Wygrał "Odprawę posłów greckich"

Sztuka ma burzyć pewne porządki. To, co jest ładne, ma być brzydkie, to, co istnieje, ma nie istnieć. Ta tendencja jest obecna nie od dziś, choć w różnym nasileniu w zależności od czasów. W hitlerowskich Niemczech palono książki przed Reichstagiem. To jest ten sam manifest. Widzę w tym analogię do wielu postaw europejskich artystów, a szczególnie w teatrze i literaturze. Skala nie jest ta sama, ale podobieństwo jest widoczne.

Kompozytor muzyki do spektaklu teatralnego najczęściej oddaje dzieło i traci z nim kontakt.

W "Odprawie posłów greckich" w Teatrze Polskim w Warszawie uczestniczy Pan jednak w sztuce jako wykonawca muzyki. Czy nie wystarczyło po prostu napisać nuty lub nagrać muzykę?

- Nie wystarczyło. Ideą mojej współpracy z reżyserem Ryszardem Perytem nie było stworzenie kompozycji, tylko improwizowanie na scenie. Słowo kompozytor nie do końca oddaje więc moją pracę w tym spektaklu. Jestem tu pianistą improwizatorem. Z Ryszardem Perytem współpracowałem przy eksperymentalnej operze "Via Sancta" do poezji Karola Wojtyły. Premiera odbyła się w Teatrze Wielkim w Warszawie w 2007 r., kiedy to zastosowałem również elementy improwizacji. A dziś improwizuję z aktorami na scenie teatru.

Mamy tu monumentalny, pomnikowy tekst, mówiony trudnym językiem. Dziś, żeby się przez niego przedrzeć, trzeba wziąć do ręki słownik.

To chyba trudne pole do improwizacji?

- Jak wiadomo "Odprawa posłów greckich" to pierwszy i jedyny renesansowy dramat polski. Pełen napięć i akcji. Nie jest pisany zwrotkowym wierszem. Aktorzy wydobywają z siebie wiele skrajnych emocji, aby wejść w ten dramat. Grają mityczne postaci, których poczynania prowadzą do jednego z największych napięć starożytnego świata. Poza tym mamy tu przełożenie wojny trojańskiej do świata współczesnego. Emocje zawarte w tej opowieści są podobne do tych, które odczuwamy dziś. Miłość, niepowodzenia, porażki, ale także zadumę nad losami świata i racją stanu. Dodatkowo dzięki wspomnianej wcześniej improwizacji ten staropolski język dociera do widza.

Choć Ryszard Peryt włączył tu inne teksty, to jednak możemy mówić o dość wiernym odtworzeniu tego oryginalnego. Tymczasem młodzi twórcy dekonstruują tekst, bawią się kontekstami, co nie zawsze służy sztuce. Dlaczego tak jest?

- Czesław Miłosz mówił o sztuce od pasa w górę i od pasa w dół. Mamy dziś do czynienia z nasileniem się trendów, które istnieją w tej sztuce od pasa w dół. Idą na to olbrzymie pieniądze i właśnie mamy tego efekt. Ten nurt zakłada deprecjonowanie i niszczenie. Sztuka ma burzyć pewne porządki. To, co jest ładne, ma być brzydkie, to, co istnieje, ma nie istnieć. Ta tendencja jest obecna nie od dziś, choć w różnym nasileniu w zależności od czasów. W hitlerowskich Niemczech palono książki przed Reichstagiem. To jest ten sam manifest. Widzę w tym analogię do wielu postaw europejskich artystów, a szczególnie w teatrze i literaturze. Skala nie jest ta sama, ale podobieństwo jest widoczne. Można też przypomnieć sobie czasy, kiedy kościoły były podpalane lub zamieniane na magazyny czy sklepy w sowieckiej Rosji. To ten sam nurt ludzkich zmagań z systemami wartości wyrastającymi z chrześcijańskiej, europejskiej, humanistycznej tradycji. Trzeba to obserwować i reagować. Tą reakcją powinno być tworzenie rzeczy pięknych i wartościowych, opartych na tradycji, o której Cyprian Kamil Norwid mówił "piękno kształtem jest miłości".

Co nam Ryszard Peryt przez Jana Kochanowskiego chce powiedzieć?

- On sam po premierze powiedział, że "Odprawa posłów greckich" to opowieść o dziewiątym przykazaniu.

I to jest chyba najprostsza odpowiedź na to pytanie. Niemniej jednak bardzo istotny jest element zadumy nad tym, dokąd zmierzamy jako naród.



Sylwia Krasnodębska
Gazeta Polska codziennie
27 listopada 2013