Z dala od piekła

Rok 1949 był dla naszej Ojczyzny dramatyczny. Pod egidą "prezydenta" Bolesława Bieruta, agenta NKWD, trwał proces sowietyzacji Polski z masowymi aresztowaniami i krwawymi represjami na polskich patriotach. Na początku tego właśnie roku podczas przesłuchań w bestialski sposób zamordowano jednego z bohaterów Powstania Warszawskiego Jana Rodowicza "Anodę". Terror, prześladowania, propaganda komunistyczna, proklamowanie przez słynny szczeciński Zjazd Literatów socrealizmu jako głównej metody i estetyki twórczej itd., itd.

Niełatwo było uciec z tego piekła. Właśnie w tym okresie toczy się akcja "Opowiadania brazylijskiego" Jarosława Iwaszkiewicza w adaptacji i reżyserii Marcina Hycnara w Teatrze Narodowym. Ale ani jednym akcentem spektakl nie odnosi się do ówczesnej rzeczywistości w Polsce.

Jest rok 1949. W Brazylii żyje polska rodzina, małżeństwo Klary i Henryka Bohdanowiczów z córkami. Przybyli tu w latach dwudziestych ze względu na kontrakt ojca rodziny, Henryka (Tomasz Sapryk), inżyniera, budowniczego linii kolejowych w Ameryce Południowej. Teraz osiedli w Rio de Janeiro, wynajmują dom u brytyjskiego biznesmena Howarda (Jerzy Radziwiłowicz) i prowadzą towarzyski tryb życia. Egzotyczna przyroda, tropikalny klimat, emocje związane z dorastaniem córek, wizyty gości, polskich marynarzy ze statku "Popiel" kursującego na trasie z Gdyni do Rio de Janeiro, holenderskiego malarza (Oskar Hamerski) i rozmowy, właściwie o niczym ważnym - tak toczy się tu życie z dnia na dzień, z roku na rok. Czuje się w tym przedstawieniu klimat nostalgii, niezrealizowanych marzeń. Mimo towarzyskich spotkań, wieczorów spędzanych z gośćmi, zabaw, żartobliwych opowieści, nad wszystkim unosi się atmosfera dziwnego smutku. Zwykło się uważać, że w "Opowiadaniu brazylijskim" Iwaszkiewicz próbował umieścić klimat Czechowowski. Ja tego nie widzę. Ale reżyser przedstawienia najwyraźniej tak, bo w pewnym sensie starał się pójść tym tropem. Zbudował klimat podskórnie wyczuwalnego oczekiwania. Nie wiemy dokładnie na co. Może na kolejną zmianę mieszkania, może już na ustabilizowanie się wreszcie, a może na powrót do Ojczyzny?

Przedstawienie Marcina Hycnara jest świetnie rozwiązane inscenizacyjnie. Wstawki muzyczno-taneczne, zabawa w robienie przedstawienia, zabawne wprowadzenie na scenę psa i papugi dynamizują akcję i dodają dramaturgii całości. Czysta, komunikatywna w odbiorze reżyseria i dobrze poprowadzone role aktorskie wszystkich, a głównie Aleksandry Justy i Tomasza Sapryka. Funkcjonalna scenografia harmonizuje z myślą reżyserską.

Iwaszkiewicz napisał "Opowiadanie brazylijskie" w 1949 roku. Wiedzę o tropikach czerpał z własnych doświadczeń, wiele podróżował po świecie przed wojną. Ale też zaraz po wojnie. Jako jeden z nielicznych pisarzy na przełomie lat 40. i 50. mógł często wyjeżdżać na Zachód. Samo opowiedzenie się po stronie władzy komunistycznej, jak to zrobił Iwaszkiewicz, chyba nie wystarczało na uzyskanie paszportu. Pisarz wyjeżdżał służbowo, wszak po wojnie pełnił wiele wysokich funkcji, szefował ważnym w PRL-u organizacjom, nie tylko literackim, przez wiele kadencji był posłem na Sejm. Krótko mówiąc, dla władz komunistycznych stanowił wizytówkę uwiarygadniającą je.

Tak więc próżno byłoby doszukiwać się w jego "Opowiadaniu brazylijskim" potępienia polskiej rzeczywistości tłamszonej przez sowieckich NKWD-zistów. Natomiast oczekiwałabym od reżysera spektaklu czegoś w rodzaju choćby skromnego komentarza czy aluzji, czym powrót z Zachodu mógł grozić Polakom w okresie stalinowskim.



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik online
11 maja 2015