Z traumatycznym obciążeniem

Głównymi bohaterkami najnowszej premiery w warszawskim Teatrze Współczesnym "Zbrodnie serca" są trzy siostry. Autorka sztuki, amerykańska pisarka i aktorka Beth Henley, budując trzy postaci będące siostrami, już samym tym faktem kieruje myśl odbiorcy w stronę Czechowa. Ale są to skojarzenia dalekie.

Akcja spektaklu dzieje się w amerykańskim prowincjonalnym miasteczku. Siostry: Lenny (Monika Krzywkowska), Meg (Katarzyna Dąbrowska) i Babe (Monika Kwiatkowska) to trzy różne światy. Najstarsza, Lenny, jest z nich najbardziej dojrzała życiowo, praktyczna i opiekuńcza. To właśnie ona poświęciła swoje życie opiece nad dziadkiem, nie wyszła za mąż, nie ma własnej rodziny, prowadzi dom i pielęgnuje więzi rodzinne. Meg zaś dawno wyjechała. Ale łączy je wspólna trauma wyniesiona z dzieciństwa. Pochodzą z rozbitej rodziny. Ojciec porzucił rodzinę, gdy były jeszcze małe. Matka nie podołała nowej, dramatycznej dla niej sytuacji, popadła w obłęd i popełniła samobójstwo. Obraz tamtych dramatycznych zdarzeń wrył się w pamięć sióstr na zawsze. Na szczęście zostały otoczone wielką miłością dziadka, który przejął wychowywanie dziewczynek. Swoim uczuciem starał się im wynagrodzić brak rodziców. Teraz dziadek poważnie zachorował, leży w szpitalu. Właśnie z tego powodu siostry spotykają się w rodzinnym domu po długim niewidzeniu.

Sprawnie napisana sztuka Beth Henley pobudza do wciąż aktualnych refleksji. Zawiera istotne dziś (i nie tylko dziś) tematy. Najważniejszym z nich, w warstwie ideowej, jest dramat rozbitej rodziny, co skutkuje traumą dzieci na całe życie. Z takim dramatycznym obciążeniem wchodzą w życie dorosłe.

Sztuka Beth Henley, choć dotyka dramatycznych sytuacji, bolesnych wspomnień bohaterek, nie jest pozbawiona elementów humorystycznych. Tylko że jest to humor nierzadko zaprawiony goryczą.

Spektakl pod względem aktorskim jest bez zarzutu. Wszystkie role są wyraziste, każda ma własną osobowość i własny, odmienny od pozostałych postaci charakter. Problem natomiast stanowi reżyseria. Jarosław Tumidajski niepotrzebnie "rozciągnął" przedstawienie ponad miarę, co spowodowało dłużyzny, spowolniło bieg zdarzeń i osłabiło dramaturgię spektaklu. Tym bardziej że są tu sceny tzw. puste, zupełnie niezagospodarowane, kiedy na przykład nic się nie dzieje ani w warstwie sytuacyjnej, ani w warstwie dialogowej. Być może reżyser w ten sposób próbuje budować klimat spektaklu. Jeśli tak, to skutek tego jest całkowicie odwrotny, przedstawienie gubi tempo, zaczyna nużyć i widz traci zainteresowanie.



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
23 kwietnia 2018
Spektakle
Zbrodnie serca