Z odmętów pamięci – Off-Rzeszów dzień 5
Mieszkają w nas historie. Przekazywane z dziada, pradziada. Gdzieś usłyszane, przeczytane, znalezione. Niesiemy w sobie różne (nawet nieuświadomione) dziedzictwa tego, co się wydarzyło. Dźwięki, obrazy, wspomnienia. Piąty dzień festiwalu Off-Rzeszów wybrzmiał właśnie w ten sposób: usłyszeliśmy głosy i dźwięki oraz zobaczyliśmy obrazy, których źródłem jest pamięć.„Księga powrotu" - reż. Aneta Adamska-Szukała - Teatr Przedmieście w Rzeszowie
Wielogłosowość wojennych wspomnień
Z zalanej słońcem ulicy schodzimy po schodach w dół. Scena Teatru Przedmieście to właściwie zaaranżowana na teatr piwnica. Pomalowane na czarno ściany, widownia ustawiona po dwóch stronach długiego pomieszczenia, niski strop. Jest chłodno, spokojnie. Po jednej stronie jest jakby kawałek ściany, podzielonej na małe, kwadratowe okienka z powybijanymi częściowo, zniszczonymi szybkami (scenografia: Maciej Szukała). Za tymi swoistymi „kulisami" czekają już aktorzy. Stoją nieruchomo tyłem do widzów, ledwo widoczni. Na środku sceny, między widzami, ustawiona jest długa konstrukcja – coś w rodzaju długiej, prostokątnej doniczki lub połowy trumny. To konstrukcja z ciemnego drewna pełna ziemi oraz częściowo zakopanych w niej rekwizytów.
Punktem wyjścia twórców były historie dawnych mieszkańców Rzeszowa. Znalezione w domu artefakty oraz zdjęcia służyły jako inspiracja do poszukiwań opowieści o tych, których już nie ma. Wiadomo, że mieszkamy na zgliszczach, żyjemy na popiołach. Ktoś tu kiedyś był, chodził tymi ulicami. Przeżywał miłość, rozpacz. Ich życie było normalne i beztroskie jak bohaterów filmu w reż. Michała Kwiecińskiego „Jutro idziemy do kina" (prem. 2007 r.). Świat ciągle coś dla nich miał, widzieli możliwości – mogli się kształcić, podróżować, gdy nagle wszystko przerwał wybuch wojny.
W spektaklu jest dużo dynamiki, choć zaczyna się spokojnie: na początku poznajemy bohaterów. Oswajamy się z ich obecnością, choć mamy świadomość, że na scenie teatralnej można przecież niemal przywoływać duchy. Oddać głos tym, których już nie ma, a bez których nie byłoby i nas. Po syrenie alarmowej wszystko nagle się zmienia: jest dużo nerwowości, biegania, zagubienia na dworcach. Ktoś próbuje wyjechać, ktoś się nie zgubić, ktoś kogoś szuka. Spokój zamienia się w wojenny chaos, w którym błyskawicznie trzeba nauczyć się funkcjonować.
„Księga powrotu" w reż. Anety Adamskiej-Szukały to przejmujący spektakl o tym, co dzieje się, kiedy w życie człowieka wkracza wojna. A także o tym, że wszelkie świadectwa materialne pozwalają zajrzeć w odmęty pamięci i próbować odtworzyć sobie tamte dni. Spektakl Teatru Przedmieście niezwykle przypominał mi „Pianistę" – film Romana Polańskiego z 2002 r., w którym tytułowego muzyka, Władysława Szpilmana (Adrien Brody), dosięga wojna i związane z nią represje Żydów. Szczególnie, że w „Księdze powrotu" także występuje muzyk – Leon Szpilman (Jakub Adamski). I to jak pod koniec spektaklu idzie znękany przez zabałaganioną, pobrudzoną ziemią scenę, przypomina ostatnią scenę „Pianisty", w której Władysław Szpilman ledwo człapie przez zniszczoną Warszawę.
W spektaklu Teatru Przedmieście mamy też muzykę na żywo na akordeonie i skrzypcach (Jakub Adamski). Jest w niej duża dawka smutku, melancholii. To prawdziwe dźwięki, tak jak przez cały spektakl aktorzy oddają głos prawdziwym ludziom – żywe są dźwięki nie tylko muzyki, ale też i wspomnień. W sztuce przygotowanej z wyczuciem trudna historia znów wkracza w poukładane życie: jako ostrzeżenie, ale też hołd i pamięć o tych, których już nie ma.
„Black Noise_Przeraźliwe echo trąby ostatecznej albo siedem obrazów spomiędzy światów" - Jacek Hałas/Black Noise
Dźwięki źródeł
Przychodzą z zewnątrz, spoza nas. Czasem może słyszymy je od dzieciństwa, czasem u dziadków, czasem podczas festiwali z muzyką dawną czy ludową. Ale są. Pieśni, muzyka. Takie, które przenikają do głębi i mogłyby się nie kończyć. Jest w nich coś pierwotnego.
Kiedy słyszymy dźwięk liry korbowej i melorecytację Jacka Hałasa, który pojawia się gdzieś z tyłu widowni i spokojnie kroczy w stronę sceny – jest w tym coś podniosłego. Nagle przestrzeń nabiera nowego wymiaru. Jak czytamy w programie „Utwory powstały na bazie ludowych legend, pieśni obrzędowych i dziadowskich, fantazji etnograficznych oraz artystycznej wyobraźni autora". Słowa są istotne, będzie można w nich odnaleźć choćby historię rodem z „Balladyny" Juliusza Słowackiego.
Ale śpiew to nie wszystko. Jacek Hałas będzie grał jeszcze na akordeonie, pasterskich fletach, drumli czy ligawie. Na scenie partneruje mu muzycznie Jakub Szwarc. W jego rękach perkusja, elektronika czy semantron staną się wręcz magicznymi instrumentami, które będą zachwycać dźwiękami. Idealnie zgrany duet artystów umiejętnie łączy dawne dźwięki z nowoczesnymi. Ze sceny płyną jednocześnie „połamane" rytmy, ułożone w opowieści słowa, a całość ma charakter transowości.
Dobrze słucha się Black Noise z zamkniętymi oczami, choć na horyzoncie mamy projekcje, a scenę zalewa malarskie światło. Plastykę sceny i wizualizacje przygotowała Julia Hałas, a dźwiękiem od strony technicznej zajął się Antoni Hałas. Niezwykłe, jak muzyka o dawnym charakterze potrafi łączyć pokolenia.
Koncert czy też może bardziej muzyczny performens „Przeraźliwe echo trąby ostatecznej albo siedem obrazów spomiędzy światów" to uczta dla zmysłów w onirycznym klimacie rytuału. Coś, czego nie da się zapomnieć.
Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Zielona Góra
26 czerwca 2025