Wyzwanie na pojedynek

Każda zbrodnia ma swoją karę. Każda podjęta w życiu decyzja ma swoje konsekwencje. Świat bez zasad nie istnieje, jest złudzeniem, a życie w gorączkowej ułudzie to oznaka utraty kontaktu z rzeczywistością, ze światem, odejście od własnego człowieczeństwa. Choć to bolesne, musimy przyznawać się do popełnianych grzechów. Sumienie jest sędzią, który nie zna litości. Nie ma innej drogi - spektakl Stanisława Brejdyganta w Teatrze Małym w Manufakturze nie pozostawia co do tego wątpliwości.

Najsłynniejsza powieść Dostojewskiego ma to do siebie, że jest literaturą doskonałą, kopalnią, z której czerpać można wiedzę na temat psychiki człowieka - niekoniecznie będącego jednostką chorą i wynaturzoną. Badanie granic wolności oraz uporczywe dążenie do uzyskania odpowiedzi na pytania, które nie dają spokoju, mogą doprowadzić zdrowego, inteligentnego człowieka o analitycznym umyśle do szaleństwa. Jednak najbardziej przerażający w powieści Dostojewskiego jest fakt, że rozumowaniu Raskolnikowa trudno odmówić logiki - nauka analizująca źródła poznania, która w powszechnym przekonaniu ma nas chronić przed popełnieniem błędu, zawodzi.  

Długi, prostokątny podest dzieli scenę na dwie przestrzenie. Jedną z nich jest skromnie wyposażone biuro Porfirego (Stanisław Brejdygant), drugą natomiast pokój Raskolnikowa (Adam Łoniewski). To między tymi postaciami toczyć się będzie gra, w której stawką jest uratowanie młodego człowieka przed samozniszczeniem, całkowitą dezintegracją osobowości. Z pozoru sędzia śledczy jest wrogiem mordercy, oskarżycielem i katem, jednak w rzeczywistości mężczyzna walczy o jego ocalenie. Największym wrogiem Raskolnikowa jest bowiem on sam. Ambicja, która doprowadziła go do zbrodni, nie pomaga w przeprowadzeniu rewizji własnego postępowania.  

Scenografia jest bardzo skromna, symboliczna, biuro śledczego to dwa krzesła i stolik, przy którym toczy się zacięta walka na słowa, natomiast pokój Raskolnikowa tworzy jedynie drewniana ława. Kolorystycznie scenę zdominowała czerń, która jest odniesieniem do stanu umysłu mordercy, cały spektakl natomiast zbudowany został z dwóch rodzajów scen odpowiadających dwóm przestrzeniom - w pokoju Porfirego toczą się trudne, filozoficzne dysputy dotyczące zagadnień moralnych, natomiast mieszkanie Raskolnikowa jest miejscem, gdzie bohater w odosobnieniu analizuje swoje postępowanie oraz stara się znaleźć wyjście z sytuacji. Lecz jedno z najciekawszych rozwiązań inscenizacyjnych mamy okazję oglądać pomiędzy scenami, kiedy na podłużnym podeście biegnącym przez całą szerokość sceny pojawia się Sonia (Maria Gudejko). Dziewczyna śpiewa songi będące komentarzem do wydarzeń, pełniąc tym samym rolę chóru z teatru antycznego. Widzimy młodą kobietę w długiej czarnej sukni (właściwie jest to rodzaj długiej koszuli), która patrzy w przestrzeń, zupełnie, jakby czytała karty przeznaczenia i wyśpiewuje słowa, które brzmią jak przepowiednie. To jedna z najmocniejszych stron przedstawienia.  

W spektaklu zdecydowanie rządzi słowo. Pozostałe środki wyrazu okrojone zostały do niezbędnego minimum, co w połączeniu z faktem, iż na scenie widzimy jedynie trójkę aktorów, decyduje o kameralności przedstawienia. Jest to spektakl dla osób, które w teatrze poszukują skupienia, chcą zagłębić się w rozmyślania, szukają odpowiedzi, ale gotowe są także na stawianie sobie nowych pytań. Autorefleksja wymaga odwagi, bywa bolesna. To wybór trudniejszej drogi, na którą stać niewielu. To wyzwanie na pojedynek, w którym stawką jest poznanie prawdy o nas samych.



Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
19 października 2009