Zakochani po uszy w teatrze i Krakowie

Różnią ich tylko dzieci - jeden ma córkę, a drugi syna. O szczególnej mocy bliźniaczej więzi, o robieniu w konia profesorów i kolegów, a nawet sympatii, o podglądaniu tancerek za kulisami Teatru Muzycznego, oraz cieniach i blaskach podobieństwa, a także o chęci spłacenia długu wobec ukochanego Krakowa BOGDAN I MAREK ZABIEGAJOWIE opowiadają Małgorzacie Durbajło w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Bogdan Zabiegaj

krytyk teatralny, dziennikarz, wieloletni rzecznik prasowy Starego Teatru i teatru Kolejarza, współzałożyciel teatru Stygmator

Od samego początku idziemy wspólną drogą. Najpierw ta sama podstawówka, potem technikum chemiczne, wreszcie - też razem - kończyliśmy filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zawsze mieliśmy takie same pasje. A że wychowaliśmy się niemal na podwórku Teatru Muzycznego w Krakowie, bardzo szybko naszą miłością stał się też teatr.

W dzieciństwie byliśmy jak dwie krople wody, dlatego niejednokrotnie wykorzystywaliśmy nasze podobieństwo. Na szkolnych zajęciach jeden za drugiego chodził do odpowiedzi. Podobnie w przysłowiowego konia robiliśmy też wykładowców na studiach. Zawsze tworzyliśmy zgrany duet.

Mamy taki sam gust w kwestii płci pięknej. Kiedyś Marek umówił się z dwiema dziewczynami jednocześnie. Poprosił mnie, abym poszedł na randkę z jedną z nich, podając się oczywiście za niego. Poszedłem na to spotkanie i zakochałem się. A ona w ogóle nie poznała, że ma do czynienia z kimś innym. Gdy dowiedziała się, że padła ofiarą oszustwa, już więcej nie chciała mnie widzieć.

Gdy pracowałem jako rzecznik Starego Teatru, Marek grał w teatrze Kolejarza. Zaprosił mnie na jedno z przedstawień. Oczekiwałem na rozpoczęcie sztuki w foyer, gdy po drugim dzwonku dobiegła do mnie zdenerwowana kobieta i zaczęła krzyczeć: "Przecież za chwilę wchodzi pan na scenę! Do garderoby, natychmiast!". Przestraszony, uciekłem stamtąd. Ochłonąłem dopiero na ulicy. Po spektaklu okazało się, że zaatakowała mnie sama pani dyrektor, nieświadoma tego, że Marek ma brata bliźniaka. Rozbawiona tą sytuacją, zaproponowała mi stanowisko rzecznika prasowego. Tak bez protekcji, tylko dzięki podobieństwu do brata, dostałem fajną pracę.

Najtrudniejszym dla mnie etapem był czas, gdy założyliśmy rodziny i musieliśmy się rozdzielić. Ślub wzięliśmy w tym samym roku. Z tego samego roku są też nasze dzieci. Oczywiście, że dom i nowa rodzina stały się najważniejsze. Długo jednak nie mogłem przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Kiedy szedłem ulicą i zauważyłem coś, co zwróciło moją uwagę, nie miałem do kogo powiedzieć: "Popatrz, Marek, jakie ładne, jakie brzydkie, jakie fajne". A do tej pory zawsze wymienialiśmy takie uwagi między sobą. Ciężko było przetrwać ten czas, zwłaszcza że wtedy telefon nie był tak powszechny jak dziś.

Swoimi pasjami staraliśmy się zarazić nasze dzieci. Mój syn poszedł w dziennikarskie ślady, został fotoreporterem. W dzieciństwie niejednokrotnie miał kłopot i mylił sobie tatę z wujkiem. Pewnego dnia został w domu sam. Zakazaliśmy mu z żoną wpuszczać kogokolwiek obcego. W tym czasie Marek postanowił zajrzeć do nas na chwilkę. Długo prosił pod drzwiami, aby Sebastian wpuścił go do środka. Sąsiedzi natomiast mieli ciężki orzech do zgryzienia, gdy zastanawiali się, co to za ojciec, którego własny syn nie chce wpuścić do domu.

***

Marek Zabiegaj


aktor i krytyk teatralny, dziennikarz, promuje Kraków w zagranicznych czasopismach

To Boguś zrobił pierwszy krok w kierunku świata sztuki. Jeszcze w szkole podstawowej zgłosił się do zespołu muzycznego. Siłą rzeczy poszedłem i ja. Ciągnęło nas do muzyki i do teatru.

Wkradaliśmy się w dzieciństwie na teren operetki, by podpatrywać, jak tworzy się sztuka. A z biegiem czasu zaczęliśmy podglądać także przebierające się tancerki baletowe. Teraz żartujemy, że z tego zrodziła się miłość do teatru.

Do dziś zastanawiamy się nad tym, jak przetrwaliśmy ten okres, gdy przyszło nam się rozdzielić i założyć rodziny. Całą energię wkładaliśmy w układanie sobie życia na nowo. Musiałem wypracować sobie jakiś system. Dlatego wszystko to, co chciałem powiedzieć bratu, zapisywałem na kartkach, aby gdzieś mi nie uleciało. Dzięki temu mogłem to z nim omówić przy okazji spotkania. Mieliśmy coraz mniej czasu dla siebie, gdy centrum naszej uwagi stały się dzieci. Przyszły zresztą na świat w tym samym roku. Moja córka większość dzieciństwa spędziła w teatralnych garderobach, dlatego po cichu liczyłem na to, że pójdzie w moje ślady. Kiedy jednak zapytaliśmy ją z żoną, czy nie chciałaby zostać aktorką, tylko się przeżegnała. Została ekonomistką.

Nasze podobieństwo powodowało masę zabawnych sytuacji, choć przeżywaliśmy przez to także trudne chwile. Kiedyś dobry znajomy mojej żony, doniósł jej, że widział mnie z inną kobietą i z dzieckiem. Zapanowała konsternacja, żona patrzyła na mnie podejrzliwie, ale w końcu doszliśmy do porozumienia i wyjaśniliśmy życzliwemu skądinąd donosicielowi, że przecież mam brata bliźniaka i to najpewniej był on. Gdy poznał Bogdana, nie mógł uwierzyć, że jesteśmy do siebie tak bardzo podobni.

Z biegiem czasu zmienia się jakość więzi, jaka jest między nami. Staje się ona silniejsza. Szczególnie odczułem to 6 lat temu, gdy zmarła moja żona. Wtedy zrozumiałem, jak cenny to dar mieć koło siebie kogoś, kto czuje niemal dokładnie to samo co ja.

Razem z bratem ciągle mamy całe mnóstwo wspólnych pasji. Ale taką najważniejszą jest Kraków. Kochamy to miasto. Dla nas Rynek Główny to największa scena teatralna Europy. Każdy, kto się na niej znajdzie, ma tu do odegrania ważną rolę. Nam udało się zaistnieć i dlatego dziś wspólnie spłacamy dług, jaki mamy wobec Krakowa. Razem staramy się szerzyć wiedzę o nim i promować go na całym świecie. I co najważniejsze, bliźniaczymi siłami udaje nam się to.



Małgorzata Durbajło
Polska Gazeta Krakowska
5 listopada 2010