Wywiad z kuratorem festiwalu Sopot Non-Fiction

Czekam na teatr, w którym wywrotowa treść spotka się z popularną formą.

Z kuratorem festiwalu Sopot Non-Fiction Romanem Pawłowskim rozmawia Piotr Wyszomirski.

Piotr Wyszomirski: Pomorze Kultury: Mam problem z definicją teatru dokumentalnego,  przyznam szczerze, że trudno mi go dokładnie pozycjonować. Jakie miejsce zajmuje w stosunku do takich pojęć jak np. dokument kreatywny w filmie. Jak dzisiaj pan by go definiował i pozycjonował?

Roman Pawłowski: Teatr dokumentalny to taki, który opiera się na dokumencie, przy czym przez słowo dokument rozumiem materiały archiwalne, historyczne, ale też wywiady z autentycznymi bohaterami, materiały z mediów, reportaże, listy prywatne, wszystko, co jest dokumentem aktywności ludzkiej w jakiejkolwiek formie i co może posłużyć do zbudowania scenariusza widowiska teatralnego. Teatr dokumentalny ma bardzo wiele odmian i wśród nich są zarówno te, które bardzo ściśle trzymają się faktów i w radykalny, ortodoksyjny sposób podchodzą do materiału archiwalnego (jest to przede wszystkim teatr verbatim, czyli metoda polegająca na dosłownym cytowaniu wywiadów, wypowiedzi nagranych wcześniej z bohaterami historii), jak i sztuka inspirowana faktami. W tym sensie dokumentalne jest „Wesele" Stanisława Wyspiańskiego, czy „Dziady" Adama Mickiewicza, ponieważ w tych dwóch utworach bohaterowie występują nawet pod własnymi nazwiskami. Wyspiański dopiero po premierze w krakowskim teatrze, pod wpływem protestów bohaterów, którzy nie życzyli sobie być sportretowanymi w sztuce, zmienił nazwiska na imiona, funkcje, czy na stopnie pokrewieństwa. Paleta możliwości w teatrze dokumentalnym jest bardzo szeroka i myślę, że na warsztatach Sopot Non-Fiction też mamy do czynienia z różnymi przejawami teatru dokumentalnego, od cytowania jeden do jednego, przez różnego rodzaju wariacje, aż po dokument kreatywny, który uprawia np. Kuba Roszkowski. W zeszłym roku pokazał nam prezentację „non non-fiction", czyli polityczną fantazję na temat możliwej historii Europy po II wojnie światowej przegranej przez aliantów.

Czy teatr dokumentalny zawsze jest teatrem ubogim w środki formalne? Widzieliśmy „Nord- Ost" w reżyserii jednego z kuratorów, Adama Nalepy i „Niewiernych" krakowskiego Teatru Łaźnia Nowa w reżyserii Piotra Ratajczaka. Tutaj, jeżeli chodzi o polifoniczność teatrów, nie można powiedzieć, że mieliśmy do czynienia, użyję młodzieżowego określenia, z wypasem. To rzeczy wręcz ascetyczne...

Tak. W dużej mierze widowiska dokumentalne są minimalistyczne, a to dlatego, że autentyzm deklaracji nie lubi konwencji. Konwencja teatralna jest przeciwstawna do idei teatru dokumentalnego, który próbuje odrzeć życie z domieszki fantazji i spróbować je pokazać takie, jakim jest. Oczywiście nie jest to nigdy transmisja jeden do jednego, bo zawsze jest wybór materiału, jego redakcja, ale mimo wszystko twórcy dokumentalnego teatru nie stosują dużych scenografii, nie próbują zafascynować widza obrazem, liczy się głównie słowo i aktor.  No i oczywiście dramaturgia, ale są od tego oczywiście wyjątki. Widziałem przedstawienia, zwłaszcza brytyjskie, o ogromnie rozbudowanej scenografii, inscenizowane z dużym rozmachem. Należał do nich spektakl szkockiego teatru narodowego zatytułowany „Black Watch", przedstawiający historię jednego ze szkockich regimentów, bardzo istotnego dla tożsamości narodowej Szkotów, a powstałego chyba w XVII wieku, który kontynuował tradycję i istniał jeszcze do lat dwutysięcznych. To była ogromna inscenizacja, w której widzieliśmy sceny batalistyczne, sceny z udziałem żołnierzy w pełnym rynsztunku.

Trochę rekonstrukcja? W Polsce mamy do czynienia z pewnym fenomenem rekonstrukcji historycznych. To blisko teatru plenerowego i non fiction.

Rzeczywiście teatr dokumentalny odsłania kulisy, pokazuje kuchnię teatru, no bo jeśli opowiadamy prawdziwe historie, to nie możemy udawać, że jesteśmy gdzieś indziej, niż w teatrze. Nie możemy wytwarzać złudzenia, że jesteśmy w mieszkaniu prywatnym, czy gdzieś na ulicy. Raczej zauważyłem projekty idące w przeciwną stronę, tzn. przenoszące akcje ze sceny teatralnej do naturalnych wnętrz. Takie projekty realizował Teatr Wybrzeże i Paweł Demirski w ramach Szybkiego Teatru Miejskiego  zrealizował spektakl „Padnij", oparty na historiach polskich żołnierzy służących w Iraku, grany był w mieszkaniu prywatnym. Ta tęsknota za prawdą prowadzi do rezygnacji z różnych środków teatralnych, ale to nie znaczy, że te przedstawienia są nieatrakcyjne, źle grane. One mają w sobie potencjał teatralny, tylko nie są aż tak widowiskowe, jak wystawienia klasyki.

Jak to wygląda historycznie, bo chyba mamy do czynienia z renesansem popularności gatunku. Pamiętam dobrze czasy Sceny Faktu w Teatrze TV. Z jednej strony były takie hity  jak „Epilog norymberski", w którym grała cała czołówka polskiego aktorstwa, a z drugiej strony mieliśmy dzieła enfant terrible polskiego teatru i filmu, Grzegorza Królikiewicza, który doprowadził tę scenę do swoistego rodzaju mistrzostwa. Później to zniknęło. Dlaczego była taka, wieloletnia przerwa i dlaczego ten gatunek powoli wraca?

Teatr dokumentu w Polsce ma w ogóle długa historię. Pierwsze tego rodzaju przedstawienia powstawały w latach trzydziestych. Były inspirowane eksperymentami Erwina Piscatora, niemieckiego inscenizatora. Mam tu przede wszystkim na myśli spektakl Leona Schillera, który powstał na zamówienie Wystawy Krajowej w Poznaniu i miał pokazywać osiągnięcia polskiej gospodarki, tymczasem okazał się wielkim oskarżeniem. To był początek kryzysu w Polsce i Leon Schiller, razem z Aleksandrem Watem, autorem scenariusza, podważył propagandową wizję, którą chcieli pokazać organizatorzy wystawy. Teatr faktu miał kontynuację po wojnie. Świetnym przykładem jest tu  „Epilog norymberski", ale problem z nim polegał na ograniczeniach cenzuralnych. Ten teatr nigdy nie mógł powiedzieć więcej, niż można było powiedzieć, zwłaszcza w telewizji, wówczas poddanej cenzurze. Po drugie używany był w celach propagandowych. Duża część tych widowisk dotyczyła II wojny światowej, roli polskich sił zbrojnych, ale też Związku Radzieckiego w zwycięstwie nad hitleryzmem. Pokazywano tam różne historie, bohaterstwo polskiego i radzieckiego żołnierza, ich sojusz broni itd.

Wydaje mi się że dzisiejsze odrodzenie teatru dokumentalnego ma związek z rozwojem technologii. Nigdy wcześniej tak łatwe nie było zarejestrowanie obrazu, dźwięku, nagranie wywiadu, przekazanie go na odległość, obróbka. Po drugie, jednym z powodów, dla których sięgamy po fakty, jest nieufność wobec mediów z jednej strony i fikcji teatru z drugiej strony. Mamy coraz większe wrażenie, że media nie pokazują nam prawdy, sprzedają nam pewną wizję, która jest coraz bardziej zbliża się do pojęcia „infotainments", czyli informacji rozrywkowej, coraz mniej ma wspólnego z rzeczywistą analizą faktów. Jest coraz mniej czasu na dokumentację, na wejście głębiej w historię. Teatr daję szansę, żeby można było lepiej zrozumieć motywacje bohaterów różnych zdarzeń, wejść głębiej w prywatność, pokazać ich wewnętrzne życie. Na to dziennikarz nie ma już dzisiaj czasu.
Po drugie teatr dokumentalny bierze się z nieufności wobec konwencji teatralnych. Te konwencje zostały już oczywiście  wielokrotnie zaatakowane, począwszy od eksperymentów teatru otwartego, czy teatr brutalistów, który agresywnie atakował widza i zmuszał go do głębszych emocji. Widzę teraz w tym potrzebę powrotu do źródeł. W końcu za każdą kreacją kryje się własne doświadczenie. Dla twórców teatralnych teatr dokumentalny jest bardzo ważną metodą, bo otwiera ich głowy na to, co jest dookoła. Mówią mi to wszyscy uczestnicy naszego warsztatu. Praca w teatrze polega na zamknięciu się z grupą aktorów w świecie spektaklu, w świecie wyobraźni, na izolacji. Tutaj otwieramy głowy na to, co jest na zewnątrz teatru, bardziej staramy się uwrażliwić na społeczny czy polityczny aspekt życia. Mam nadzieję, ze to wpłynie również na ich pracę z materiałem fikcyjnym, bo również w nich można odnajdywać ślady rzeczywistości.

Jest pan kuratorem Sopot Non-Fiction. Jak się ma druga rezydencja do teatru dokumentalnego  w Polsce?

Mamy ambicję i cichą nadzieję, że Sopot Non-Fiction stanie się platformą dla wszystkich twórców pragnących eksperymentować czy szukać inspiracji w materiałach dokumentalnych, w faktach. I to już zaczyna się dziać – projekty zainicjowane w zeszłorocznej rezydencji znalazły swoją kontynuację: „Niewierni" Piotra Ratajczaka mieli premierę w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie, Wojtek Klemm w Teatrze Polskiego Radia zrobił słuchowisko pt. „Rodziny, których nie ma" według tekstu Michała Pabiana. Wiadomo już, że co najmniej dwa projekty zaprezentowane podczas tegorocznej rezydencji będą miały zapewnioną realizację. Są to „Strach i nędza III Rzeczypospolitej" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy i „Gorączka czerwcowej nocy" Teatrze Nowym w Poznaniu. To rzecz o poznańskim czerwcu '56. Nie chcemy narzucać artystom konkretnego kierunku, to jest otwarta rezydencja, twórcy przynoszą swoje pomysły i swoje metody pracy. Chcemy, żeby to była platforma do eksperymentowania i  wymiany doświadczeń.

Czy możemy mieć nadzieję, że teatr dokumentalny stanie się zaangażowanym, mądrym teatrem społecznym? W Polsce nigdy się nie wykształtował teatr guerilla. A myślę, że czasy są takie, że jest przeciwko czemu protestować w sposób gwałtowny.

Teatr guerilla. To bardzo ciekawa kwestia... Czy w Polsce pojawi się teatr gniewu? To jest pytanie o miejsce teatru w życiu społecznym. Staram się od wielu lat pokazywać ten aspekt teatru, chociaż wiem, że w Polsce życie teatralne jest zinstytucjonalizowane. Twórcy trudno jest uprawiać partyzantkę, jeśli się realizuje produkcje teatralne za pieniądze publiczne, aczkolwiek aspekt wywrotowy jest bardzo silnie u nas obecny, zwłaszcza w twórczości Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki.

W wywiadzie dla Krytyki Politycznej powiedział pan, że po okresie gdańskim Paweł Demirski zaczął pisać bulwarówki polityczne...

Trzeba pamiętać o tym, że wywrotowość nie wyklucza popularnej formy. Wywrotowy był teatr Dario Fo, włoskiego dramatopisarza Noblisty, ale jego wywrotowość polegała na połączeniu lewicowej treści z popularną formą, która brała swoje początki z komedii dell'arte, z farsy, z komicznego monologu. Takie było „Misterium buffo", jego najgłośniejsza sztuka i zarazem monodram. Demirski ze Strzępką uprawiają coś podobnego, lecz używając formuły popularnej bulwarowej sztuki nie boją się grubych żartów, nawiązują do poetyki serialu telewizyjnego i soap opery, ale jednocześnie szpikują tę formułę bardzo poważną, wywrotową treścią, która w gruncie rzeczy podważa tę popularną formę. Dlatego jeśli w Polsce narodzi się jakikolwiek partyzancki teatr, myślę że to będzie teatr popularny.

Czyli Living Theatre w Polsce nie ma szans?

Jeśli teatr ma wywoływać rewolucję, musi docierać do mas, a nie sądzę by duża część społeczeństwa była zainteresowana awangardowym językiem. Myślę, że ten teatr może mieć siłę wtedy, gdy wywrotowa treść spotyka się z popularną formą. Na taki teatr czekam.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

Roman Pawłowski
– Krytyk, publicysta, redaktor, dziennikarz.
– Urodził się w 1965 roku.
– Absolwent teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie (1990). Współtwórca Szkoły Laboratorium Dramatu w Warszawie i wykładowca w tej placówce (1994–2007).
– Recenzent teatralny „Gazety Wyborczej". Głównym obszarem jego zainteresowań jest współczesna dramaturgia. Opublikował ponad 2000 recenzji i artykułów poświęconych teatrowi w Polsce i na świecie.
– Zredagował i wydał dwie antologie nowych sztuk polskich – Pokolenie porno i inne niesmaczne utwory teatralne (2003) i Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski (2006). Jest także autorem anglojęzycznego leksykonu New Polish Drama (2008).

 



Piotr Wyszomirski
Pomorze Kultury
3 września 2013
Portrety
Roman Pawłowski