Zaczęło się w wigilijny wieczór
"Czerwone Komety" (Rote Kometen) Andreasa Sautera i Bernharda Studlara (prapremiera listopad 2005, Berno, Szwajcaria) pokazuje, że święta Bożego Narodzenia mogą być kłopotliwe i męczące... nie tylko dla świętych Mikołajów.Czerwone Komety” (Rote Kometen) Andreasa Sautera i Bernharda Studlara (prapremiera listopad 2005, Berno, Szwajcaria) pokazuje, że święta Bożego Narodzenia mogą być kłopotliwe i męczące... nie tylko dla świętych Mikołajów.
Wszystko zaczęło się w wigilijny wieczór: Lili i Bibi, na lekkim rauszu po rodzinnym biesiadowaniu, zmęczone przygotowaniami, przysięgły sobie, że już nigdy nie dadzą się wciągnąć w świąteczny kołowrót. Nigdy więcej choinek, banalnych prezentów, objadania się u rodziców.
Mija rok i znów zbliżają się święta. Leopold z trudem wstaje po wczorajszej imprezie świątecznej w firmie, Lili proponuje mu na odtrucie ekologiczny jogurt, gdy nagle do mieszkania wpadają wzburzeni rodzice: nieznani sprawcy porwali ukochanego kota matki i w anonimowym liście zażądali zawrotnego okupu w wysokości 10 tysięcy euro.
Ojciec, wzięty dentysta, nie ma ochoty płacić, bo jaką mają gwarancję, że porywacze oddadzą kota, gdy już wezmą pieniądze, a wzburzona matka nawet nie chce tego słuchać. W dodatku w mieście od jakiegoś czasu szaleją dziwni terroryści, podpisujący się jako Czerwone Komety, którzy zabierają bogatym, aby dać biednym.
Tak rozpoczyna się pełna niespodziewanych zwrotów akcji zwariowana batalia o kocura, pieniądze, Boże Narodzenie, miłość, dziecko i ideologię. Wszystko się gmatwa i plącze, dowcip goni dowcip, a tempo nie spada ani na chwilę.
Sztuka młodej, ale cenionej już spółki autorskiej opowiada nie tylko o syndromie świątecznej depresji, lecz także jest przytykiem do młodego pokolenia o pustkę wewnętrzną, chaotyczność i niezborność idei i działań. Brak głębszych uczuć i przeżyć emocjonalnych przerodził się u wychowanych w dobrobycie dzieci rewolucjonistów 1968 roku w kompleks, z którym próbują sobie jakoś poradzić.
(-)
Materiały Teatru
7 stycznia 2008