Wyrazić niewyrażalne

Zaletą lalki jest przede wszystkim to, że można ją wpisać w podwójny kontekst semantyczny. Uosabia ona bowiem nie tylko konkretną, zindywidualizowaną postać, ale i człowieka w ogóle, jest nośnikiem ogólnoludzkich prawd i wartości. W spektaklu „W środku słońca gromadzi się popiół" w reżyserii Agaty Kucińskiej na podstawie dramatu Artura Pałygi, teatr lalek próbuje wyrazić niewyrażalne: opowiedzieć o ludzkim cierpieniu.

Jakimi słowami opisać ból, chorobę, stratę? Spektakl daje wyraz bezradności człowieka wobec doświadczeń, które go przerastają, które każą mu szukać sensu w wyższym porządku świata, w duchowości, religii. Główną bohaterką przedstawienia jest Lucy, mieszkanka blokowiska, która ginie w pożarze. Zawieszona między życiem a śmiercią, prowadzona jest przez tajemnicze postaci, Płomyka i Iskierkę, którzy prowokują pytania o istotę życia i sens cierpienia.

Sama kompozycja sceny pozwala wyróżnić trzy plany znaczeniowe. W planie pierwszym widzimy miniaturowe osiedle bloków, otoczonych przez samochodziki-zabawki i złowieszcze wozy strażackie. Na platformie powyżej toczą się rozmowy Lucy i jej towarzyszy (uosabiające trzy postaci lalki są łudząco podobne do animujących je aktorów: Agaty Kucińskiej, Anny Makowskiej-
Kowalczyk i Tomasza Maśląkowskiego). Po bokach, również na podwyższeniu, w planie aktorskim inscenizowane są sytuacje dopełniające i komentujące historię Lucy (jak rozmowa jej córki z psychologiem, spotkanie chorej na raka kobiety z bezdusznymi dziennikarzami czy epizod o sparaliżowanym chłopcu i jego rodzicach).

Tłem i uzupełnieniem rozgrywającej się w kilku planach akcji są tworzone na żywo motywy muzyczne i rozmaite odgłosy. Spektakl rozpoczyna się od niepokojącego dźwięku trzaskającego ognia (prosty efekt głębokiego oddechu połączonego z szelestem plastikowego opakowania i łamaniem ryżowych wafli tworzy przerażający odgłos szalejącego pożaru). Gra świateł i barw, przede wszystkim ognistej czerwieni i żółci, potęguje nieustanny nastrój zagrożenia.

Połączenie gry aktorskiej z lalkową animacją pozwoliło na zwielokrotnienie poziomów znaczeń i multiplikację postaci. Córka Lucy, przytulając do siebie lalkę matki, staje się matką i córką równocześnie: ich osobiste historie spajają się w jedną całość. Sceny najbardziej dramatyczne (choć czy cierpienie można stopniować?) rozgrywają się jednak w planie aktorskim. Pozorny optymizm chorej na raka kobiety (wspaniała Anna Makowska-Kowalczyk) walczy z powtarzanym gorączkowo zdaniem: „czy może mi pan pomóc". Ojciec sparaliżowanego chłopca (Tomasz Maśląkowski) rozpaczliwie poszukuje sposobów komunikacji z synem, by w końcu posłużyć się płytą gramofonową niby talerzykiem podczas seansu spirytystycznego. Scena, w której z chorobliwym podekscytowaniem skanduje, co „usłyszał" od syna, jest autentycznie wstrząsająca.

Wielość motywów i wielopłaszczyznowość kompozycji spektaklu służy wyrażeniu bolesnej prawdy o ludzkiej bezradności wobec cierpienia. Niewystarczalność słów, niemożliwość nazwania emocji, symbolizuje scena rozmowy Płomyka i Iskierki o rosnącym na podwórku drzewie. Skoro język staje się martwy wobec drobnych spraw codzienności, odpowiedzią na ból jest tylko przekleństwo lub modlitwa. Przedstawienie ukazuje zarówno potrzebę duchowości w obliczu osobistego dramatu (wiara pani psycholog, kabała kobiety chorej na raka), jak i skrajne zwątpienie i niewiarę (córka Lucy, zapytana o to, czy tak różnorodny świat mógłby wziąć się znikąd, odpowiada: „tak, wierzę w znikąd").

Postaci cierpią, boją się cierpienia i przed nim uciekają. Starają się usprawiedliwiać swoją niemoc (jak strażak który nie zdołał uratować Lucy). Ich zagubieniu i marności przygląda się słońce (Radosław Kasiukiewicz): widz i komentator zdarzeń, quasi-demiurg liczący przemijające godziny, lecz nie ingerujący w przebieg akcji.

Spektakl jest doskonale skomponowany, łączy w spójną całość wiele drobnych epizodów i dialogów, z których każdy jest oddzielnym wszechświatem. Rewelacyjne aktorstwo Kucińskiej, Makowskiej-Kowalczyk i Maśląkowskiego uwiarygodnia postaci, uprawomocnia ich historie. Klimat przedstawienia buduje grana na żywo muzyka Sambora Dudzińskiego.

Dzięki połączeniu kilku planów akcji i różnych konwencji teatralnych, spektakl jest widowiskiem mocno poruszającym, wstrząsającym. Uświadamia nam bowiem, że – jak w tekście śpiewanego w jednej ze scen wiersza Stachury - „rozdzierający jak tygrysa pazur antylopy plecy jest smutek człowieczy (...) nie brookliński most, ale przemienić w jasny nowy dzień najsmutniejszą noc, to jest dopiero coś".



Karolina Augustyniak
Dziennik Teatralny Wrocław
13 lutego 2015