Z Fredrowskiego skarbca

Premierą "Fredraszek" Teatr Narodowy rozpoczął obchody 250-lecia istnienia polskiego stałego teatru. U Aleksandra Fredry miłość i życie rodzinne zajmują centralną pozycję i są ukierunkowane na pozytywny wzór życia. Mimo iż w swoich komediach pokazuje przecież rozmaite słabości bohaterów, to nigdy nie przekreśla człowieka, zawsze daje mu szansę naprawy.

A temat miłości młodych ujęty w zabawnych sytuacjach jest potraktowany komicznie, ale nie ośmieszająco. Granica między tym, co pozytywne i godne naśladowania, a tym, co negatywne i co należy potępić, jest u Fredry nadzwyczaj wyrazista. Wyrażenie zaś tego wszystkiego finezyjnym, a zarazem ciętym chwilami językiem poezji, z tą wspaniałą melodią Fredrowskiej średniówki nadającej przedstawieniom tempo akcji, to podstawowy budulec wyznaczający ruch i gest aktorom i oczywiście rytm całego spektaklu.

Postacie są wyraziste, każda ma swój własny rys charakterologiczny, temperament, osobowość, styl mówienia i bycia. Aby całe to bogactwo znajdujące się w komediach Fredry wydobyć, potrzeba reżysera, który nie będzie eksponował siebie, lecz zawierzy Fredrze.

Jan Englert doskonale o tym wie. Toteż większość wymienionych tu cech twórczości Fredry obrazują wyreżyserowane przez niego "Fredraszki". Englert jest zresztą wielkim admiratorem zarówno twórczości, jak i samej postaci Aleksandra Fredry. "Fredraszki" są wyrazem fascynacji reżysera twórczością Aleksandra Fredry i całkowitym zawierzeniem autorowi. Scenariusz napisany wspólnie przez Jana Englerta i Zbigniewa Kubikowskiego jest świetnie pomyślaną składanką zbudowaną z wybranych scen pochodzących z różnych utworów Fredry, a także z fragmentów recenzji krytycznych Aleksandra Dunina-Borkowskiego i Seweryna Goszczyńskiego atakujących Fredrę. Przedstawienie wyraźnie dzieli się na dwie części. Pierwsza to zgrabny montaż tekstów tworzących spójną formę dramatyczną, w której aktorzy grają po kilka ról (Grzegorz Małecki, Krzysztof Wakuliński, Beata Ścibakówna, Paulina Korthals, Katarzyna Gniewkowska, Milena Suszyńska, Piotr Grabowski i Mateusz Rusin) i świetnie sobie z tym radzą. Lekkość prowadzenia postaci, dowcip, wygrywanie puent, przestrzeganie frazy poetyckiej, gra słów i melodia języka. A wszystko toczy się w znakomitym, szalonym tempie.

W części drugiej wytraca się tempo i zmienia się nastrój. Znika humor. Aktorzy odczytują fragmenty krytycznych recenzji, które spowodowały, iż Fredro załamał się i na 10 lat wyłączył się z pracy twórczej. Ta część spektaklu jest artystycznie słabsza, nie do końca przebija się z ważną refleksją i nieco trąci monotonią. Ożywienie następuje w finale, kiedy aktorzy puentują całość śpiewem "Tylko miłość, stałość, cnoty/ może wrócić nam wiek złoty".

Specjalną rolę ma w spektaklu Jan Englert. Siedzi z boku, przygląda się postaciom na scenie, czasem coś komentuje, wchodzi z nimi w dialog. Sytuuje siebie gdzieś między narratorem i autorem. Jakby z pewnej perspektywy czasu spogląda na dziejące się na scenie wydarzenia, wprowadzając klimat wspomnieniowej nostalgii.



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
13 stycznia 2015
Spektakle
Fredraszki