Z kosmosu na Ziemię

Lem ciągle na czasie! Widzów nowej adaptacji "Dzienników gwiazdowych" czeka gorzka, choć niepozbawiona humoru refleksja na temat ludzkości. Oraz Marek Piekarczyk gaszący światło.

Społeczność podporządkowanych władzy donosicieli, którzy, jak tylko się da, skrywają ludzkie odruchy. Serwilizm osiągający wymiar społecznej psychozy. Służalcza postawa motywowana wyłącznie strachem przed represjami, a nie politycznym zaangażowaniem. A wszystko dla ustroju będacego fikcyjną manipulacją tajnych służb. Tak w zamyśle Stanisława Lema wyglądało życie mieszkańców planety Kareliria, którą zarządzał rzekomo wielki, okrutny Kalkulator. Autor postanowił wysłać tam Ijona Tichego, gdy pamięć o stalinowskim zamordyzmie była jeszcze świeża. A PRL-owską, "po-październikową" rzeczywistość cechowała analogiczna technika zniewolenia. Mimo tego, ta i pozostałe fragmenty "Dzienników gwiazdowych" oparły się upływowi czasu. Świadczy o tym najnowsza adaptacja sceniczna utworu, którą przygotował Adolf Weltschek. Dyrektor krakowskiego Teatru Groteska firmuje widowisko zaskakująco bliskie rzeczywistości. Gdzie kostium fantastyki naukowej jest więcej niż umowny.

Monstroteratum Furiosum, destrukcjanie i ciężkie gumiaki

Paraboliczny charakter "Dzienników gwiazdowych" podkreślało wielu lemologów. Choćby Jerzy Jarzębski, piszący o tym, iż Tichy znajduje w kosmosie tak naprawdę nie obce cywilizacje, lecz kolejne wersje Ziemi. Nic dziwnego, iż Weltstchek przedstawia reżim Kalkulatora jako dyktaturę pudłogłowych aktywistów tupiących ciężkimi gumiakiami. Wszyscy udają robotów i śledzą siebie nawzajem. Każdy donosi na każdego. Przy tym sam despota okazuje się marionetkowym tworem. To nie tyle zobrazowanie politycznego absurdu, co sugestywny obraz uniformizacji oraz wepchnięcia społeczeństwa w samonakręcającą się spiralę podejrzliwości i lęku.

Świat, w którym nikt nie jest sobą, to motyw często w utworach Lema powracający. Odpowiedzialna za dramaturgię spektaklu Małgorzata Zwolińska, wybrała z "Dzienników gwiazdowych" nie tylko naukowe paradoksy. Poza kafkowską "komedią" o rozszczepieniu osobowości z "Podróży siódmej" (z multiplikującym się Tichym), jest miejsce i na brutalną rozprawę z całą ludzkością. W "Podroży ósmej" wszelkie osiągnięcia człowieka zostają więc sprowadzone do kwestii militarnych, a przedstawiciele innych cywilizacji mówią o Ziemianach per Monstroteratum Furiosum.

Zwolińska uwzględniła w swojej adaptacji także szczególną, gdyż dotykającą kwestii metafizycznych, "Podróż dwudziestą pierwszą". Teologiczne rozważania Lema idą tu jakby w kontrze do tego, czym religia stała się, zwłaszcza w Polsce, na początku trzeciego tysiąclecia. Świat, zniewolony do samego dobra, jest takim samym przybytkiem niewoli jak świat zniewolony do samego zła - mówi do Tichego ojciec Memnar. A członkowie Zakonu Destrukcjanów dziwią się obsesji Ziemian na temat umierania. Obok strachu przed odejściem z padołu, jest przecież jeszcze perspektywa nicości sprzed narodzin, równie owocna pod względem duchowym.

Oniryczna asceza

Klasztorny epizod Tichego otrzymał w spektaklu Weltscheka najciekawszą wizualnie oprawę. Z jednej strony kostiumy zakonników - illuminackie szaty z cylindrycznymi nakryciami głowy, z drugiej - robotyczna rekwizytornia rodem ze steam punkowej graciarni. W pozostałych fragmentach sztuki, reżyser stawia na bardziej minimalistyczne efekty. Rozgrywając przygody Tichego w ascetycznej scenerii, która sugeruje oniryczne, a nie kosmiczne tło akcji.

Opowiadania Lema to materiał o sporym potencjale inscenizacyjnym, ale Weltschek nie zdecydował się na daleko idącą, wybujałą sferę wizualną. Rezultatem są "Dzienniki gwiazdowe" wierne intelektualnej wykładni pierwowzoru, ale niezbyt oszałamiające rozmachem. Nie wszystkim przypadną też do gustu piosenkowe przerywniki, które trochę wybijają z rytmu lemowskiej narracji.

Piosenkę finałową wykonuje na deskach Groteski gość specjalny - Marek Piekarczyk. Akurat utwór "Ciężar istnienia" broni się pod względem artystycznym. To nowoczesna, elektroniczna aranżacja, paranoiczny tekst oraz przeszywający, jak za najlepszych lat TSA, głos. Mini-recital, po którym mogą tylko zgasnąć światła. Szkoda, że w spektaklu nie znalazło się więcej miejsca dla Piekarczyka. Co prawda, Wojciech Czarnota wypada w roli Tichego przekonująco, ale warto byłoby jakoś wykorzystość obecność rockmana na scenie. Może Mistrz Oh z "Podróży trzynastej"?



Łukasz Badula
www.kulturaonline.pl
2 czerwca 2017
Portrety
Adolf Weltschek