Zanim będzie za późno

Z Małgorzatą Kożuchowską rozmawia Jacek Cieślak

Rz W dniu, kiedy umówiliśmy się na wywiad, doszło do katastrofy w Smoleńsku. Miała pani mieć próbę "Księżniczki na opak wywróconej". Co się wtedy działo w Teatrze Narodowym? 

Małgorzata Kożuchowska: Próba była zaplanowana na dziesiątą i kiedy spotkaliśmy się w bufecie, wszyscy już wiedzieli, co się wydarzyło. Oglądaliśmy telewizję, śledziliśmy napływające informacje. Poczucie grozy było tym silniejsze, że dyrektor Jan Englert miał lecieć do Katynia prezydenckim samolotem. Musiał zrezygnować, bo zbliżała się premiera, miał też zagrać w "Tangu" Jerzego Jarockiego. 

Sobotnia próba została odwołana? 

- Tak. Kupiliśmy kwiaty i poszliśmy przed Pałac Prezydencki. Potem pojechaliśmy do mnie. Zadawaliśmy sobie pytanie: co teraz? Trudno o tym mówić. Żałoba wywołuję potrzebę jedności i wspólnoty. Nie należy się tego wstydzić. To bardzo ludzkie. 

Trudno uwierzyć w tę nagłą żałobę. Krytyka prezydenta przybierała żenującą formę. I nagle ta ogólnonarodowa rozpacz. Jak to zrozumieć? 

- Bardzo dobrze pamiętam, jak pięć lat temu umierał papież. Atmosfera była podobna, jeśli chodzi o poczucie jedności, deklaracje, postanowienia. Nadzieję, że wspólne doświadczenie żałoby zmieni nas na lepsze, bo kiedy zabrakło papieża, cała odpowiedzialność za Polskę spada na nas. Mówiło się, że jesteśmy już na tyle świadomi i dojrzali, by postępować tak, jak nauczał Jan Paweł II. 

I co? 

- Kiedy przeżywaliśmy żałobę po katastrofie w Smoleńsku, siłą rzeczy patrzyłam wstecz i przypominałam sobie, co się mówiło i co wydarzyło się przez ostatnie pięć lat. Czuję się patriotką i uważam za optymistkę, a mimo to zdarzały się chwile zwątpienia w dojrzałość Polaków. Nie zajmuję się polityką, ale byłam przerażona. Chodzi mi o styl. Wstydziłam się za polityków. 

Warto zapytać o to, co robił Janusz Palikot? 

- Wydaje mi się, że było na tę brutalność ciche społeczne przyzwolenie. Gdyby nie to, politycy nie odważyliby się na słowa, które padły. Polityka się stabloidyzowała. 

Media też czekały na kolejny "happening". Palikot nie urządzałby swoich żenujących występów, gdyby go bojkotowały. Co Polacy powinni sobie uświadomić? 

- Nie wypracowaliśmy mechanizmów funkcjonowania dojrzałej demokracji. Wspaniale przeżywamy żałobę, ale nie jesteśmy w stanie sprostać codzienności. Zbyt łatwo poddajemy się negatywnym emocjom, apatii. W naszym życiu publicznym brakuje troski o wspólne dobro, pielęgnowanie wartości. Dlatego trzeba pracować u podstaw. Przede wszystkim zaś szanować innych. Zanim będzie za późno. 

"Księżniczka na opak wywrócona", której premiera odbędzie się w sobotę, mówi również o ślepym losie. Czym jest dla pani los? 

- Zastanawiamy się, czy o naszym życiu decyduje przeznaczenie, czy też można nim kierować. Wydaje mi się, że mam wpływ na swój los poprzez decyzje, które podejmuję. Bardziej w życiu prywatnym niż zawodowym, gdzie zależę w większym stopniu od innych. Są też, oczywiście, zdarzenia całkowicie ode mnie niezależne, które trudno logicznie wytłumaczyć. 

Proszę podać przykład, jak wpływała pani na swój aktorski los. 

- To było jeszcze w Teatrze Dramatycznym, krótko po 11 września 2001. Dyrektor Piotr Cieślak zaproponował nam sztukę "Morderstwo". Na pierwszej próbie dostałam rolę Kurwy Pomarańczowej. Przeczytaliśmy tekst i dyrektor poprosił, żebyśmy się o nim wypowiedzieli. Wszyscy popisali się dyplomacją, a ja brakiem pokory. Mówiłam, że sztuka mi się w ogóle nie podoba, że to najgorszy z możliwych momentów na jej wystawienie, bo po dramacie World Trade Center my, artyści, powinniśmy dawać ludziom nadzieję, odbudowywać wiarę w człowieka, a nie ją zabijać. Na drugi dzień poszłam do dyrektora z prośbą, żeby mnie zwolnił z udziału w spektaklu. Kiedy się na to nie zgodził, zapytałam, jaki mam wybór. Wyszło na to, że muszę wziąć roczny urlop bezpłatny. Nie było innego wyjścia. Czułam, że nie dam rady próbować takiej sztuki przez kilka miesięcy, a potem w niej grać. 

Co się stało ze spektaklem? 

- Pokazano go siedem razy. Po roku wróciłam. 

Myślała pani o tym, że ciało, fizyczność też jest naszym losem? 

- To prawda. W mojej pracy fizyczność nie jest bez znaczenia. Jako aktorka mam dużą świadomość swojego ciała, jego możliwości i ograniczeń. Akceptuję jego przemijanie. To jest poza wyborem... 

Była pani brzydkim kaczątkiem? 

- Miałam atrakcyjniejsze koleżanki. 

I czuła się pani nieatrakcyjna? 

- Mam do siebie dystans. 

Proszę się nie krępować... 

- Na moją atrakcyjność składały się poczucie humoru i otwartość, także inteligencja. Przecież to tworzy aurę wokół człowieka. Z drugiej strony - wchodząc do zawodu, uważałam, że byłoby ciekawiej, gdybym miała urodę filmową. 

A jaką pani ma urodę? 

- Zwykłą, polską. 

Aha. 

- Oczywiście lata doświadczeń zmieniają moją twarz. Coraz więcej się na niej rysuje. 

A gdyby była pani otyłą brunetką, to co? 

- Ale ze swoim charakterem? 

Niech będzie. 

- Pewnie byłabym silniejszym "znakiem". Blond daje większą kruchość. 

Nawet przy pani zdecydowaniu? 

- Tak. I może właśnie to tworzy ciekawą mieszankę. 

A co by pani zrobiła, gdyby nie było kosmetyków, fryzjerów, mody, które coraz bardziej tworzą wizerunek osób publicznych? 

- Czasy się zmieniają i polski show-biznes, którego częścią bywam, też się zmienia. Znam wiele osób ze świata mody, razem zaczynaliśmy, lubimy się i szanujemy. Jednak uważam się za osobę samodzielną. Mam wiele pomysłów na siebie i z pasję je realizuję. Nie pomagają mi piarowcy. Robię to, co uważam za słuszne. 

Ale dba pani o wizerunek. Widać to choćby po dopieszczonej stronie internetowej. 

- Bo jestem estetką! 

A nie jest tak, że wizerunek medialny łączy się z chęcią bycia w reklamie, w której jest pani aktywna. 

- ...? 

Dużo jest pani w reklamie. 

- Ale gdzie? Reklamowałam "Twój Styl" przez rok i Galerię Centrum przez półtora roku, od dwóch lat jestem ambasadorem Volvo. Ale jeśli tak bardzo się panu kojarzę z reklamami, to znaczy, że były dobre. 

A nie zawłaszczają pani osobowości? 

- W ogóle. Pewnie gdybym nie spełniała się w serialu, filmie i teatrze - byłoby inaczej. 

Jak pani reagowała, gdy nestorzy polskiego teatru krytykowali udział w reklamie? 

- Zaczynałam studiować w 1990 roku. Minęło dwadzieścia lat. W reklamach wystąpili m.in. Krystyna Janda, Danuta Stenka, Janusz Gajos, Jan Frycz. Reklama to jest prezent, bonus, premia. Trzeba sobie na nią zapracować. I wtedy można wybierać. Nigdy nie zgodziłabym się reklamować tego, co jest słabe. 

Co by się stało, gdyby wyszła pani z domu nieuczesana, bez makijażu, w trampkach? 

- Często tak się zdarza i nikt się temu nie dziwi. Kiedyś paparazzi zrobił mi zdjęcia w sklepie, a ktoś napisał, że Kożuchowska nie rozbija się po knajpach, nie wydaje pieniędzy na sushi, tylko wie, że najlepiej jest ugotować mężowi tradycyjną polską zupę pomidorową. Historyjek do zdjęć, które są nieciekawe, można wymyślić bez liku!

Osoby publiczne znajdują się pod ogromną presją mediów. Jak żyje się ze świadomością, że one dorabiają gębę i nic nie można na to poradzić? 

- Najgorsze jest to, że fikcja staje się prawdą. Wymyślone przez tabloidy historie są komentowane i cytowane przez kolejne tytuły czy programy telewizyjne. W ten sposób stają się coraz bardziej wiarygodne. Czytelnicy tabloidów i plotkarskich portali wierzą w to, co czytają o mnie, a w dodatku sądzą, że to ja jestem źródłem tych informacji. Jeszcze nie nabrali dystansu, nie zorientowali się, że to medialna fikcja. Mam nadzieję, że kiedyś do tego dojrzeją. 

W "Księżniczce na opak wywróconej" pani bohaterka, księżna Diana, oddaje piękną suknię prostej dziewczynie. Skutek jest taki, że prawda miesza się z plotką i marzeniami o lepszym życiu. 

- Można uwierzyć, że jest się kimś innym. Zaczyna się od zwykłej przebieranki, potem dwór czyni królową i tak się jej podoba ten kostium, że chce w nim pozostać. Być królową naprawdę. Wierzyć w lepszy los. Moja bohaterka jest świadoma siebie, walczy o miłość. 

Ważnym wątkiem tej sztuki jest odrzucenie. Zdarzyło się pani - prywatnie lub w aktorstwie? 

- I prywatnie, i w pracy. Zależało mi bardzo na udziale w castingu do "Katynia". Przez agenta dostałam odpowiedź, że nie chcą aktorów grających w serialach. To mnie dotknęło. 

Cielecka i Ostaszewska też grały w serialach. Dlaczego poczuła się pani dotknięta? 

- Moja rodzina nie miała tradycji aktorskich. Nie wybierałam zawodu z myślą o pełnieniu misji, tylko z miłości do grania. Nie rozumiałam, co to znaczy, że serial może aktora popsuć. Nigdy nie daję sobie taryfy ulgowej i mam nadzieję, że gdy będzie się ze mną działo coś niedobrego, koledzy mi o tym powiedzą. 

A skąd udział w "Nowej", gdzie gra pani inspektor Barską? 

- Zaczynały do mnie dochodzić głosy, że Kożuchowska to ta Hanka Mostowiak, co ma ciągle problemy. Postanowiłam przełamać stereotyp mojej osoby u masowej widowni. Zrobić coś innego. Gram osobę surową, wydającą polecenia, budzącą respekt. Taka odmiana sprawia mi przyjemność. Bawię się tym. 

A Hanka? 

- Zastanawiałam się parę razy, czy się nie wycofać. Ale dokądkolwiek pojadę na spotkania z widzami - a bardzo te spotkania lubię - przekonują mnie, że powinnam grać Hankę dalej. Że rzucenie tej roli będzie dla wielu rozczarowaniem. Ludzie przeżywają ten film. Pytają mnie, co teraz będzie, jak Hanka sobie poradzi. Myślę, że to już nie jest tylko kwestia mojego zadowolenia, ale i widza. Traktuję tę rolę jako rodzaj służby. Jakkolwiek by to brzmiało. 

A w Teatrze Narodowym gra pani klasykę w kostiumach z epoki. To chyba jedyne miejsce, gdzie nie uwspółcześnia się wszystkiego na siłę? 

- Nam się to podoba. Sądząc po kolejkach przed kasą - widzom też. 

Zanim przyszła pani do Narodowego, wystąpiła pani w Teatrze Dramatycznym w dwóch spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego - "Elektrze" i "Poskromieniu złośnicy". 

- Bardzo dobrze wspominam tamten czas. Pracowało nam się super. Krzysztof czekał na nasze propozycje. Dużo improwizowaliśmy. Podobała mi się ekstremalność jego teatru. Dotyczyło to także "Niezidentyfikowanych szczątków ludzkich" Grzegorza Jarzyny. Dublurę w tym spektaklu zrobiłam w ciągu dziesięć dni. Wcześniej przez dwa miesiące pracowałam nad tekstem w domu. Na początku było ciężko, ale Grzegorz szybko się zapalił do pracy. Chciałabym się jeszcze spotkać z Warlikowskim i Jarzyną. W Teatrze Narodowym mam ogromne szczęście pracować z Jerzym Jarockim, który, gdy się zastanowić, pracuje podobnie. Zawiesza poprzeczkę niezwykle wysoko. Jest wymagający. Aktorzy w jego spektaklach utrzymują najwyższą formę przez lata. Bardzo to szanuję. 

Ma pani w dorobku filmy, które dotykają ważnych spraw politycznych i społecznych, takie jak "Gry uliczne" Krauzego o śledztwie w sprawie zamordowania Stanisława Pyjasa czy "Komornik" Falka. 

- To mnie interesuje. Uważam że aktorstwo ma sens, kiedy daje szansę mówienia o rzeczach najważniejszych. Kto ma to robić, jak nie artyści? Żałuję, że brakuje nowych, dobrze napisanych sztuk współczesnych. 

Grała pani wielokrotnie dziennikarkę. Co pani myśli o mediach? 

- Możliwość wpływania na opinię publiczną, a tym samym kształtowania postaw, wymaga ogromnej odpowiedzialności. Mam męża dziennikarza. To, co mu mówię, jest uniwersalne: najważniejsze to pracować w zgodzie z własnym sumieniem. Nigdy niczego nie robić, nie pisać, nie mówić pod czyjeś dyktando. W przeciwnym przypadku lepiej się wycofać, ale być wolnym. 

Małgorzata Kożuchowska 

Jest jedną z najbardziej popularnych i wszechstronnych polskich aktorek. Odnosi sukcesy zarówno w teatrze, jak i kinie czy serialach. W sobotę w Teatrze Narodowym zagra w "Księżniczce na opak wywróconej" w reżyserii Jana Englerta. W Narodowym występuje w spektaklach Jerzego Jarockiego ("Błądzenie", "Kosmos", "Miłość na Krymie"), a także Jacques\'a Lasalle\'a - "Umowa, czyli łajdak ukarany". Wcześniej związana była z Teatrem Dramatycznym. Oglądaliśmy ją m.in. w przedstawieniach Krzysztofa Warlikowskiego - "Elektra" i "Poskromienie złośnicy", Grzegorza Jarzyny - "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie", a także "Opowieści o zwykłym szaleństwie" Agnieszki Glińskiej. Popularność w filmie przyniósł jej udział w "Kilerach" Juliusza Machulskiego. Zagrała też w "Komorniku" Feliksa Falka. Telewizyjna publiczność ceni ją za role w serialach "M jak miłość", "Kryminalni" i "Nowa". W Teatrze Telewizji wystąpiła m. in. w "Niech żyją agenci" Witolda Adamka oraz "Mizerykordii" Jerzego Niemczuka. Nagrała płytę "W futrze".



Jacek Cieslak
Rzeczpospolita
24 kwietnia 2010