żeby ich problemy rzeczywiście nas obeszły.



Agnieszka Rataj
Zycie Warszawy
3 lutego 2010
Spektakle
Wiarołomni
Teatry
TR Warszawa