Zabawa teatrem

Jubileuszowa premiera, uświetniająca 60-lecie Teatru Muzycznego w Gdyni , nie może być grana za bardzo serio - z takiego założenia wyszedł reżyser Michał Zadara, przygotowując "Cud albo krakowiaki i górale". Wprawdzie poziomem humoru i konstrukcją inscenizacja ta nie odbiega od dowcipu corocznych Koncertów Sylwestrowych, ale wnosi do repertuaru Muzycznego powiew świeżości i kilka zupełnie nowych pomysłów.

"Cud mniemany, czyli krakowiacy i górale" - jak w oryginale nazywa się dzieło Jana Stefaniego z librettem Wojciecha Bogusławskiego, powstało przeszło 220 lat temu i do dziś traktowane jest jako pierwsza polska opera narodowa. Trudno ją jednak jednoznacznie sklasyfikować, bo poziom dowcipu libretta Wojciecha Bogusławskiego i muzyka Stefaniego sugerują inspirację francuskim wodewilem i niemieckim singspielem, czyli formą komediową z tekstem mówionym, uzupełnionym piosenkami i niekomplikowanymi ariami, znaną u nas jako śpiewogra.

Tak też potraktował materię spektaklu Michał Zadara prowadząc spektakl w stronę dowcipnej komedii, momentami uzupełnioną o farsowe wręcz gagi, jednak główną zasadą inscenizacyjną jest przeprowadzenie akcji dramatu nieustająco wybebeszając teatralne szwy, by na wesoło ukazać życie teatru wraz z jego blaskami i cieniami. Znajdziemy więc w losach kochających się Basi i Stacha (którym nie sprzyja młoda macocha Basi, Dorota, chcąca oddać Basię góralowi Bryndasowi, bo sama ma ochotę na ukochanego swojej pasierbicy) wiele prawd o teatrze.

Jest w gdyńskim "Cudzie albo krakowiakach i góralach" zawzięta rywalizacja o rolę i wejście dublerki w trakcie spektaklu czy spóźniona ekipa techniczna zastanawiająca się gdzie przestawić elementy scenografii, skutecznie utrudniająca tancerzom poruszanie się po scenie. Jest też charakterystyczna budka suflera w kształcie muszelki, "wyjęta" wprost z teatru sprzed kilkudziesięciu lat, wraz ze sfrustrowaną suflerką, buntującą się oczywiście z powodu pracy w trudnych warunkach. Długie debaty brygadzistów sceny co i jak zrobić, by działało, oczywiście wspiera kierowniczka produkcji, chodząca ze słuchawką przy uchu, krótkofalówką i wiecznie poganiająca mało rozgarnięte towarzystwo.

Cały czas w spektaklu coś dzieje się "nie tak, jak powinno". Oprócz opowieści o konflikcie krakowiaków i górali, mamy do czynienia z festiwalem pomyłek, kłopotów i przeróżnych lapsusów. Jak to w takich sytuacjach bywa, scenografia się rozpada w najmniej spodziewanym momencie. Nie zabraknie też awarii, która nie osłabia ducha dzielnych aktorów, gotowych zagrać choćby i po ciemku. Jakby tego było mało, reżyser przenosi część spektaklu na foyer podczas przerwy, gdzie aktorka grająca Basię wyjaśnia widzom, że nie zaplanowano dla niej arii "Jestem dobra jak baranek", więc wykona ją na korytarzu. Jednak i tutaj następuje niespodziewany zwrot akcji.

Ukłonem w stronę tradycji jest utrzymana w odcieniach szarości scenografia Roberta Rumasa, umieszczona na ruchomych płaskich zastawkach, przypomina scenografię sprzed kilkudziesięciu lat. Wielkiej urody scenę przybycia górali na łodzi także utrzymane w konwencji dawnego teatru, co bawi i zachwyca prostotą czy efektem "fali". "Gra" w tym spektaklu również kanał orkiestrowy.

Spektakl Michała Zadary urozmaica ciekawy ruch sceniczny krakowiaków i układy taneczne, w których choreograf Ewelina Adamska-Porczyk dopuszcza ogromną różnorodność (także podczas tańców zbiorowych niektóre postaci tańczą po swojemu (na przykład Basia prezentuje dyskotekowe rytmy). Wszystko to dobarwiono zgrabnym dowcipem (sceny w dziupli, chór w szlafrokach). Świetnie, żywo i w dobrym rytmie Orkiestrę Teatru Muzycznego prowadzi Paweł Kapuła.

Prawdziwy karnawał kolorów serwuje kostiumograf Henriette Müller (wspólnie z Aleksandrą Dzióbek) szczególnie w strojach krakowiaków, w których znajdziemy echo przeróżnych motywów ludowych oraz wpływy latynoamerykańskie czy wyraźne nawiązania do popkultury (np. kostiumami wykorzystywanymi przez takie artystki jak Sia). Stroje górali w dużo większym stopniu są wariacją na temat tradycyjnych strojów góralskich.

O ile w pierwszym akcie akcja skupiona jest na losach bohaterów, w drugim rozwiązanie akcji między Basią, Stachem, Dorotą (z inspiracji studenta-przybłędy Bardosa tak, aby dać nauczkę skłonnej do zdrady Dorocie) staje się sprawą drugorzędną wobec nieustających problemów technicznych. Większość zabiegów reżyserskich upodabnia spektakl do Koncertów Sylwestrowych Teatru Muzycznego, przeważnie właśnie zabawę materią teatru traktujących jako podstawę części widowiska.

W tych warunkach trudno o pełnoprawne role, ale jako Dorota błyszczy Karolina Trębacz, wyróżniająca się sceniczną charyzmą. Bardzo zgrabnie wypada duet: Basia i dublerka Basi (Ewa Walczak bardzo dobrze gra, a Maja Gadzińska oprócz dobrej gry aktorskiej, imponuje również świetnym wokalem). Wręcz brawurowe jest nadejście Bryndasa w wykonaniu Krzysztofa Kowalskiego, wspieranego przez całą góralską społeczność. Ciekawą, kolejną po Jaskrze z "Wiedźmina" rolę przewodnika (i rozjemcy konfliktu między krakowiakami a góralami), czyli Bardosa zagrał Jakub Brucheiser.

Wokalnie i aktorsko dobrą rolę przyjaciela Stacha, Jontka, ma Maciej Podgórzak. Stach w wykonaniu Pawła Czajki bardzo dobrze prezentuje się w pierwszym akcie, ale w drugim znika w tłumie pozostałych bohaterów. Zabawne epizody mają też Paweł Bernaciak (Świstos) i Aleksy Perski (Bartłomiej).

"Cud albo krakowiaki i górale" pozostaje jednak zgrabną, zabawną krotochwilą, odległą od produkcji musicalowych, które widzowie Teatru Muzycznego oglądają na co dzień. Ta zabawa teatrem niczym szczególnym się nie wyróżnia, większość gagów widzowie Muzycznego znają, a reżyser kilka z nich niepotrzebnie powtarza osłabiając ich wymowę. Szkoda, że zrezygnowano z charakterystycznego mazurzenia, językowo nieco uwspółcześniając libretto.

Zadary nie interesowało, na szczęście, wpisywanie spektaklu w kontekst bieżącej polityki - krakowiaki i górale to dwie społeczności uczące się razem koegzystować, a nie stronnictwa polityczne, do czego często konflikt między nimi jest sprowadzany, choć pojawia się (za Bogusławskim) "duda", wywołując gromkie brawa. Nie ma tu ani jednego hitu, który zapadałby w pamięć. Dlatego ten spektakl muzyczny potraktować można po prostu jako zgrabny dowcip sceniczny, po którym pozostanie uśmiech na ustach.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
19 września 2018
Portrety
Michał Zadara