Wykreowany świat a rzeczywistość

Upadek kamiennego domu to spektakl z 2006 roku w reżyserii Kazimierza Brauna. Przedstawienie jest inscenizacją sztuki Romana Brandstaettera o tym samym tytule; zostało ono wystawione w Teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie. Sama akcja rozgrywa się krótko po II wojnie światowej – w 1948 roku na włoskiej, nadmorskiej prowincji, w kamiennym domu, który właściwie jest ruinami starorzymskiej świątyni. Jest to opowieść o tym, jak traumatyczne wydarzenia mogą ciążyć na całym życiu, o samookreślaniu się człowieka, ale także o relacji matka-syn, szczerości, czy też wpływie wykreowanego świata na późniejsze życie.

Fabuła rozgrywa się wokół matki (w tej roli Teresa Budziszyn-Krzyżanowska) i historii jej syna Marco (grany przez Krzysztofa Radkowskiego). Matka wykreowała swojemu synowi taki świat, który jest praktycznie zamknięty w domu rodzinnym, skupiony wokół wybitnego kompozytora Marco. On natomiast wyjechawszy z domu w trakcie wojny chciał poznać rzeczywistość taką, jaką ona jest. Podczas jednego z wieczorów pośrednio przyczynił się do śmierci Polaka. Trauma ciążyła nad całym jego życiem do tego stopnia, że w jednym z gości rodzinnego domu, który pełni rolę także hotelu, rozpoznał (mylnie) w nim właśnie tragicznie zmarłego Polaka.

Charakterystyki dwóch głównych postaci są szczególnie widoczne w ich relacji. Matka jest osobą, która zrobiłaby niemal wszystko, byleby tylko jej syn był szczęśliwy. Ukształtowała tak świat, by nie docierały do niego wszelkie zła i niebezpieczeństwa. I właśnie to wydaje się być kością niezgody w tej relacji. Marco jest uznawany za wybitnego kompozytora; skomponował „Elegię za poległych na wojnie", który to utwór nie pozwalał mu zaznać spokoju w życiu. Jednocześnie po wyjeździe, a właściwie ucieczce z domu poznał świat z innej perspektywy niż tą którą znał. Ta faktyczna rzeczywistość okazała się niebezpieczna, wojenna, w której każde spojrzenie, odmowa, wypowiedziane bądź niewypowiedziane słowa mogły zadecydować o ludzkim życiu. I to też wydaje się być źródłem ogromnego żalu Marco do matki – że stworzyła dla niego nieomal kamienną klatkę, która odgradzała go od prawdziwego życia.

Teresa Budziszyn-Krzyżanowska pokazuje w roli matki jednocześnie miłość do syna, gotowość pomocy w każdej sytuacji, ale zarazem siłę w momentach próby – zarówno podczas rozmowy z Wilkoszem, a więc Polakiem goszczącym w jej domu, ale także, gdy jej syn ponownie wyjeżdża z domu. Niemal w każdej scenie to w jej postaci widać kumulację emocji, jakie towarzyszą bohaterom – napięcie, niepewność. Matka mimo wszystko chce nadal utrzymać status quo, w który jej syn komponuje, jest w domu, nie pamięta o wojnie, nie bierze odpowiedzialności za czyjąś śmierć. Jednak widz może odnieść wrażenie, że jest to nieomal krytyczna obrona przed zmianą, bo ta przynosi zderzenie z rzeczywistością, także tą wojenną.

Natomiast Krzysztof Radkowski pokazuje w roli Marco, jak wielka trauma czeka kogoś, kto nie jest w żaden sposób przygotowany na otaczający go świat, ponieważ całe życie spędził w wyidealizowanym, wykreowanym przez kogoś świecie. Marco jest cały czas poddenerwowany, jego wzrok nie jest stabilny, a oddech nie jest równomierny. W jego ruchach, mimice i gestach widać zdenerwowanie, a jednocześnie niepewność. Bohater znalazł się praktycznie w sytuacji bez wyjścia – nie potrafi żyć tak jak wcześniej i zarazem nie umie odnaleźć się w nowej rzeczywistości, poradzić sobie z trudnymi wydarzeniami, przez co niemal w każdym człowieku widzi Polaka, który został zastrzelony przez Gestapo podczas wojny.

Te dwie postaci są bardzo charyzmatyczne, przez co nie potrafią odnaleźć jednej wspólnej drogi, na której mogliby oprzeć dalszą część swojej relacji matka-syn. Wydarzenia wojenne spowodowały, że ta silna więź nie została zerwana, ale oboje zaczęli dostrzegać, że żyją w różnych światach, przez co dawne życie staje się dalekim wspomnieniem. Wielki kompozytor stał się jednym z wielu – tu wydaje się być drugi punkt niezgody między bohaterami, lecz w tym przypadku warto wspomnieć jeszcze o trzecim bohaterze – Wilkoszu, a więc Polaku goszczącym w domu.

Kreacja Wilkosza, granego przez Marka Kępińskiego, stwarza momentami wątpliwości, kim tak naprawdę jest ta postać. Nie jest to bohater tak charyzmatyczny jak Matka i Marco przez co trudno zwłaszcza na początku zrozumieć jego postawę i zamiary. Dopiero podczas rozmowy z Matką można poznać tę postać. Jest to osoba, która nie ma na celu wzbudzenia wyrzutów sumienia u Marco, lecz ma ona zadawać pytania, przede wszystkim jedno – czy wielki artysta może więcej, czy może być inaczej sądzony niż inni ludzie? Jego odpowiedź brzmi „nie". I pod tym względem nie zgadza się z Matką. Gdzieś pośrodku, ale jednak ze wzrokiem skierowany w deklarację Wilkosza stoi Marco – zakłopotany, zagubiony, niepewny tego kim jest. To znów jest problem, którego źródła należy szukać w tym, w jakim świecie, domu żył Marco.

Były to ruiny dawnej starożytnej świątyni – mury stały się odgrodzeniem od świata, a nie ochroną. Jak powiedział Marco – „Przerażają mnie ruiny, które są zmorą mojego życia". Z jednej strony można to rozumieć dosłownie, jakoby ruiny, dom nie pozwalały mu żyć w prawdziwym, niełatwym świecie, ale z drugiej strony ruinami może być też jego świat. Po wyjeździe, po wojnie dawny świat, ten wykreowany stał się ruinami – zatem świątynia starożytna byłaby dawnym życiem, wyidealizowanym światem, a ruiny to próba stworzenia czegoś, co nie jest możliwe w tej sytuacji – prawdziwego domu, w którym domownicy wzajemnie się rozumieją i są szczerzy ze sobą oraz spokojnego życia po traumie.

Szczerość jest ostatnią kwestią, na którą chciałabym zwrócić uwagę. Wilkosz jest tutaj tą postacią, która stoi po stronie prawdy, nawet jeśli ona jest trudna, bo to Matka mówi „lepsze jest kłamstwo, które przywraca do życia, niż prawda, która zabija". Te słowa ostatecznie pokazują, że Matka jest gotowa kłamać, oszukiwać, tworzyć iluzję i złudną rzeczywistość, byleby tylko jej syn mógł w spokoju żyć i tworzyć. Tworzyć muzykę, która skupia na sobie uwagę, tak jak chociażby wtedy kiedy światło skierowane jest tylko na Marco wykonującego „Elegię za poległymi na wojnie".

Scenografia spektaklu nie jest skomplikowana, wprost odnosi się do fabuły. Na scenie mamy zainscenizowany dom, pomieszczenie ze starożytnymi elementami, filarami, a za oknem, w oddali majaczy morze. Tym samym można odnieść wrażenie, że ten prawdziwy świat, jest właśnie za oknem, a nawet poza zasięgiem wzroku. W tym przypadku scenografia jest dość minimalistyczna, ponieważ uwaga widzów ma być skupiona na głównych bohaterach, kreacji postaci, ich relacji.

Upadek kamiennego domu to spektakl, który zadaje pytania i na część z nich odpowiada, ale nie są to odpowiedzi narzucone, widzowie na podstawie kreacji Matki czy też Marco sami mogą wybrać jedną z tych postaw bądź stworzyć własną na podstawie przekonań bohaterów. Każde ich działanie ma podstawę w niełatwej przeszłości i w jakimś stopniu jest podporządkowane emocjom i uczuciom – swoim bądź najbliższej osoby. Scenografia, niewielka ilość aktorów sprawiają, że cała uwaga jest skupiona na Matce i Marco, którzy próbują odnaleźć swoje miejsce w diametralnie innej sytuacji od tej, do której przywykli żyć przez wiele lat.



Paulina Feliksik
Dziennik Teatralny Tarnów
19 listopada 2020
Portrety
Kazimierz Braun