Z Lupą nad kukułcze gniazdo
Tegoroczny VI Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog odbywał się pod hasłem „Niecodzienni”. Celem było stworzenie przestrzeni dla tego, co inne, często nieobecne w publicznej dyskusji, wykluczone – nawet pomimo powszechnego obowiązku tolerancji. Nie mogło więc zabraknąć spektaklu Krystiana Lupy, tym razem współpracującego ze szwajcarskim Teatrem Vidy-Lausanne. Inspiracją dla „Poczekalni” była powieść szwedzkiego dramaturga Larsa Noréna „Krąg personalny 3.1”.
Pierwszą refleksją, jaka może się nasunąć widzowi zaznajomionemu z twórczością Krystiana Lupy, jest to, iż Poczekalnia wygląda niebezpiecznie znajomo. Co gorzej, momentami do złudzenia przypomina pewne przedstawienie z Teatru Starego. Mam tu na myśli Factory 2. Po wielkim sukcesie, jakim okazał się spektakl, decyzja, by kontynuować rozwiązania formalne i estetyczne zastosowane w warholowskiej fantazji, może wydawać się pomysłem karkołomnym, jeśli nie skazanym na niepowodzenie. Owszem, kiedy po raz kolejny projektory nad sceną wyświetlają ekshibicjonistyczne monologi aktorów/postaci, akcję zastępuje trwanie, a jakakolwiek próba dialogu między postaciami kończy się fiaskiem, możemy poczuć się rozczarowani. Tak jednoznaczna korespondencja Poczekalni z Factory 2 stanowi niebezpieczną pułapkę, gdyż trudno jest oprzeć się pokusie wartościującego porównania obu spektakli, którego chciałabym jednak uniknąć. Kiedy bowiem na przedstawienie z Lozanny spojrzymy jak na kontynuację wchodzącą w dialog ze wspomnianym przedstawieniem, wszelkie pretensje utracą swoją zasadność. Okaże się wtedy, że bywalcy nowojorskiej Fabryki niewiele się różnią od bywalców sztokholmskiego dworca, z tą jedynie różnicą, że o ile ci pierwsi budzą nasz podziw i fascynację, to tych drugich nie chcemy widzieć. Czasami nawet na deskach teatru.
Bohaterowie Poczekalni początkowo są całkiem anonimowi. Nie posiadają owianej kolorową legendą przeszłości. Są nikim. Niektórych postaci nie wyróżnia nawet imię. Dlatego też, kiedy zaczynają mówić, usiłują zagarnąć jak najwięcej czasu i uwagi tylko dla siebie. Mówią o wszystkim i o niczym, przekrzykują się, wyzywają, prowokują. Mają zaledwie chwilę, aby powiedzieć kim są, skąd przychodzą i co sprawiło, iż zostali ludźmi kategorii 3.1 (takim skrótem rejestrowani są w Szwecji alkoholicy, bezdomni, prostytutki, psychicznie chorzy, itd.). Jeżeli nie wykorzystają dobrze tych kilku minut, podczas których mogą zaprezentować swoją historię, kolejnej szansy mogą już nie otrzymać. Natychmiast na scenie znajdzie się inny bohater, który postara się zagarnąć uwagę widza, czasami bezczelnie wchodząc poprzednikowi w słowo. Dlatego też można odnieść wrażenie braku spójności przedstawienia i dość chaotycznego zestawienia poszczególnych scen.
Scenografia jest ascetyczna. Stanowią ją pokryte graffiti ściany. Czasem pojawi się krzesło, stół, wózek wypchany butelkami, materac. Właściwą dekoracją są ludzie, śpiący pod ścianami czy też krążący sennie po scenie. Dzięki temu stają się widoczni, choć z pozoru całkowicie wtapiają się w tło. W końcu taką „żywą dekorację” spotkać można na dworcach, w parkach, w ciemnych zaułkach i nie zwrócić na nią żadnej uwagi. Nie zabrakło też symbolicznie zaznaczonej czwartej ściany (przestrzeń sceny ujęta jest w jaskrawoczerwoną ramę), obecnej w innych spektaklach Lupy (np. Kalkwerk, Rodzeństwo, Factory 2). Tym razem jednak zostaje ona przekroczona, choć dzieje się to bardzo dyskretnie. Kilkakrotnie aktorzy wychodzą poza „linię przedstawienia” stając z boku lub siadając na skraju sceny, by wpatrywać się z wyrzutem w publiczność, zupełnie jakby chcieli zawołać: „Spójrz na mnie! Nie ignoruj mnie! Jestem tu i żądam Twojej uwagi!”
Choć spektakl obfituje w wulgarne słownictwo i brutalne sceny odwzorowane z naturalistyczną dokładnością, Poczekalnia nie szokuje.
Nie przekracza też tabu. Scena kręcenia filmu pornograficznego niebezpiecznie ociera się o granice tego, co w teatrze można pokazać, a mimo to nagość i seksualność nie budzą większego zgorszenia. Czyżby błąd reżysera? A może to my, widzowie, zostaliśmy już do tego stopnia znieczuleni przez współczesność, iż nie chcemy dać się nabrać na sceniczne sztuczki udające seks, skoro w rzeczywistości żadnego seksu tam nie ma?
Kiedy pod koniec XIX wieku naturaliści zaczynali wystawiać swoje dramaty, część publiki opuszczała salę, tłumacząc, że nie wybiera się do teatru, aby oglądać to, co można zobaczyć na kuchennych schodach. Dzisiejszy widz powiedziałby raczej, że zamiast do teatru, lepiej iść na owe „kuchenne schody”, gdyż tam przynajmniej krew i łzy będą prawdziwe. Jednakże mimo kręcenia nosem wolimy oglądać bezdomnych na deskach teatru niż w dworcowej poczekalni, gdzie prędzej odwrócimy się od nich ze wstrętem, niż zaproponujemy wspólny obiad.
Z tego względu Poczekalnia posiada głęboki wymiar etyczny. Spektakl usiłuje przełamać ów zakorzeniony w wiodących spokojne życie obywatelach lęk przed ludźmi znajdującymi się poza nawiasem społeczeństwa. Poprzez dopuszczenie do głosu tych, których staramy się nie zauważać, których wysłuchać nie chcemy, reżyser stwarza przestrzeń, w której wykluczone, obdarte z godności postaci mogą na chwilę odzyskać mowę i desperacko zawalczyć o resztki człowieczeństwa. Bo w pierwszej kolejności są ludźmi, wcale nie tak różnymi od nas. I być może właśnie po to, aby móc sobie o tym przypomnieć, trzeba pójść do teatru.
Spektakle Krystiana Lupy z całą pewnością nie należą do łatwych ani przyjemnych w odbiorze. Mimo wielkiej popularności, jaką cieszy się reżyser, nie jest to teatr dla wszystkich. Jego przedstawienia nie pozwalają widzowi rozsiąść się wygodnie w fotelu – rzadko bawią, częściej budzą rozdrażnienie, celowo męczą odbiorcę, testując jego wytrzymałość, chwilami nudzą, chwilami wzruszają, mogą też oburzać. Nigdy jednak nie pozostawiają widza obojętnym. Zachwyceni czy zażenowani – to już mało istotne – nie wymażemy tak łatwo z pamięci tego, co zobaczyliśmy na scenie. I na tym chyba polega istota tego, co zwykliśmy nazywać prawdziwą sztuką.
Adrianna Alksnin
E-splot
24 października 2011