Zadrzeć z "Kartoteką"

Dyspozytyw sceniczny, stworzony przez Michała Zadarę dla "Kartoteki" Tadeusza Różewicza zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan. Tekst rozłożony na chór symultanicznych, różnorodnych głosów zdaje się ginąć w natłoku zdarzeń. Stanowi właściwie pre-tekst dla działań aktorskich, które dominują nad spektaklem i stawiają go pod wielkim znakiem zapytania

Drzwi wejściowe otwierają wolną przestrzeń, która kończy się przeciwległą ścianą. Ograniczają ją z obu stron dosyć wysokie platformy, na które po schodach wchodzi publiczność. Już od momentu wejścia widz zostaje postawiony w sytuacji nieoczywistej. Na metalowych platformach nie ma bowiem rzędów z krzesłami czy ławkami. Na obu podwyższeniach ustawionych jest kilka klockowatych siedzisk, oprócz tego, gdzieniegdzie stoją po dwa teatralne fotele, które bardzo szybko zostają zajęte. Wiadomo już, że widz musi się sam o siebie zatroszczyć. Większość siada na krawędzi platform, inni stoją. Sprzyja to jednak ewentualnym ruchom wśród publiczności, która może się swobodnie przemieszczać podczas trwania przedstawienia, żeby znaleźć miejsce najlepsze do patrzenia. Choć, paradoksalnie, takie nie istnieje, bo scena nie jest wyraźnie określona. 

Na całej przestrzeni sali już w momencie wchodzenia widzów coś się bowiem dzieje. Aktorzy w zwykłych, wygodnych, niczym się nie wyróżniających ubraniach, raczej sportowych są w trakcie gry: mówią tekstem Różewicza, praktycznie wszyscy na raz, jeden z nich jest zawsze lepiej słyszalny, bo mówi do mikrofonu, który po kolei przechodzi w ręce następnego; biegają, padają na ziemię, krzyczą. Czasem trudno ich wyróżnić z tłumu. Nikt poza nimi nie zorientowałby się chyba, gdyby ktoś spoza zespołu zaczął nagle biegać czy wykonywać jakieś nieokreślone gesty tak jak oni. Kiedy, na przykład, wchodził na salę jeden z ostatnich widzów, wszyscy, łącznie z aktorami, śledzili każdy jego ruch, jakby też był częścią spektaklu. To zawahanie dotyczące identyfikacji teatralnych ról od dawna skrupulatnie przydzielonych wprowadzone zostało już przez samego Różewicza, który w didaskaliach rzucił rękawicę założeniom teatru dramatycznego, choćby przez multiplikację postaci scenicznych. Owa wielogłosowość nie opuści tego przedstawienia już do końca.

Kontrolowany chaos. Tak pokrótce można by określić to, co dzieje się na sali. Postacie prawie w biegu odgrywają swoje sceny, gdzieś pomiędzy widzami albo w tej dziwnej teatralnej fosie, utworzonej po środku. Ustawiają w rzędzie długie domino z kolorowych segregatorów, a potem jednemu z widzów każą przewrócić pierwszy segregator, który strąci kolejne. Podkładają bombę, małą czarną butelkę, wybuchającą z wielkim hukiem. Długimi metrami mierzą całą salę, a potem jedna z aktorek nuci kołysankę z "Dziecka Rosemary" w takt zwijającej się taśmy mierniczej.  

Michał Zadara rozrzuca "Kartotekę" Rożewicza, paradoksalnie zostając bardzo blisko tekstu. Jednocześnie przypomina, że w teatrze do niczego nie można się przyzwyczajać, bo, tak naprawdę, punkt siedzenia zależy od punktu widzenia.



Magdalena Talar
Dziennik Teatralny Kraków
8 czerwca 2011
Spektakle
Kartoteka