Z aktorskiego klanu
Vanessa Redgrave: 30 stycznia skończy 71 lat. Jest znakomitą aktorką. I kobietą z charakterem. „Aktorstwo to nieobojętność” — mówi i żyje nieobojętnieVanessa Redgrave wierzy, że teatr, taniec i muzyka naprawdę przyczyniają się do rozwoju cywilizacji i człowieka. Że ciągle są we współczesnym świecie ważne. — Wiem na pewno, że tak jest — powiedziała mi kiedyś w wywiadzie. — W 1994 r. odbyłam niezwykłą podróż do Sarajewa. Pojechałam tam, żeby pokonać własny strach. I z czystej, ludzkiej solidarności. Chciałam się przekonać, czy mogę coś dla tych ludzi zrobić. A oni zrobili dla mnie więcej niż ja dla nich. Utwierdzili mnie w przekonaniu, że dobrze w życiu wybrałam. Pracowałam z bośniackimi aktorami, którzy grali w oblężonym mieście. Grali, bo tym ludziom nieszczęśliwym, bezdomnym, sponiewieranym przez wojnę sztuka była potrzebna tak samo jak woda i elektryczność. Ona niosła im poczucie wolności. To było dla mnie naprawdę niezwykłe przeżycie. Redgrave należy do znanego brytyjskiego klanu aktorskiego. To córka aktorskiej pary sir Michaela Redgrave’a i Rachel Kempson, siostra Lynn Redgrave i Corina Redgrave’a, wreszcie matka Natashy Richardson i Joely Richardson. — U nas zawsze żyło się sztuką — mówi. — Ja, brat i siostra nasiąkaliśmy pewną wrażliwością i otwartością na ludzi, jaką wymusza ten zawód. Uczyliśmy się tolerancji i nieobojętności. Potem tak samo starałam się wychowywać własne dzieci. Ojciec odradzał jej studia w szkole teatralnej, widział ją raczej w balecie albo w musicalach, bo nie tylko tańczyła, ale od dziecka brała także lekcje śpiewu. — A ja chciałam jak on występować w sztukach Szekspira — opowiada aktorka. — A poza tym jako coś najbardziej ekscytującego odczuwaliśmy to, że mogliśmy razem pracować. Ja na przykład czuję się znakomicie na scenie z moim rodzeństwem, z wielką przyjemnością grałam też z moimi córkami. W tej pracy ludzie bardzo wiele się o sobie dowiadują, w drobnych scenicznych gestach odkrywają duszę. Studiowała w londyńskiej Central School of Speech and Drama w Londynie. Jako 20-latka zadebiutowała na scenie, a rok później, w 1958 r. — na ekranie. W latach 60. należała do Royal Shakespeare Company. Wiele znaczących kreacji stworzyła w filmach, m.in. w „Powiększeniu”, „Morgan — przypadek do leczenia”, „Szarży lekkiej brygady”, „Diabłach”, „Isadorze”, „Marii, królowej Szkocji”, „Julii”, „Bostończykach”, „Morderstwie w Orient Expressie”, „Powrocie do Howards End”, „Małej Odessie”, „Mission: Impossible”, „Craddle Will Rock”. — Miałam szczęście, bo udało mi się w kinie pracować ze wspaniałymi ludźmi, takimi jak mój mąż Tony Richardson, jak Michelangelo Antonioni, Fred Zinneman czy John Schlesinger — twierdzi. Ma sześć nominacji do Oscara, w 1978 roku zdobyła tę statuetkę za rolę w „Julii”. Jest jedną z czterech aktorek, które dwukrotnie uhonorowano nagrodą aktorską w Cannes. W życiu prywatnym Redgrave przez długi czas była żoną reżysera Tony’ego Richardsona (ma z nim dwie córki). Gdy wdał się w głośny romans z Jeanne Moreau, rozwiodła się z nim i związała z aktorem Franco Nero, któremu urodziła syna. Zawsze była osobą niezależną myślowo. Oderwała się od swego mieszczańskiego wychowania i odbiła mocno na lewo. W jej życiu sztuka przeplatała się z polityką. Był nawet czas, gdy dla polityki ryzykowała aktorstwo. Na początku lat 70. nie dostała wizy do Stanów, bo protestowała przeciwko wojnie wietnamskiej i popierała Fidela Castro. W 1978 r., odbierając Oscara, wywołała skandal, atakując politykę Izraela wobec Libanu. - Nie uważam, żebym mieszała się do polityki — twierdzi. — Po prostu żyłam. Myślałam. Stawałam po stronie tych, którzy wydawali mi się krzywdzeni. Występowałam przeciwko niesprawiedliwości. W swoim domu zrozumiałam, że aktorstwo to nie jest czysta technika. Aktorstwo to nieobojętność na to, co dokoła.
Barbara Hollender
Rzeczpospolita
28 stycznia 2008