Wyspiański w Belfaście?

Z okazji 110. urodzin Teatru Śląskiego przez cały miniony weekend na deskach dużej sceny można było oglądać „Wesele" w reżyserii Radosława Rychcika. Reżyser podszedł do dramatu Wyspiańskiego w sposób dość niekonwencjonalny. Oczywiście, niesie to ze sobą pewne ryzyko. Widzowie bywają wybredni i nie wszystkim może odpowiadać wychodzenie poza pewne ramy w tak dużym stopniu, jak zrobił to Rychcik. Lecz czym byłby teatr, gdyby ograniczały go jakiekolwiek szablony?

Radosław Rychcik swoim spektaklem przenosi nas do lat 70. ubiegłego wieku, do speluny w centrum Belfastu, w sam środek „Kłopotów", wojny domowej w Irlandii Północnej, która pochłonęła już tysięczną ofiarę. W tej odsłonie Wesela nie zobaczymy zderzenia dwóch warstw społecznych: chłopów i szlachty. Zamiast tego, będziemy świadkami sporu katolickich republikanów i protestanckich lojalistów. Ci pierwsi, chcą odłączenia Irlandii Północnej od Korony Brytyjskiej, bądź przyznania jej autonomii, natomiast ci drudzy, wręcz przeciwnie, uważają że ich ojczyzna powinna pozostać integralną częścią Zjednoczonego Królestwa. Wzajemna niechęć między tymi dwoma ugrupowaniami widoczna jest po dziś dzień, a najmniejsza iskra może wzniecić płomień przeszłości.

Para młoda, zupełnie jak w szekspirowskim ujęciu romansu, wychodzi na przekór poglądom swoich rodzin i stawia uczucie, które ich łączy, ponad przekonania i ideały swoich rodów. Rodzina Panny Młodej – skrajni Republikanie, wszyscy należą do Irish Republican Army, organizacji terrorystycznej działającej na rzecz niepodległości Irlandii Północnej. Natomiast Pan Młody i jego krewni symbolizują Lojalistów. Ci z kolei są członkami UVF – Ulster Volunteer Force, które jest ugrupowaniem powstałym w opozycji do IRA. Tak samo jak w oryginalnym dramacie Wyspiańskiego, sposób wypowiadania się bohaterów miał znaczenie, bo odróżniał od siebie dwie strony konfliktu. Katolicy posługiwali się gwarą, z kolei Protestanci poprawną polszczyzną. Co ciekawe, miało to odzwierciedlenie w rzeczywistości, gdyż różnice w języku stosowanym przez te ugrupowania istniały naprawdę, trzeba było uważać na to, co się mówi, jak się mówi, i gdzie się mówi. W dodatku tak mała różnica podkreślała fakt, że poza ideami i językiem tych ludzi nic więcej nie różniło, w dalszym ciągu płynęła w nich ta sama krew.

Reżyser funkcję narratora powierzył prezenterowi radiowemu. Jest to oryginalny i ciekawy pomysł. Prezenter opowiadał o „Kłopotach" i zakwalifikowaniu się drużyny reprezentacji piłkarskiej Irlandii Północnej na Euro 2016. Co prawda, były one trochę przydługie ale świetnie ilustrowały napięcie między stronami konfliktu i podsuwały pewną myśl, że nawet tak błahe na pierwszy rzut oka wydarzenie, jak kwalifikacja reprezentacji na Mistrzostwa Europy mogła sprawić, że różnice się zacierały i obywatele Irlandii Północnej mogli znowu być jednością.

Zaletą tego spektaklu były zastosowane wstawki muzyczne i taneczne, które przywracały spektaklowi tempo, utracone przy scenach z narratorem. Żywe i pozytywne, podkreślały stan względnego spokoju, panujący między zwaśnionymi rodzinami. Zarówno podkłady muzyczne, jak i układy taneczne świetnie realizowały te funkcje.

Innym, bardzo mocnym plusem była kompozycja sceny. Tutaj Rychcik dał pole do popisu swojej wyobraźni. Z prawej strony sceny bar, przy którym zawsze ktoś siedział i popijał irlandzką whisky bądź piwo, z lewej uliczna latarnia, miejsce spotkań „przy fajce". Nieco z tyłu znajdowały się obleśne, brudne ubikacje, a na samym tyle sceny, idealnie wkomponowana w całość, ponura uliczka z ceglanym murem i naścienną latarnią, gdzie raczej nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby się zapuszczać nawet w samo południe.

Znakomite kostiumy, za które odpowiedzialna jest Anna Maria Kaczmarska. Stroje z lat 70, szafa grająca, co ciekawe autentyczna, tętniący życiem bar, tajemnicza i mroczna tylna uliczka, latarnia żywcem wyrwana z ulicy i niesmacznie brudne toalety, tak typowe dla takiego miejsca jak speluna. Brawa dla scenografki, gdyż to dzięki niej klimat spektaklu był na tyle wyraźny, że zapach Belfastu można było niemalże czuć na widowni.

Radosław Rychcik, choć poprzeczkę postawił sobie wysoko, stanął na wysokości zadania i ją przeskoczył. Od katowickiego „Wesela" bije powiew pewnej świeżości, i nie jest to kolejne, oklepane ujęcie polskiej klasyki. Reżyser udowodnił, że sposobów na interpretacje jednego tekstu jest wiele, w dodatku zaskoczył widzów swoją wizją, bo kto by się odważył osadzać Wyspiańskiego w Belfaście w drugiej połowie XX wieku? A jak widać, jest to możliwe. Co więcej, dobrze się to ogląda.



Jan Gruca
Forum Młodych Krytyków DT
8 listopada 2017
Spektakle
Wesele