Zarażanie aktorów śpiewem to moje hobby

Z dyrektorem Robertem Talarczykiem rozmawiamy przy okazji II Wiosennego Festiwalu Teatralnego organizowanego przez Teatr Polski w Bielsku-Białej.

Skąd wzięła się idea zorganizowania w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej Festiwalu Teatralnego? Brakowało takiego wydarzenia w mieście. Owszem, jest międzynarodowy festiwal organizowany przez Banialukę, ale jest to festiwal lalkowy. Pomyśleliśmy, że dobrze byłoby stworzyć festiwal w Teatrze Polskim dla dorosłej publiczności. A że Mała Scena była świeżo po remoncie, to postawiliśmy na spektakle kameralne. Anioł Publiczności – główna nagroda festiwalu przyznawana jest przez widzów. Zwykle na festiwalach teatralnych o wygranej decyduje profesjonalne jury. Dlaczego organizatorzy zdecydowali się oddać decydujący głos publiczności? Właśnie dlatego, że zwykle się tego nie robi, my postanowiliśmy, że to widzowie przyznają swoją nagrodę. Nagrodę – rzeźbę Anioła Publiczności – ufundował Teatr Polski, ale to widz decyduje, kto ją otrzyma. Czyli opinia widzów jest dla was ważna? Czy ich reakcje będą miały wpływ na to, jakiego rodzaju spektakle zaprosicie w przyszłym roku? Tak. Interesuje nas to, co preferuje publiczność w Bielsku-Białej. Mam jakieś poglądy na temat bywalców naszego teatru i ich preferencji repertuarowych, natomiast nie mam pojęcia, kto wygra w tym roku. Sam jestem ciekaw, kogo tym razem wskażą widzowie. Jest to jakby przyczynek do tego, jak budować repertuar Teatru Polskiego w kolejnych latach. Na tegorocznym Festiwalu zaprezentują się różnorodne spektakle. Czym kierowaliście się wybierając te przedstawienia? Pierwszy Festiwal odbył się pod hasłem “Wielokulturowości”. W tym roku chcemy to kontynuować. Zobaczymy więc współczesną sztukę polskiego dramaturga młodego pokolenia, czyli naszą “Piaskownicę”. Będzie spektakl nieinstytucjonalny z teatru jak najbardziej instytucjonalnego – muzyczny “Underground”. Mamy jeden z największych hitów ostatnich lat w Europie, czyli “Małe zbrodnie małżeńskie”. Jest monodram z teatru prywatnego (Teatr Korez) nagrodzony ostatnio na VI Ogólnopolskim Przeglądzie Monodramu Współczesnego w Warszawie – “Kolega Mela Gibsona” oraz spektakl z teatru offowego, inny od wszystkich, zdobywca nagrody na Kontrapunkcie – “Kamienie w kieszeniach”. W końcu jest też przedstawienie o stosunkach polsko-żydowskich, “Cyjanek o piątej” – inne spojrzenie na sprawy, które podjęliśmy w “Żydzie”. Różnorodność repertuarowa była więc tutaj dominująca. Sam jestem ciekaw, kto wygra… Na tegorocznym festiwalu zobaczymy spektakl “Underground” z Teatru Śląskiego w Katowicach w Pana reżyserii. Dlaczego ten teatr i dlaczego Artur Święs? Jak to, dlaczego Artur Święs? Co to za pytanie? Artur, jak mało kto w tym kraju, jest w stanie zaśpiewać kilkanaście piosenek tak, żeby w każdej być innym i do tego genialnie je zinterpretować. Nie ma drugiego takiego człowieka, z całym szacunkiem dla wszystkich moich kolegów po fachu. No ale dlaczego Teatr Śląski? Zarażenie wirusem śpiewania aktorów z teatrów instytucjonalnych to takie moje hobby. Nie chodzi o to, żeby wszędzie robić musicale, ale aby ludzie uwierzyli w to, że poprzez piosenkę można przekazać jakieś interesujące treści. Wspólnie z Arturem chcieliśmy coś zrobić w Teatrze Śląskim, w którym pracuje na etacie. A że Święs śpiewa jak śpiewa, to perfidnie wymyśliliśmy, że będzie to spektakl muzyczny. To pańskie drugie spotkanie z twórczością Nicka Cave’a – w Teatrze Korez zrealizował Pan “Ballady kochanków i morderców”. Co takiego ma w sobie Cave, że znowu Pan po niego sięgnął? W spektaklu “Underground”, poza wspomnianą twórczością Cave’a pojawiają się również utwory Toma Waitsa. Chciałem połączyć ich twórczości i zobaczyć jak one funkcjonują razem – czy się gryzą, czy wręcz przeciwnie, uzupełniają. Spektakl z założenia miał być przekrojem przez straceńców muzycznych, mrocznych śpiewaków, lekko autoironicznych. Zamierzałem wykorzystać również twórczość Marianne Faithfull i Lou Reeda, ale z różnych powodów nie znaleźli się oni w spektaklu. Poprzez piosenki chciałem opowiedzieć historię o czterdziestolatku, o mnie i o Święsie. Początkowo wydawało mi się, że same piosenki Waitsa wystarczą, ale potem zabrakło tego charakterystycznego dla Cave’a mroku. Okazało się, że Cave i Waits świetnie się uzupełniają i poprzez ich songi udało nam się opowiedzieć o straconej miłości. Na co kładliście nacisk przy pracy nad spektaklem? Zależało wam bardziej na stworzeniu klimatu czy może na popisowych interpretacjach songów? Zależało mi na tym, żeby precyzyjnie opowiedzieć historię czterdziestoletniego everymana, który wkracza w różne kręgi piekielne, by znaleźć siebie, tę cząstkę miłości, którą bezpowrotnie utracił. Nie chodziło nam o to, by była to kopia Waitsa czy Cave’a, ale żeby znaleźć odpowiedni ekwiwalent muzyczny, wokalny i interpretacyjny. Coś, co stałoby w kontrze do propozycji Waitsa i Cave’a. Ważne było to, co my mamy do przekazania, tak, aby widz oglądając taką a nie inną wersję danej piosenki, mógł poszerzyć swoje spektrum zainteresowań. Czy, z perspektywy czasu, nie uważa pan, że taki dobry aktor, jakim jest Artur Święs, poradziłby sobie na scenie sam? Przecież te teksty w jego wykonaniu bronią się same. Nie. Oni się przecież świetnie uzupełniają. To jest spektakl czwórkowy, tzn. Artur jest tak samo ważny jak dziewczyny i odwrotnie. Jak komuś za dużo, to trudno, teatr to przecież nie fabryka śrubek… Skąd czerpie Pan inspiracje do pracy? Z głowy, czyli z niczego. Ze zderzenia zwyczajnych, banalnych spraw i codzienności z tym, w jaki sposób chcę wyrazić siebie, jaki ślad chcę po sobie zostawić na scenie. Inspiruje mnie to, jak ową banalność i zwyczajność zderzyć z pewną opowieścią uniwersalną. Dlatego w moich spektaklach często jest tak, że śmiech miesza się z jakimiś rzeczami ostatecznymi. Takie jest życie, a w sztuce jak w życiu – śmiejemy się, by za chwilę płakać. I to mnie właśnie interesuje, by z banalności i zwykłych rzeczy tworzyć uniwersalny obraz rzeczywistości. Tak też jest w “Undergroundzie”. Czy jest jakaś rola w wyreżyserowanych przez Pana spektaklach, którą sam chętnie by Pan zagrał? Nie. Nawet wręcz przeciwnie, żałuję, że w niektórych swoich spektaklach zagrałem. Coś, co było dobrze wyreżyserowane, było za to przeze mnie źle lub średnio zagrane. To zawsze jest problem – najpierw trzeba reżyserować innych, a dopiero potem siebie. Na to drugie z reguły na starcza już czasu. Pańskie plany na przyszłość ograniczają się więc tylko do reżyserii czy może planuje Pan jednak w czymś zagrać? Jeśli znajdę powód absolutny, by w spektaklu przez siebie reżyserowanym obsadzić Talarczyka-aktora, to wtedy to zrobię. Sądzi Pan, że spektakle zadające ból, poruszające do głębi są bardziej wartościowe od typowo rozrywkowych? Wydaje mi się, że w mocno promowanym dziś teatrze, który tak lubi pastwić się nad widzem, doszliśmy już do ściany, a nawet troszeczkę przekroczyliśmy pewną granicę. Wiem, co mówię, ponieważ sam zrobiłem dwa spektakle brutalistów – Sarah Kane i Brada Frasera – i dzisiaj, gdybym miał zrobić kolejny taki spektakl, poważnie bym się nad tym zastanowił. To jest dość trudne – czy aby uzyskać katharsis należy czerpać z brutalistów i pokazywać w teatrze pewien drastyczny skrót rzeczywistości, która nas otacza, czy też dać ludziom czystą rozrywkę, by dzięki dwugodzinnemu śmiechowi również to katharsis uzyskali. To jest wbrew pozorom bardzo ważne pytanie dla twórców. Co wybrać? Sam nie wiem, gdzie znaleźć ten złoty środek tak, aby sztuka z jednej strony dawała pewną lekkość, ale też, żeby zostawiała po sobie ślad, jakąś głębszą refleksję. Lansowanie przez niektórych krytyków dramaturgii brutalistów w dzisiejszym teatrze to, mam wrażenie, zjadanie własnego ogona. Choć z drugiej strony nie wiem, co lepsze – brutaliści czy produkcje polskiego kina typu “Dlaczego nie”, czy “Po co mi to”. Koniec końców, ogląda się tych samych aktorów grających tak samo w pięciu różnych telenowelach. Trudno więc znaleźć taką propozycję, która głębszą refleksję łączyłaby ze zdolnością oddziaływania poza wąskim kręgiem znawców i cmokierów. Dziękujemy za rozmowę. II Wiosenny Festiwal Teatralny w Bielsku-Białej, 7 - 12 czerwca 2008.

Anna Miozga, Magdalena Widuch
Notes Festiwalowy
12 czerwca 2008
Portrety
Robert Talarczyk